[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Głaz, który więził go od tak dawna, został wreszcie usunięty i olbrzym
wynurzał się bez przeszkód, odrzucając ziemię jak wąż starą skórę. Tors był już
wolny. Barki, dwukrotnie szersze niż u człowieka, szczupłe, pokryte bliznami
ramiona, którym nie sprostałaby żadna ludzka istota. Krew tętniła w żyłach,
sycąc się wskrzeszeniem. Długie, mordercze palce rytmicznie darły ziemię, nabie-
rając siły.
Thomas Garrow stał i patrzył. Nie czuł nic poza zdumieniem. Strach
odczuwają ci, którzy mają jeszcze szansę na przeżycie, on nie miał żadnej.
Trupiogłowy już opuścił grób. Po raz pierwszy od wieków zaczął się
prostować. Kiedy zaprezentował się w całej swej okazałości - górował nad
sześciostopowym Garrowem o dobry jard - z jego torsu spadły grudy wilgotnej
ziemi.
Thomas Garrow stał w cieniu Trupiogłowego, wbijając wciąż wzrok w
czeluść, z której wyłonił się Król. Prawą dłoń nadal zaciskał na stylisku łopaty.
Trupiogłowy podniósł go za włosy. Skóra głowy nie utrzymała ciężkiego ciała,
więc olbrzym złapał go za szyję, bez trudu zamykając ją w ogromnej dłoni.
Twarz Garrowa zalała się krwią i to go otrzezwiło. Zmierć była nieunikniona i
wiedział o tym. Popatrzył na swoje nogi, majtające bezradnie nad ziemią, a potem
podniósł wzrok i spojrzał prosto w bezlitosną twarz Trupiogłowego.
Była wielka jak księżyc w pełni. Wielka i bursztynowa. Z bladej, dziobatej
tarczy tego księżyca spoglądały na niego płonące ślepia. Skojarzyły mu się z
ranami, tak jakby ktoś wybił w mięsistej głowie olbrzyma dwie dziury i wstawił w
nie świeczki.
Ogrom tej twarzy oszołomił Garrowa. Farmer przyjrzał się niesamowitym
oczom, wilgotnym szparom, pełniącym rolę nosa, i wreszcie - przerażony jak
33
dziecko -jego ustom. Boże, co to były za usta! Tak szerokie, tak przepastne, iż
zdawało się, że głowa potwora rozpada się na dwie części. Tak właśnie wyglądała
ostatnia myśl Thomasa Garrowa; że pęknięty księżyc wali się z nieba prosto na
jego głowę.
Potem Król odwrócił ciało do góry nogami - zawsze tak postępował z
pokonanym wrogiem - i wrzucił, głową w dół, do jamy, pogrzebał w tym samym
grobie, w którym przodkowie farmera więzili go przez całe wieki.
Gdy nad Zeal rozpętała się burza, Król skrył się w stodole Nicholsonów, o
milÄ™ od Trzyakrowego Pola. W wiosce wszyscy zajmowali siÄ™ swoimi sprawami,
nie zważając zbytnio na deszcz. Niewiedza zapewniała im spokój. Nie było pośród
nich Kasandry, a rubryka "Gwiazdy mówią o Twojej przyszłości" w najnowszym
numerze "Gazety" słowem nawet nie wspomniała, że Bliznięta czy Lwy, Strzelca i
kilka innych znaków w najbliższym czasie spotka śmierć.
Wraz z gromami nadciÄ…gnÄ…Å‚ deszcz, wielkie, lodowate krople, dajÄ…ce poczÄ…tek
oberwaniu chmury. Rynsztoki zamieniły się w rwące strumienie i to dopiero
zapędziło ludzi do domów.
Na budowie mokła bezużyteczna koparka, która jeszcze przed chwilą
kształtowała z grubsza ogródek Ronnie'ego Miltona. Operator uznał ulewę za
sygnał, że należy udać się do baraku i pogawędzić o wyścigach konnych i
kobietach.
Troje wieśniaków, kryjących się w bramie urzędu pocztowego, obserwowało
wzbierające ścieki narzekając, że to zdarza się przy każdym deszczu i że za pół
godziny w kotlinie na krańcu High Road zbierze się tyle wody, iż będzie można
pływać łódką.
W samej zaś kotlinie, w zakrystii kościoła św. Piotra, kościelny Declan Ewan
wpatrywał się w zachłanne strugi wody, które ściekały po stoku, tworząc pod
bramą coś na kształt niewielkiego morza. "Wkrótce zbierze się jej tyle, że będzie
się można utopić" - pomyślał i zdziwiony, skąd mu to przyszło do głowy, odwrócił
się od okna, wracając do składania ornatów. Był dzisiaj dziwnie podekscytowany
i nie mógł, nie był w stanie, a nawet nie chciał tego stłumić. Uczucie to nie miało
nic wspólnego z burzą, choć już od dziecka kochał pioruny. Nie, coś innego nie
dawało mu spokoju, nie umiał jednak tego określić. Tak jakby znowu był
dzieckiem. Jakby znów nadeszło Boże Narodzenie i lada moment miał się pojawić
u drzwi Mikołaj, pierwszy bóg, w którego uwierzył. Samo skojarzenie sprawiło,
że chciał się roześmiać, ale zakrystia była zbyt dostojnym miejscem, więc
powstrzymał się od tego, pozwalając sobie jedynie na marzenia.
Podczas gdy wszyscy uciekli przed deszczem, Gwen Nicholson mokła. Wciąż
znajdowała się na podwórzu za domem i ciągnęła kucyka Amelii w kierunku
stodoły. Głupie zwierzę przestraszyło się grzmotu i za nic nie chciało ruszyć z
miejsca. Gwen była więc przemoczona i wściekła.
- Idziesz, durniu? - wrzasnęła, przekrzykując burzę. Deszcz chłostał
podwórko i bębnił jej w głowę. Włosy przylepiły się do skóry. - Rusz się! Rusz się!
Kucyk nawet nie drgnął. W przerażonych oczach pojawiły się białe
półksiężyce. Im więcej dokoła przetaczało się grzmotów i trzaskało błyskawic,
tym mocniej się zapierał. Rozzłoszczona Gwen zdzieliła go w zad, mocniej niż
należało. W odpowiedzi na uderzenie zrobił kilka kroków, gubiąc po drodze
34
kupki parującego łajna. Gwen wykorzystała okazję. Skoro już zmusiła go do
ruchu, mogła pociągnąć go dalej.
- Ciepła stodoła - obiecywała. - Chodz, tu jest mokro, przecież nie chcesz stać
na deszczu.
Wrota stodoły były uchylone. "Nawet dla kucyka o ptasim móżdżku muszą
wyglądać nęcąco" - pomyślała. Zaciągnęła go na odległość splunięcia od stodoły, a
potem kolejnym klapsem przepchnęła przez drzwi.
Tak jak obiecała temu cholernikowi, wewnątrz było sucho i słodko, mimo iż
burza nadała powietrzu metaliczny posmak.
Gwen przywiązała kucyka do poprzecznej belki w jego boksie i zamaszystym
ruchem zarzuciła derkę na jego połyskliwą sierść. Do licha, nie będzie przecież
wycierać tego zwierzaka, to robota Amelii. Taki układ zawarła z córką, kiedy
decydowały się na kupno kucyka. Amelia odpowiadała za oporządzanie i
sprzątanie i trzeba przyznać, że mniej więcej wywiązywała się z tych
obowiązków.
Kucyk wciąż panikował. Walił kopytami i przewracał oczami jak w kiepskiej
tragedii. Na jego wargach pojawiła się piana. Gwen, czując się nieco winna,
poklepała go po boku. Dała się ponieść nerwom. Miesiączka. Teraz tego żałowała.
Miała tylko nadzieję, że Amelia nie wyglądała przez okno w sypialni.
Podmuch wiatru uderzył we wrota stodoły i zatrzasnął je. Szum deszczu,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]