[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Staniesz, pójdziesz siedzieć. Na Florydzie mamy ciężkie więzienia.
Zamilkłem skonsternowany. Willy, Bruce i Alison nie mieli wyjścia i poszli na statek.
Wsiadłem do samochodu i znalazłem tam mapę. Wykułem ją na pamięć. W tym czasie Iron
Brain korzystał z pozostawionego nam barku, w którym były napoje chłodzące. Podszedł do
mnie z coca-colÄ….
- Uśmiechnij się, jesteś w ukrytej kamerze - powiedział podając mi butelkę.
Zerknąłem pod sufit. Na jego środku, na wysięgniku była kamera telewizji
przemysłowej. Widziałem, jak ruszył się zoom robiąc zbliżenie na moją twarz.
Po półgodzinie czekania czarni w bramie dali znak, że mamy uruchomić silniki. W
ujeżdżalni rozległ się ryk naszych maszyn. Iron Brain gazował swoją zwiększając temperaturę
w cylindrach. Strzał z karabinu był sygnałem do startu.
Iron ruszył zostawiając za sobą chmurę piachu. Moje łyse opony obracały się prawie
w miejscu. Zmniejszyłem nacisk na pedał gazu i jadąc ze stałą prędkością wyjechałem na
patio wysypane drobnymi kamykami. Tu moje opony nie łapały przyczepności, bałem się, że
przebiję je. Co gorsza, Iron postanowił już teraz rozprawić się ze mną i szarżował prosto na
mnie. Gwałtownie dodałem gazu i rozbijając gipsowe donice z ozdobnymi kwiatami,
wjechałem na wystrzyżony trawnik.
Zarzuciło mną, ale jakoś udało mi się jechać prosto. Iron nie spodziewał się mojego
uniku i z całym pędem uderzył w ścianę ujeżdżalni. Tylko kask i pasy bezpieczeństwa
uratowały go od katastrofy. Myślałem, że już po nim, ale okazało się, że jego auto miało
silnik z tyłu, więc oprócz zgniecionej maski nie odniosło żadnych szkód.
Przemknąłem obok basenu, koło którego opalały się dziewczyny, identyczne jak te
studentki, które widziałem przy plaży. Brama na ulicę była szeroko otwarta, a pojazd Irona
już widziałem we wstecznym lusterku, więc pozostało mi tylko dodać gazu.
Na początku zyskałem przewagę nad tronem, więc spodziewałem się, że wyścig
upłynie mi bez większych problemów i łatwo zwyciężę. Niestety, po kilku minutach mojej
bytności na drodze, jechały za mną dwa radiowozy, nie licząc tych, które już po bocznych
uliczkach uganiały się za Ironem. Ktoś zauważył dwa mastodonty na drodze i zadzwonił na
policję. Trzeba przyznać, że nie jechaliśmy jak potulne baranki, ale też nie byliśmy
sprawcami kolizji.
Teraz moim problemem było dotarcie do mety, nim złapią mnie policjanci. Sygnały
radiowozów wyły i przez to miałem swobodniejszy przejazd, bo wszyscy - widząc mnie we
wstecznym lusterku - ustępowali z drogi.
Ford mondeo amerykańskiej drogówki niebezpiecznie zbliżał się do mnie, aż
poczułem pierwsze uderzenie w tył. Zarzuciło mną. Zredukowałem bieg i dodałem gazu.
Rozległ się pisk moich opon, uniosła się czarna chmura dymu i trochę odskoczyłem.
Wjechaliśmy w dzielnicę handlową, wzdłuż której stały i supermarkety, i renomowane butiki.
Wszędzie ludzie zatrzymywali się i przyglądali pościgowi.
Pierwszy huk wystrzału z policyjnego karabinu sprawił, że podskoczyłem w fotelu.
Postanowiłem uciec w boczną uliczkę. Zjechałem w pierwszą z prawej strony. Po
przejechaniu trzech przecznic nagle znalazłem się w dzielnicy biedy, gdzie z ohydnie
brudnych baraków wychodzili mieszkańcy i patrzyli na widowisko; tutaj mogłem być pewien,
że kibicują właśnie mnie. Nagle z lewej strony usłyszałem syreny, zerknąłem i odruchowo
wcisnąłem gaz do dechy. W lusterku widziałem, jak Iron z gracją rozbijał maskę radiowozu
jadącego za mną. Na skrzyżowaniu skręciłem wyciągając ręczny hamulec. Maszynę Irona
otoczyło kilku policjantów. Za to dwa radiowozy rzuciły się za mną.
Ruszyłem i zacząłem kluczyć. Po kilku minutach dziwiło mnie, że cały czas policjanci
jadą za mną i nie gubią tropu. Zrozumiałem przyczynę tego stanu rzeczy, gdy nad moim
pojazdem przeleciał policyjny helikopter, potem jeszcze dwa z logo stacji telewizyjnych.
Szybko rzuciłem wzrokiem na mapę. Musiałem jeszcze przejechać około pięciu
kilometrów, ale przedtem dotrzeć do głównej ulicy. Byłem tam w kilka minut i włączyłem się
do ruchu przy głośnych protestach innych uczestników ruchu drogowego. Gdy wyjechałem na
Florida Avenue, miałem przed sobą czteropasmową drogę wzdłuż morza. Na wodzie był
tylko jeden, nieduży statek spacerowy i byłem przekonany, że widziałem tam figurki ludzi,
którzy machali do mnie.
Policjanci jechali za mną, ale rozpędziłem się do ponad osiemdziesięciu mil na
godzinę i mogli jedynie jechać w stałej odległości za mną. Przy tej prędkości nie miałem
szans na wyhamowanie, gdyby ktoś nagle wskoczył na jezdnię lub bez uprzedzenia zmienił
pas. Tam kierowcy i piesi byli rozsądni. Palmy tworzyły nie szereg drzew, tylko gęstą
palisadę, reklamy sklepów nad chodnikami zlały się w wielokolorowy pasek. Nagle
zauważyłem, że zbliżam się do skrzyżowania, gdzie gasło zielone światło. Musiałem
hamować, jeśli nie chciałem ryzykować karambolu. Wcisnąłem hamulec. Maszyna
zatrzymała się po przejechaniu około stu metrów. Jedyny plus mojej sytuacji polegał na tym,
że byłem - używając języka sportowego - na pool position , przede mną nie było nikogo.
Wtedy do mojego auta, nim z tyłu dojechali policjanci, podbiegł Murzyn w bluzie z
kapturem głęboko nasuniętym na oczy. Wyciągnął pistolet i przytknął mi go do nosa.
- Spadaj, białasie - syknął.
Posłusznie wysiadłem, a bandyta wskoczył na moje miejsce i nie zważając na ruch na
drodze, skręcił w prawo. Rzuciłem kask i wbiegłem na chodnik. Policjanci musieli wszystko
widzieć i jeden radiowóz zwolnił, by gonić mnie, ale szybko wbiegłem na plażę, pomiędzy
palmy, krzewy agaw, budki z lodami i popcornem, w tłum nagich ludzi. Zdjąłem koszulkę i
odróżniało mnie tylko to, że miałem bielszy odcień skóry niż stali bywalcy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]