[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gdzie jestem, i niczego nie dotykał.
- Gdyby pan to widział, sam nie chciałby pan niczego dotykać - odparłem.
- W porządku - stwierdził ze znużeniem policjant.
Odłożyłem słuchawkę. Ciągle jeszcze się trząsłem. Powiedziałem Bososamie:
- Chcę poczekać na ulicy. Pierdolę deszcz. Zwymiotuję, jeśli tu jeszcze trochę zostanę.
- W porządku - odparł.
W porównaniu z wnętrzem, na ulicy było świeżo. Oparłem się o dach taksówki i paliłem
rozmokłego koola. Dookoła rozpryskiwały się krople deszczu.
John Bososama stał w odległości kilku kroków, z rękami schowanymi w kieszeniach
swojego płaszcza z wielbłądziej wełny. Jego ramiona ociekały wodą.
- Obawiałem się, że tak się stanie - oznajmił głębokim głosem, pełnym prawdziwego żalu.
Spojrzałem na niego.
- To znaczy, że pan wiedział wcześniej?
- Nie całkiem. Ale to był jeden z powodów, dla których wróciłem do Zairu. Jeden z powodów, dla
których przybyłem tu dziś wieczorem z tym...
Pokazał mi paczkę, owiniętą brązowym papierem, z którą wcześniej poszedł do mieszkania
dziewczyny.
- Co to jest - zapytałem. - Trawka?
Uśmiechnął się smutno i ruchem głowy zaprzeczył.
- Kilka amuletów, które mogły ją uratować.
Zaciągnąłem się dymem. Słychać już było zbliżającą się syrenę policyjną.
- To znaczy, że była przesądna? - spytałem.
- W pewien sposób.
- W jaki sposób? Czy wystarczająco przesądna, żeby spodziewać się, że zostanie nadziana na
wieszak?
John Bososama położył mi rękę na ramieniu.
- Nie rozumie pan. Może to nawet lepiej.
Popatrzyłem na niego zimno.
- Panie Bososazrta, jeśli mam być pańskim jedynym świadkiem, to lepiej bym wiedział, o co tu
chodzi. Nie będę zeznawał, póki mnie pan nie poinformuje.
Dzwięk syreny był już głośniejszy. Dołączył do niej sygnał ambulansu.
John Bososama zagryzł wargę. Milczał przez chwilę, a potem powiedział:
- I tak pan mi nie uwierzy. Jest pan białym.
- Moja prababka była Kubanką. Niech pan spróbuje.
Odchrząknął i rzekł:
- Bardzo dobrze. Otóż to, co pan zobaczył, jest dziełem Iblisa.
- Iblisa? Kim, do cholery, jest Iblis?
- Niech pan posłucha. Za minutę będzie tu policja. Iblis jest najstraszliwszym pośród islamskich
diabłów. Nie obchodzi mnie w tej chwili, czy pan wierzy w diabły, czy nie. Niech pan pomyśli
o tym, co pan dziś zobaczył, i spróbuje to zrozumieć.
Wyrzuciłem papierosa do przelewającego się rynsztoka.
- Niech pan zaczyna, słucham.
- SÅ‚ucha pan z sympatiÄ…, czy ze sceptycyzmem?
- Jakie to ma znaczenie? Po prostu słucham.
- Bardzo dobrze - odparł Bososama. - W kulturze islamskiej istnieje legenda, że Allah po
stworzeniu człowieka kazał wszystkim aniołom oddać mu pokłon. Tylko anioł Iblis
odmówił oświadczając, że lekceważy człowieka, ponieważ powstał z kurzu. Więc Allah przeklął
Iblisa i przepędził go z nieba. Jednakże Iblis uprosił Allaha, żeby odłożył karę do dnia sądu
ostatecznego i pozwolił mu przebywać na ziemi i sprowadzać na manowce tych wszystkich, którzy
nie są wiernymi sługami Allaha. To Iblis, przybrawszy postać węża, kusił Ewę.
- Jak on wygląda? - spytałem. Czerwone i białe błyski świateł alarmowych niebiesko-białego wozu
policyjnego były już tylko o trzy przecznice od nas. Deszcz, teraz drobniejszy, padał mi na twarz.
- Zgarbiony, w płaszczu, z głową jak u wielbłąda, tylko z wieloma rzędami zębów. Nogi i pazury
jak u sępa. Potwór bez cienia litości czy uczucia.
- Więc pan myśli, że to, co zdarzyło się dzisiaj...?
- Może mi pan wierzyć lub nie. To jest dzieło Iblisa.
PrychnÄ…Å‚em pogardliwie.
- W rzeczy samej, nie wierzę panu. Czy spodziewał się pan, że uwierzę?
- Nie, chyba się nie spodziewałem - odparł John Bososama, Starł błyszczące krople deszczu
z krótko przystrzyżonych włosów. Potem powtórzył ze smutkiem: - Nie spodziewałem się.
- To znaczy... jak on się tu dostał... do Nowego Jorku?
Ten Iblis?
John Bososama wzruszył ramionami.
- O ile wiem to bardzo dawno temu. W czasach handlu niewolnikami. Statek niewolniczy, African
Galley, pożeglował w zimie tysiąc siedemsetnego roku do New Callebarr w Afryce Zachodniej po
niewolników i kość słoniową. Między niewolnikami, których statek wziął na pokład, był młody
człowiek o nazwisku Bongoumba, podobno nadludzko silny i, jak mówiono, szalony albo opętany.
Został przywieziony do Nowego Zwiata i sprzedany, chociaż ze względu na jego szaleństwo trzeba
go było trzymać przez dwadzieścia cztery godziny na dobę w kajdanach. Jednakże pewnego dnia
wyswobodził się i zgwałcił czarną niewolnicę, która w rezultacie zaszła w ciążę. Urodziła syna
i w ten sposób zapoczątkowała ród Bongoumba, który istnieje do dziś. Kiedy w obecnych czasach
czarni zainteresowali się badaniem swych korzeni, dziedziczne szaleństwo rodu Bongoumba
zaczęło okazywać swoją potęgę. A kiedy czarni zwrócili się ku religii, która najbardziej im
odpowiadała, to znaczy ku islamowi, wówczas duch Iblisa, drzemiący od wielu pokoleń, obudził
się. Było to jakby rozmnożenie ciała przechowywanego w komorze kriogenicznej.
- Kiedy pan do tego doszedł? - chciałem się dowiedzieć.
Wóz policyjny podjechał do krawężnika, więc nie mogliśmy dłużej rozmawiać.
John Bososama spojrzał na mnie. Pod oczami zebrały mu się błyszczące krople, które mogły być
deszczem lub Å‚zami.
- Był młody człowiek nazwiskiem Duke Jones. Jego dziedziczne nazwisko, afrykańskie, brzmiało:
Bongoumba.
Mieszkał tu, w tym mieszkaniu, a ta młoda dziewczyna, którą widziałeś, była jego żoną.
Bongoumba czuł w sobie jakąś straszliwą, ponurą moc od chwili, gdy został muzułmaninem. Było
to coś złego, mściwego i niesamowitego. Coś, co mogło nim całkowicie zawładnąć. Dlatego
przywiozłem mu tę paczkę.
W trakcie mojej podróży służbowej do Arabii Saudyjskiej zboczyłem do Zairu i nabyłem wszystkie
amulety, których dawni szamani używali do przepędzania ducha Iblisa. Magiczne krążki, włosy
lwa, kości mające moc magiczną.
- Trochę prymitywne, prawda? - zapytałem.
Pokiwał głową i prawie się uśmiechnął.
- Racja, ale mamy do czynienia z bardzo prymitywnym diabłem. Ze złym duchem z dawnych, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.xlx.pl