[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i wytoczył się na zewnątrz. Ale droga była już pusta.
- Wsteczny! - wrzasnęłam. - Wrzuć wsteczny!
Rex zmienił bieg i taksówka zaczęła toczyć się do tyłu. Zombie był kiepskim kierowcą. Jechaliśmy
zygzakiem po obu pasach, prawie zderzyłyśmy się z jednym z rozwalonych samochodów. Zdążyłam
dojrzeć dwa małe ciała wyłaniające się z unieruchomionych audi. Aaz ściskał w szponach dziecięcy kij
bejsbołowy. Dek i Mai zakopani w moich włosach śpiewali Blaze of Glory.
Amen, pomyślałam i chwyciłam się ramienia Granta. Znów pojawiło się więcej świateł. Zbliżały się ku
nam. Nie było miejsca na chodniku, żeby wyminąć nadjeżdżających, ani żadnej bocznej uliczki, w którą
moglibyśmy skręcić. Z przodu drogę blokowały inne samochody. Znalezliśmy się w pułapce.
Rex jedną ręką próbował kierować, drugą walił się po głowie. Nie patrzył przed siebie.
- Nie utrzymam dłużej tego ciała.
Między moimi nogami pojawił się Zee i złapał mnie za prawą rękę. Killy sapnęła, a ja tylko spojrzałam
w płonące czerwienią oczy. Raw i Aaz też wyłonili się z cienia i wspięli na Granta.
- Maxine - wychrypiał Zee. - Czas iść.
Jego szpony zacisnęły się na mojej dłoni. Rex krzyknął, a potem świat znikł - przesunął się przez
gardło całkowitej ciemności i zapadł w otchłani. Prawa ręka rozpaliła mi się gorącem i jakiś straszliwy
głód wypełnił moje serce.
113
Spraw, byśmy byli bezpieczni, błagałam w duchu.
Zwiatło wypalało mi oczy. Zwiatło w otchłani.
Straciłam rachubę czasu. Zagubiłam poczucie siebie. Moje wnętrzności koziołkowały razem ze mną, a
gdy uniosłam powieki, byłam już gdzie indziej.
Sama.
Odwróciłam się na plecy. Noc. Aagodne falowanie gałęzi drzew. Gwiazdy. Prawie nie czułam ciała.
Jakbym pływała we własnej skórze.
Doszedł mnie płacz dziecka. Miękkie zawodzenie wypełniające noc. Dzwignęłam się na nogi i wtedy
zorientowałam się, że Zee i chłopcy znów są na mnie - w formie tatuaży.
Coś się nie zgadzało. Chyba śniłam.
I potraktowałam to jako sen. Nie miałam wyboru. Pomyślałam o Grancie, o domu i nawet o Rexie, i
Byronie, ale nic się nie wydarzyło. Otaczały mnie drzewa. Dziecko ciągle płakało.
Zaczęłam iść, nie dotykając stopami ziemi. Jak we śnie płynęłam przez las, który stawał się coraz
gęstszy i rozleg-lejszy. Wypełniła mnie jakaś miękkość. Ciepło otuliło moje serce, łagodząc strach i
miłość, i gniew. Byłam duchem połączonym ze światem tylko tym bolesnym dziecięcym zawodzeniem -
wzywało mnie, wsiąkało we mnie.
Szłam dalej przed siebie, aż w końcu znalazłam dziecko. Owinięte kocykiem, ułożone na kupce
wyschniętych liści. Małe, blade, z pulchnymi silnymi rączkami i nóżkami. To dziewczynka i nie ma
jeszcze roczku, pomyślałam.
Nie była sama.
Towarzyszył jej Zee. Reszta chłopców stała nieopodal, połyskując w świetle księżyca chropowatą
obsydianową skórą. Spoglądali na maleństwo, którego płacz rozdzierał serce, rozrywał duszę. Byłam
zaszokowana, że ich tam widzę. Oni jednak najwyrazniej mnie nie zauważali.
Za nimi, w wygrzebanym dole, leżała jakaś kobieta, pokryta purpurowymi polnymi kwiatami i
muszelkami, których z pewnością nie znaleziono w lesie. Zostały ułożone z taką pieczołowitością, że
przyszło mi na myśl, iż ta kobieta za życia musiała kochać kwiaty i muszelki.
Wyglądała podobnie jak ja, ale to mnie nie zdziwiło, bo wszystkie Tropicielki mają jasną cerę, ciemne
włosy i wyraziste rysy. Umyto ją i przebrano w czystą białą suknię, ale na szyi widniała poszarpana
rana. Tak głęboka, że aż dziw, że kobieta nie straciła głowy.
Raw i Aaz ciągle oglądali się na nią przez ramię. Za każdym razem z ich gardeł wydobywał się niski,
zduszony płacz. I drapali się pazurami po brzuchach, wskrzeszając iskry. Dek i Mai zwisali im z szyi i
też głośno zawodzili. Tylko Zee nie odrywał wzroku od niemowlęcia.
114
W pewnej chwili podniósł je bardzo ostrożnie i przytulił do serca. Ostre włosy miał zebrane w tył, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.xlx.pl