[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Oczy Jana zabłysły, szybko jednak opanował się i odparł spokojnie:
- Nie wiesz sama, jakie skarby posiadasz, Luniu. Już tym samym,
że zgodziłaś się dzielić moje życie, sprawiłaś mi wielki dar. Nie pragnę
78
innej nagrody. Nie dziw się, że chcę w miarę możności uprzyjemnić ci
życie, uważam to za swój pierwszy obowiązek!
Mówił to bardzo spokojnie, siląc się na obojętność. W duszy jednak
myślał:
 Cierpliwości! Cierpliwości! Wkrótce już wybije moja godzina!
Słowa męża, wypowiedziane chłodnym, rzeczowym tonem, nie
wywołały u Luni najmniejszego wzruszenia. Jan wydawał się jej
bardziej oschły i niedostępny niż kiedykolwiek.
Zastanawiała się wciąż nad dziwnymi sprzecznościami w jego
charakterze. Za każdym razem, gdy wydawało się jej, że zdoła pozyskać
odrobinę jego uczucia, Jan Ritter zamykał się w sobie i odstraszał ją
swoim szorstkim, obojętnym zachowaniem.
* *
*
Nazajutrz Jan Ritter pożegnał się zaraz po śniadaniu z żoną, gdyż
miał do załatwienia wiele ważnych spraw.
Dzień był piękny, pogodny i ciepły. W nocy padał drobny deszczyk
majowy, po którym wszystko wokoło pokryło się zielenią. Duży,
starannie utrzymany ogród, który otaczał willę Rittera, przedstawiał
piękny widok w swych świeżych wiosennych szatach.
Lunia śledziła wzrokiem męża, który przeszedł wysypaną piaskiem
ścieżkę i zatrzymał się przy furtce. Przed domem czekał już na niego
samochód. Młoda kobieta spoglądała z przyjemnością na wysoką,
smukłą postać i pewne, elastyczne ruchy męża. Powierzchowność Jana
nie zdradzała zupełnie jego pochodzenia.
Gdy samochód ruszył, Lunia udała się do pani Haller, żeby
zasięgnąć u niej rozmaitych rad i wskazówek. Jan powiedział, że wróci
dopiero na obiad, który jadano o godzinie drugiej. Toteż Lunia miała
jeszcze dość czasu i postanowiła skorzystać z tego i odwiedzić
teściową.
Nie chciała się przyznać samej sobie, że dlatego spieszyła się tak do
matki Jana, ponieważ pragnęła otrzymać od niej odpowiedz na wiele
dręczących pytań. Chciała dowiedzieć się prawdy, a Jan odmówił jej
wszelkich wyjaśnień.
Lunia kazała zaprząc do powozu i około południa stanęła przed
79
małym niskim domkiem. W ogródku było zielono, drzewa puściły pąki,
z ziemi wychylały się barwne wiosenne kwiaty. Wielki krzak bzu, który
rósł przed domem, uginał się pod ciężarem na pół rozkwitłego kwiecia.
Gdy Lunia wysiadła z powozu, owionął ją oszałamiający zapach bzu.
Mały domek wyglądał teraz bardzo malowniczo i o wiele ładniej,
niż zimą, gdy Lunia była tu po raz pierwszy.
Drzwi domu były otwarte na oścież. Lunia ujrzała ku swemu
zdumieniu, że wychodzi stąd kilkanaście skromnie ubranych kobiet,
zapewne żon robotników. Każda trzymała w ręku duży garnek albo też
kosz z pokrywą. W sieni stało także kilka kobiet, które pakowały garnki
do koszyków lub owijały je papierem. Po kuchni krzątała się pani
Wedlich oraz teściowa Luni w szarej wełnianej sukni i szerokim
fartuchu. Podawała właśnie ostatniej kobiecie duży garnek, z którego
unosiła się para i wielce smakowita woń.
Gdy wysmukła, elegancko ubrana kobieta ukazała się w sieni,
zwróciły się na nią oczy wszystkich. Pani Anna Ritter dostrzegła
również synową i wydała okrzyk radości:
 Córeczko moja!  zawołała, a w jej stalowych oczach błysnęła
radość.
Szybko podbiegła do młodej kobiety, objęła ją i serdecznie
ucałowała. Robotnice spoglądały na to ze zdumieniem. Pani Ritter
zwróciła się do nich ze śmiechem:
 No, ruszajcie prędzej do domu, bo wam obiad wystygnie łajała
żartobliwie.
Pani Wedlich wyprowadziła kobiety z sieni, zamknęła za nimi
drzwi, po czym powróciła do kuchni. Pani Ritter zawołała na nią:
 Niech się pani śpieszy, żeby córka jak najszybciej zjadła coś
ciepłego. Po obiedzie proszę na chwilę wpaść do mnie. Być może,
że będę miała jeszcze trochę roboty dla pani.
 Zapewne przyszłam nie w porę, droga mamo?  spytała Felicja,
zdumiona tym wszystkim co widziała.
Pani Ritter uśmiechnęła się dobrotliwie. - Co znowu, dziecinko, co
znowu! Nie bierz mi za złe, że cię przyjmuję w mojej codziennej sukni.
Gdybym wiedziała, że dziś przyjdziesz, byłabym się przebrała i
odprawiła trochę wcześniej moje stołowniczki. A teraz chodzmy do
pokoju.
80
Spoglądała z uśmiechem na zarumienioną twarz Luni i zaprowadziła
synową do jadalni, gdzie na oknach stało teraz mnóstwo doniczek z
kwitnącymi kwiatami.
 Co to były za kobiety, mamo?  zagadnęła Lunia.
Pani Ritter zmieszała się, lecz wreszcie odparła. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.xlx.pl