[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Szerokiego Boru, przez Gołdapie, po Rominty.
Zbliżaliśmy się do wsi Trzonki.
Po opuszczeniu lasu pod Szczechami Wielkimi torowisko zanikło zupełnie,
zniszczone przez uprawy rolne. Lepiej zachowane odnalezliśmy w lesie pod pobliską, stacją
 Trzonki , o dziwo, doskonale zachowaną. Budynek stacji miał odnowione ceglane elewacje,
odzyskano nawet spod tynku napis  Trzonken . Zachował się także pobliski mały budynek
gospodarczy. Kawałek dalej zaczynały się już ogrodzenia miejscowego tartaku i przecinająca
szlak polna droga do śluzy Karwik. Gdybyśmy chcieli przejść kładką na śluzie, znalezlibyśmy
się po drugiej stronie kanału, nieco wyżej na północ od wsi Jeglin, na granicy wsi Karwik, w
której dzisiaj pytałem o Alojzego Chrzana.
Wiedziałem, że nad kanałem znajdował się teren prywatny aż po Karwik, więc dalszą
wycieczkę szlakiem kolejowym zakończyliśmy w Trzonkach. Po prawej stronie szosy rósł las,
lewą zaś porastały łąki. Droga do Trzonków odbijała od głównej trasy na wschód i prowadziła
przez ponad kilometr do wsi, za którą iskrzyło w słońcu niebieskie ramię jeziora Roś,
północne, to najbardziej płytkie i wąskie.
We wsi nie znalezliśmy niczego ciekawego, milczące domy rozłożone wzdłuż drogi,
otwarty teren z widokiem na Roś i odległe połacie lasów. Cisza wkomponowana w podmokły
nieco teren zdawała się usypiać. Zapytaliśmy pierwszego napotkanego rolnika o Alojzego
Chrzana.
- Na końcu wsi - pokazał palcem na jezioro. - W takim murowanym domu z traktorem
pomalowanym na zielono.
Dom Alojzego Chrzana odnalezliśmy bez trudu, choć raz musieliśmy się cofnąć, gdy
nieopatrznie wjechaliśmy na drogę prowadzącą bardziej na północ, do Szczechów Małych.
Zielony traktor stał na podwórzu i majstrował przy nim jakiś czterdziestokilkuletni mężczyzna
o haczykowatym nosie, zniszczonej cerze i bujnych włosach, teraz pozostających w nieładzie.
Na widok poloneza wstał niechętnie z trawy porastającej dziedziniec i już z większą
ciekawością wyszedł nam na powitanie. Kazałem nikomu nie opuszczać samochodu, nie
chciałem bowiem wystraszyć gospodarza zlotem młodzieży.
- Dzień dobry panu - rzekłem uprzejmie.
- Tak? - wbił we mnie lekko niespokojne oczy.
Planowałem zapytać wprost o wizytę w bibliotece w Piszu, ale zmieniłem zamiar.
Jednym zbyt odważnym pytaniem mogłem wzbudzić w Chrzanie niepokój i niechęć. Wpierw
należało zbadać, czemu Alojzy Chrzan interesował się starą księgą.
- Nie wynajmuje pan przypadkiem pokojów? - zagaiłem.
- Nie - padła krótka odpowiedz.
- A gdzie mogę znalezć coś wolnego?
- Nie wiem. Pełno tu kwater, szczególnie nad Zniardwami. Pan turysta?
- Owszem.
Mężczyzna wzruszył ramionami i zamierzał odejść. Nie mogłem pozwolić mu tak
odejść. Zauważyłem niedawno założoną linię telefoniczną.
- Czy mógłbym chociaż skorzystać z telefonu? - zapytałem. - Zapłacę oczywiście.
Chętnie kupiłbym trochę jajek i mleka.
- Nie sprzedajÄ™ jajek.
Wyciągnąłem z kieszeni dziesięć złotych.
- To chociaż zatelefonuję do pozostałej grupy, którą zostawiłem w Piszu - blefowałem.
- Powiem im, żeby nie jechali w te strony. Wie pan, komórka mi siadła.
- No dobra - zgodził się niechętnie. - Na komórkę będzie pan dzwonił?
- Minutę. Dam dziesięć złotych.
- Za dużo.
- To za fatygÄ™.
Zaprosił mnie do środka chłodnego i pachnącego starym kufrem domu, skądś wyszła
nawet przestraszona wizytą obcego żona. Gospodarz wydał mi pięciozłotówkę. W pokoju, w
którym stał telefon, zastałem starszego mężczyznę, który - na oko - był podobny do
młodszego gospodarza. Staruszek siedział na fotelu i jego nogi i częściowo ręce okrywał
wełniany pled. Był to siwy mężczyzna z pomarszczoną twarzą i wyblakłymi oczami. Starość
przykuła tego mężczyznę do fotela, odebrała chęć do rozmów i rozmydliła blask oczu. Kiedy
tak patrzyłem na tego milczącego staruszka, pomyślałem sobie, że to mógł być ojciec
gospodarza, sam Alojzy Chrzan. Byli do siebie bardzo podobni. Ten sam rozstaw oczu i nieco
haczykowaty nos. Niegdyś bujne włosy były dzisiaj siwe jak śnieg, ale mężczyzna, który mnie
wprowadził do salonu, miał podobną czuprynę, tyle że ciemną.
Wskazano mi telefon, więc zadzwoniłem pod numer, jaki mi wpadł pierwszy do
głowy. Monika - była sekretarka naszego niezapomnianego departamentu.
- Słucham? - usłyszałem jej głos.
- Nie przyjeżdżajcie do Trzonków - gadałem jak głupi. - Nie ma tu miejsca. Nocleg
znajdziemy gdzieÅ› nad Zniardwami...
- Paweł? - dziwiła się. - O czym ty gadasz? Gdzie ty jesteś? Czy to żarty?
- Tak - nawijałem dalej. - Tutaj nic nie znajdziemy... dobrze, może być Okartowo. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.xlx.pl