[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przekora, jak i wymówka.
Szeroki uśmiech rozjaśnił jego twarz, rzezbiąc głębokie rowki
wokół oczu i ust.
- WierzÄ™ ci.
95
Anula
ous
l
a
and
c
s
- Dzwoniłeś do mojego wydawcy? - nie umiała się pohamować
przed zadaniem tego pytania, nie potrafiła również powstrzymać
uśmiechu.
Nie odpowiedział jej od razu. Zamiast tego usiadł w wysokiej
trawie, zerwał zdzbło i zaczął je bezwiednie ssać. Z cichym
westchnieniem Kit usiadła obok O'Nialla.
- A więc? - powtórzyła pytanie, zirytowana.
- No cóż, przecież nie wiem, kto jest twoim wydawcą,
nieprawdaż?
- Ja rzeczywiście piszę książkę o Irlandii.
- Jestem tego pewien.
- O dawnych obyczajach i przesądach, które zachowały się po
dziś dzień - wypaliła.
Nadal się uśmiechał, tymczasem wiatr niepostrzeżenie wzmógł
siÄ™, przypominajÄ…c o sobie upiornym lamentem.
- W takim razie powinny cię zainteresować obchody Wszystkich
Zwiętych. Będziesz mogła wziąć udział w naszych pogańskich
rytuałach...
- Przestań, Justinie!
- Przecież to tylko zabawa przy ognisku.
- Czyżby?
- Naturalnie!
- Och, Justinie... - westchnęła zniecierpliwiona. -Czy ty tego nie
rozumiesz?
- Co powinienem rozumieć?
96
Anula
ous
l
a
and
c
s
- Justinie, sam powiedziałeś, że dosypano nam czegoś do
herbaty...
- Zgoda, to fakt, ale nie widzę w tym działania sił
nadprzyrodzonych.
Poderwała się.
- Jak to?! No tak, to przecież nie ty musisz żyć z takim ciężarem
na sumieniu!
- Do cholery, ja też mam sumienie -odparował, wstając i patrząc
na nią ze złością. Po chwili, już spokojniej dodał: - Nie stało się nic
strasznego. Jeżeli odłożyć na bok aspekt moralny, to cholernie dobrze
się bawiłem.
- O co się kłócicie?
Głos Mike'a zagłuszył złość Kit. W ferworze dyskusji zupełnie
zapomniała, że chłopiec jest tak blisko.
- O nic - zapewniła pośpiesznie.
- I o wszystko - dodał Justin ze śmiechem. Schylił się do Mike'a
i chwycił go za ramiona. - Chcesz zjeść kolację na zamku?
- O rany! - Mike nie posiadał się z radości.
- Nigdzie nie idziemy! - warknęła Kit.
- W porządku, ale chłopiec pójdzie - powiedział Justin.
Mike odwrócił się, błagalnie wpatrzony w matkę; Justin także
nie odrywał od niej wzroku. Jego dłonie nadal spoczywały na
ramionach Mike'a: zupełnie jakby miał moc, by jej chłopca odebrać.
Powinnam go posłać do diabła! - pomyślała Kit z wściekłością.
Zawahała się. Czuła, że zaschło jej w gardle.
97
Anula
ous
l
a
and
c
s
- Powinieneś najpierw mnie zapytać - stwierdziła chłodno.
- Idziemy na zamek! O rany! O rany! - Uradowany Mike puścił
się w szalony tan wśród traw.
Justin wzruszył ramionami, nic sobie nie robiąc z jej wymówki.
- Molly chce cię zobaczyć. Zostaje dziś na kolację. - Zawahał
się, po czym miękko zakończył: - Musisz przyjść, Kit.
Moc była po jego stronie. Ta sama moc, która przyciągnęła ją
osiem lat temu: moc wzgórz i klifów, moc wiatru, który świstem i
jękiem nakłaniał, by została...
Tu była odpowiedz na wszystkie jej pytania... i tu był Justin.
Spojrzała mu prosto w oczy. Ciemne jak rozciągające się nad
nimi grafitowe niebo hipnotyzowały swoją tajemniczością.
- Chciałam zobaczyć się z Molly - westchnęła z rezygnacją - a
kolację i tak musimy gdzieś zjeść.
Justin roześmiał się.
- Czy mam rozumieć, że się zgadzasz? Dziękuję bardzo, pani
McHennessy. To uroczo. - Odwrócił się i ruszył pod górę.
Kit podążyła za nim, przeklinając w duchu.
Justin wziął Mike'a za rękę. Po drodze wypytywał chłopca o
podróż samolotem i uważnie słuchał, jak Mike dumnie opowiadał o
pierwszym dniu w irlandzkiej szkole.
Gdy doszli do chaty, Justin zatrzymał się. Włożył rękę do
kieszeni, po czym ujął dłoń Kit i coś do niej wsunął.
Zaskoczona, rozwarła palce: Justin dał jej klucz.
- Do chaty - szepnÄ…Å‚.
98
Anula
ous
l
a
and
c
s
Ich oczy spotkały się ponownie.
Wpatrywał się w nią z taką pewnością siebie, że poczuła
dreszcz, przeszywający jej ciało. Fala gorąca objęła ją od stóp po
czubek głowy. Kazał jej odejść, a jednocześnie usiłuje ją zatrzymać...
- Do chaty? - wybełkotała głupkowato.
- Tak - odparł bezbarwnym głosem. - Przecież wiesz, że należy
do mnie.
Nie, tego nie wiedziała.
- Rzeczywiście, jakżeby inaczej. Przecież wszystko w okolicy
należy do ciebie - wymamrotała z rezygnacją. Rozejrzała się za
synem: był już prawie przy samochodzie. Zciszyła głos i oświadczyła
gwałtownie: - Ale ja nie należę do ciebie, Justinie O'Niall.
Chwycił ją za ramię i zdecydowanym ruchem przyciągnął do
siebie.
- Czyżby, Kit? Czy część ciebie nie należy aby do mnie? -
Głęboki, ochrypły szept sprawił, że wbrew sobie zaczęła dygotać.
Patrzyła, jak Justin podchodzi do Mike'a, jak stoją obok siebie i
rozmawiają. Ożywieni, zdawali się nie zauważać jej istnienia. Otuliła
się swetrem; wiatr tańczył naokoło niej, chwytając raz po raz
lodowatymi palcami.
Ukryła twarz w dłoniach. Myślała, że jest dojrzała i
doświadczona, ale wobec Justina nadal była słaba. Nie umiała się
oprzeć jego sile, woli, determinacji.
Nie umiała się oprzeć temu, jak działał na jej zmysły... i duszę.
99
Anula
ous
l
a
and
c
s
ROZDZIAA 5
No więc? - odezwał się Justin. Wygodnie rozparty na krześle,
wprawnym ruchem zapalił papierosa. - Co robiłaś przez ostatnie
osiem lat?
Kit powoli sączyła kawę. Równie dobrze mógł pytać o to, co
robiła w zeszłym tygodniu.
- Niewiele - odparła krótko, wzruszając ramionami w
odpowiedzi na cyniczny błysk, jaki dostrzegła w jego spojrzeniu.
Odwróciła wzrok.
To nie do wiary, jak dobrze czuła się w tym wygodnym wnętrzu,
wyposażonym w nowoczesne urządzenia ułatwiające życie. Była
przekonana, że Justin musiał wydać fortunę na modernizację: na nową
kuchnię, centralne ogrzewanie, domofon i telefon do użytku
wewnętrznego. Justin powiedział jej kiedyś, że pierwotna rodowa
siedziba została wzniesiona z drewnianych bali i otoczona drewnianą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]