[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zadrżała, gdy Gustaw gwałtownie odsunął talerz, ukłonił się sztywno i opuścił
jadalnię. Nie chciał dłużej przebywać obok tej kłamliwej istoty. Czuł ból w sercu
i dławiącą gorycz.
Kasia siedziała jeszcze przez chwilkę jak sparaliżowana i patrzyła w pustkę. W
końcu podniosła się zmęczona i poszła do swojego pokoju. Zamknąwszy za sobą
drzwi, poczuła, że opuszczają ją ostatnie siły, jakie jeszcze miała... i runęła na
podłogę...
Nie wiedziała, jak długo to trwało. W końcu jednak zebrała się i podniosła.
Musiało już być chyba po północy, bo w całym domu panowała cisza i ciemność.
Spojrzeniem bez wyrazu powiodła wokół siebie. Co powinna teraz zrobić? Jesz-
cze raz spróbować zobaczyć się z Gustawem i porozmawiać z nim, narażając się
na jego pogardliwe spojrzenie? Nie, przenigdy tego nie uczyni. Woli raczej
R
L
T
umrzeć! Wiedziała, że nie pozostało jej nic innego, jak tylko uciec stąd. Gdy tyl-
ko zacznie świtać, musi opuścić ten dom. Dokąd pójdzie, co z nią będzie, było jej
zupełnie obojętne. Najchętniej umarłaby, byle tylko nie musieć jeszcze raz spoj-
rzeć mu w oczy, w oczy, które tak kochała, których blask otwierał jej niebo.
On nią pogardza, musi pogardzać. Na pewno uważa, że jest zwykłą oszustką.
A może ma ją za złodziejkę? Czy jest w stanie znieść te wszystkie niesłuszne po-
dejrzenia? Czy rzeczywiście musi poddać się przekorności losu?
Przecież gdyby chciała zrehabilitować się w jego oczach, kosztowałoby ją to
tylko jedno słowo. Powinna pójść do niego, pokazać mu testament i powiedzieć:
Wzięłam to z sejfu, żeby ratować twoje dziedzictwo, twój majątek i żeby so-
bie zaoszczędzić upokorzenia, gdybyś zobowiązany ostatnią wolą ojca chciał się
ze mną ożenić.
Przez chwilę ten pomysł wydawał jej się słuszny, ale potem porzuciła go. Nie,
za taką cenę nie będzie ratować się przed pogardą. Musi wyjechać jeszcze dziś w
nocy i nigdy nie pokaże mu się więcej na oczy.
W gorączkowym pośpiechu spakowała do małego kuferka najpotrzebniejsze
rzeczy. Wszystkie inne mogą jej pózniej dosłać. Zabrała także swoje pieniądze i
kasetkę z biżuterią, a na wierzch położyła testament. Potem zamknęła kuferek na
klucz.
Teraz już była gotowa.
Chciała jeszcze tylko napisać parę słów do Gustawa, żeby się nie martwił jej
zniknięciem.
Usiadła przy swoim biurku i zaczęła pisać:
Kochany Gustawie!
Tak, okłamałam Cię, ale Bóg mi świadkiem, że nie mogłam inaczej. Wstyd
wypędza mnie dzisiaj z Twojego domu. Nie mogę znieść pogardy na Twojej
twarzy. Proszę Cię, uwierz mi, że są sytuacje, kiedy wszystko wydaje się nas ob-
winiać, choć prawda jest całkiem inna.
R
L
T
Dokąd się udam, jeszcze nie wiem. Wiem natomiast, że nie mogę przebywać
blisko Ciebie i dalej Cię widywać. Kiedy odzyskam spokój, będę Cię prosić, że-
byś kazał odesłać mi moje rzeczy.
Znając Twoją wielkoduszność, sądzę, że będziesz się zastanawiał, czy mam
środki do życia. Wiesz, że zostało mi trochę pieniędzy po rodzicach. Mam także
swoją biżuterię.
Proszę jednak, nie myśl, że miałam cokolwiek wspólnego z jakąś kradzieżą.
Takie podejrzenie wyczytałam z Twoich oczu. W mojej biedzie może mi pomóc
tylko Bóg. Nie zabrałam z Twojego domu nic, co nie było moją własnością.
Wszystkiego dobrego, Gustawie, i niech Bóg będzie z Tobą!
Kasia
Nałożyła na siebie ciemny płaszczył i elegancki kapelusz, podniosła z ziemi
lekki kuferek, w drugiej ręce trzymając list do Gustawa, który zamierzała poło-
żyć na stole w hallu, i opuściła swój pokój.
Na korytarzu wstrzymała oddech. W domu panowała teraz zupełna cisza.
Ostrożnie, starając się uniknąć nawet najmniejszego szmeru, w ciemnym świetle
szarzejącego poranka schodziła po schodach.
Zatrzymała się na chwilę patrząc tęsknie na drzwi pokoju, w którym leżał jesz-
cze wujek Henryk.
Po cichutku, na palcach podeszła do wieszaka. Zdjęła klucz od drzwi wejścio-
wych i... w tym momencie otworzyły się gwałtownie drzwi od pokoju, w którym
leżał zmarły.
Na progu zobaczyła sylwetkę Gustawa, który i tej nocy czuwał przy ojcu. Wy-
chodząc z ciemnego pokoju zapalił światło. Zdumiony spojrzał na Kasię.
Krzyknęła przerażona i zaczęła dygotać w ogromnym przestrachu.
Gustaw podszedł do niej zdziwiony, że jest ubrana do wyjścia i trzyma w ręku
walizeczkę.
R
L
T
Kasiu, co to wszystko ma znaczyć?
Nie mogła wydobyć z siebie słowa, trzęsła się jak w ogromnej febrze. Patrzyła,
jakby szukając pomocy, na drzwi sypialni wujka, potem prawie bezwiednie opar-
ła się o filar.
Opuszczasz dom teraz w nocy? zapytał. Skinęła głową.
Przez chwilę patrzył na nią badawczo. Coś w jej postawie, w pełnym męki wy-
razie twarzy chwyciło go za serce.
O co chodzi, dlaczego chcesz odejść? Wszelkimi siłami starała się zacho-
wać spokój.
Ja muszę wyrzuciła z siebie gwałtownie. Proszę, pozwól mi odjechać!
Chciała podejść do drzwi, ale jej krok był chwiejny. Widać było, że nie ma si-
ły. Zobaczywszy to Gustaw podbiegł do niej i podtrzymał ją ramieniem, żeby nie
upadła.
Bez zastanowienia wziął ją na ręce i zaniósł do salonu. Była prawie bezwładna.
Z jej ręki wypadł na podłogę list. Nie mogła temu zapobiec.
Gustaw posadził ją w fotelu i rzekł:
Zdaje mi się, Kasiu, że chciałaś zrobić kolosalne głupstwo. Muszę ci w tym
przeszkodzić. Tak samo zrobiłby mój ojciec. Teraz ja jestem na jego miejscu. Py-
tam jeszcze raz, dlaczego chciałaś odejść w środku nocy?
Oparła głowę o poręcz fotela. Była blada, zmęczona, a usta miała zaciśnięte.
Gustaw oddychał szybko. Widać było, że jest ogromnie zdenerwowany.
Nie chcesz mówić? Cóż... Ale widzę tu na liście moje imię. Być może znaj-
dę w nim rozwiązanie tej zagadki. Przecież jestem upoważniony do przeczytania
go.
Przy tych słowach schylił się i szybko podniósł z podłogi list. Już było za póz-
no. Nie mogła na to nic poradzić.
R
L
T
Stał wyprostowany przed nią i czytał to, co do niego napisała. Te uczciwe sło-
wa płynące z głębi serca zrobiły na nim wrażenie.
Gdy skończył czytać, popatrzył na nią badawczo.
Kasiu, powiem szczerze, że nic z tego nie rozumiem. Zagadka pozostaje nie
rozwiązana. Czy nie masz do mnie na tyle zaufania, żeby mi wszystko opowie-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]