[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Rozdzielmy się, dla każdego do przeszukania jedna trzecia...
Zaczęliśmy grzebać. Otwieraliśmy rozpadające się drzwiczki szafek, wyciągaliśmy
wypaczone szuflady... Szary kurz unosił się, wirował w świetle lamp. Podniosłem właśnie
wieko sporej skrzyni, gdy w kieszeni odezwał się alarm. Ktoś majstrował przy samochodzie!
- Zostańcie tutaj - poleciłem i szybko zbiegłem na dół. Samochód stał tak, jak go
zostawiłem. Wokoło nie było widać żywego ducha, brama prowadząca na ulicę nadal była
przymknięta, jak ją zostawiłem.
- Wiatr czy co? - mruknÄ…Å‚em zdziwiony.
Czasem zdarzało się, że nagły podmuch włączał autoalarm, ale dzień był bezwietrzny,
a poza tym pojazd stał w miejscu niemal idealnie osłoniętym.
Cichy zgrzyt żwiru pod czyimiś stopami. Wyrzuciłem w górę dłoń i złapałem
przeciwnika za nadgarstek. Elektryczna pałka uderzyła w karoserię samochodu. Pod
wpływem prądu pokrywająca ją warstwa zaczęła zmieniać barwę. W miejscu uderzenia
pojawiła się żółta plama. Rozlewała się, zmieniając kształt, zzieleniała po brzegach, wewnątrz
stała się czerwona.
Odwróciłem się. Trzymałem za nadgarstek Karen. Moja przeciwniczka zamarła w
bezruchu i wpatrywała się w samochód. Tworzywo, ciągle poddawane kolejnym
wyładowaniom, zmieniało barwy jak kameleon. Przez żółtą maskę pełzły czarne linie,
upodabniając ją do zebry... Fioletowe zygzaki, szare błyskawice, zapalające się na chwilę,
przecinające drzwiczki od końca do końca... Podstawiłem Karen nogę i szarpnąłem
umiejętnie. Runęła na ziemię. Pałka przestała dotykać karoserii, ale nieziemskie zjawiska
trwały nadal. Nie miałem czasu się im przyglądać.
Z szopy wyszedł Jerzy.
- Brawo - powiedział.
Puściłem dziewczynę, uprzednio wyrywając jej z dłoni pałkę.
- Co za miłe spotkanie - mruknąłem zaczepnie.
Batura podziwiał samochód, który ciągle zmieniał kolory jak choinka na Boże
Narodzenie.
- Tak też myślałem - powiedział. - Możecie zmieniać barwę nadwozia... Trochę to
chyba niezgodne z naszymi przepisami o ruchu drogowym. Kolor samochodu powinien siÄ™
zgadzać z wpisanym w kartę pojazdu...
- Zazwyczaj się zgadza - uśmiechnąłem się. - Czy dłubanie w zamkach cudzego auta
nie jest przypadkiem bardziej niezgodne z przepisami?
Nie odpowiedział. Dziewczyna wygłosiła długą gniewną tyradę po szwedzku.
- Domaga się przeprosin - wyjaśnił.
- Usiłowała się włamać do mojego samochodu, potem na mnie napadła, a gdy ją
rozbroiłem z zachowaniem maksymalnej ostrożności, domaga się przeprosin?! - zdumiałem
siÄ™.
- To idiotka, jakich mało - wyjaśnił. - Cały ten feminizm zdrowo jej zaszkodził... A
jak sądzę, wegetarianizm dodatkowo osłabia pracę mózgu...
Omal nie parsknąłem śmiechem. Zagadał coś do niej. Prychnęła i odwróciła się na
pięcie.
- Powiedziałem, że ją przepraszasz - wyjaśnił. - Wybacz, ale tak będzie lepiej.
- Dla mnie czy dla ciebie?
- Może dla nas obu... Jak wam idą poszukiwania Anzelma Oksiewicza? - przechylił
głowę.
Poczułem dojmującą falę chłodu. A więc wiedział! Znowu byli krok przed nami. A tak
się cieszyłem z odkryć pana Tomasza...
- Chyba nie najgorzej - odparowałem.
- Uważałem, że przeszukiwanie tego budynku to strata czasu, ale ta się uparła -
powiedział. - O, zobacz, gdzie lezie...
Karen najwyrazniej zamierzała wejść do środka poczty. Zciągnąłem ją
bezceremonialnie za ramię ze schodków.
- Nie ma pani prawa wstępu - powiedziałem po angielsku.
Prychnęła i przyjęła postawę do ataku.
- Na twoim miejscu rąbnąłbym ją prądem - powiedział Jerzy beztrosko. - Uważaj, zna
kung-fu...
Pogroziłem jej pałką. Wyglądała na naprawdę wściekłą. Jerzy powiedział coś do niej,
wskazujÄ…c gestem bramÄ™.
- Chyba już pójdziemy - powiedział. - Ale nie wątpię, że w nocy wróci tu, aby
wyłamywać zamki. Jest głupia i złośliwa... A jak sobie coś wbije do głowy... Swoją droga
rozumiem ją. Ja też lubię niekonwencjonalne metody poszukiwań...
Powiedział coś do niej ostro i wyszli z podwórka. Zabezpieczyłem bramę kłódką od
środka. I wyjąłem telefon. Wystukałem numer pana Tomasza.
- Wiedzą już o Oksiewiczach - powiedziałem.
- Aha - dobiegło mnie jego westchnienie.
- Ja też coś mam...
Następnie przekazał mi kilka instrukcji. Wróciłem na strych. Moi pomocnicy już
skończyli poszukiwania. Koło klapy piętrzył się stos papierów. Przeglądałem je uważnie.
Trochę przedwojennych blankietów na telegramy, kilka pokwitowań przesyłek kurierskich,
pudełko po butach z zanotowanym przepisem na nalewkę z czarnej porzeczki...
Przeszedłem się jeszcze raz po strychu. Stare worki na pocztę, oznaczone grubym
niebieskim pasem, puste... Skórzana torba listonosza zjedzona przez mole...
- Beznadzieja - powiedziałem. - Zamykamy ten interes i idziemy...
Zamknąłem starannie bramę i podjechałem przed posterunek policji.
Tam złożyłem doniesienie o planowanym dziś w nocy włamaniu do budynku poczty.
Przyjęli to z niedowierzaniem, ale obiecali urządzić zasadzkę. Oddałem klucze w muzeum i
podjechałem jedną przecznicę dalej. W tym zakątku miasta wznosił się piękny, barokowy
kościół, ozdobiony na szczytach wież kamiennymi figurami świętych.
- To stary kościół i zespół klasztorny oo. Jezuitów - wyjaśniłem. - Zbudowano go w
pierwszej połowie XVIII wieku, a fundatorem był Feliks Potocki.
Nasi młodzi pomocnicy udali się obejrzeć kościół, a ja powędrowałem do kancelarii
parafialnej.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]