[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyżywienie i podróż autostopem do Algieru. A tam już spotka się z bratem i
wszystko, mu wytłumaczy, Szymek z pewnością go nie pochwali, lecz głowy mu
przecież nie urwie.
Wrócił do szopy, żeby zbudzić. Dżamala. Zdawało mu się  choć pewno było to
tylko złudzenie  że chłopak od dawna nie śpi, odwleka tylko chwilę
nieuniknionych wyjaśnień. Daniel poczuł do niego żal, nawet urazę, mimo woli
obwiniając go o tę niefortunną przygodę, o utratę podróżnej torby. Wyleciały mu z
pamięci wszystkie dobre chwile, wrażenia, które miały pozostać na całe życie;
niepowodzenie obudziło w nim głuchą niechęć.
Dżamal jakby się tego domyślił. Ze świętym gniewem jął wyrzekać na Beduinów i
biadać nad zniknięciem torby. Czynił to tak przesadnie, że Daniel machnął ręką,
ponaglając go do wstania. Skoro zawiodła nadzieja przebycia drogi na wielbłądach,
trzeba było przemierzyć ją pieszo. Dżamal wszakże nie martwił się wcale. Gotując
wodę przekonywał Daniela, że najdalej jutro dotrą do Ghardai, że mają całkiem
obfite zapasy jedzenia, bo w jego sakwie zostało z pół podpłomyka i ze dwie garście
daktyli.
Zazwyczaj jadał mało, zdumiewająco mało jak na potrzeby Europejczyków, choć
przy nadarzającej się sposobności potrafił spałaszować michę kus-kusu okraszonego
tłustą baraniną, której Daniel nie mógł przełknąć. Pił tylko rano i wieczorem po
kubku miętowej herbaty, w południe zas, gdy słońce mocno 157
przygrzewało i Daniel wypiłby morze coca-coli, Dżamal nawet nie zwilżał ust.
Zdawało się, że nie odczuwa pragnienia, południowego skwaru ani nocnego chłodu,
że nigdy nie jest zmęczony. Ale też nigdy zbytnio się nie spieszył, nie wyrywał do
niczego. Ożywiał się dopiero przy opowiadaniu, gestykulował, twarz jego mieniła się
od wrażeń, ponosiła go fantazja. Nie to, żeby kłamał: ubarwiał tylko rzeczywistość,
nie miał też żadnej miary czasu, przestrzeni, nasilenia uczuć.  Niedługo",  wkrótce"
 mogło równie dobrze oznaczać godzinę jak i tydzień. W porównaniu z obszarami
Sahary  blisko" mogło znaczyć sto i dwieście kilometrów. Dlatego Daniel nie
dowierzał, że następną noc spędzą w Ghardai.
Nie było jednak innej rady  należało wyruszyć pustynnym szlakiem karawan do
jednego z najświetniejszych miast Sahary. Początek lutego nie jest, na szczęście, zbyt
upalny. Wiatr ucichł, a powietrze czystsze niż na szczytach Tatr rozkosznie syciło
płuca. Oddychanie sprawiało przyjemność, z którą Daniel nie mógł się oswoić. Był
jednak diabelnie głodny: dzienna racja Dżamala stanowczo mu nie wystarczała. Nie
chciał nawet myśleć o solidnym posiłku, bo nagle zwątpił, czy kiedykolwiek dojdą
do Ghardai. Powracały w pamięci opowiadania o piaskowych burzach, o zagładzie
karawan wyczerpanych głodem i( pragnieniem, o szkieletach ludzi i wielbłądów
odnalezionych wśród wydm.
Podczas kilkudniowej podróży samochodem przez Saharę krajobraz zmieniał się
wprawdzie powoli, ale przecież zmieniał. Piaszczyste wydmy ustępowały kamienistej
równinie porosłej kępami suchej trawy, czasami pojawiały się dziwnego kształtu
czerwone skałki.
Teraz, kiedy wolno i mozolnie przemierzali monotonny płaskowyż, zdawało się
Danielowi, że nic nie zmienia się na przestrzeni dziesiątków kilometrów  aż po
odległy^ horyzont. Siły ludzkie były śmiesznie wątłe w porównaniu z tym ogromem
pustyni. Ogarniało go poczucie beznadziejności.
Tym bardziej drażniło zachowanie Dżamala, który ochoczo
brnął przez bezkresne pustkowie i snuł najwspanialsze plany
spędzenia następnego wieczoru w Ghardai. Twierdził, że ma tam
158 dalekiego krewnego, który naucza w koranicznej szkole Moza-
bitów, a więc z pewnością zapewni obu chłopcom nocleg i nakarmi ich do syta.
Dżamal wprawdzie nie widział go nigdy w życiu, lecz uczony, chluba rodu, znany
mu był z rodzinnych opowieści. Nie troszczył się, jak odnajdą czcigodnego
krewniaka, ani też o to, czy zechce im przyjść z pomocą, był pewien spełnienia
swoich marzeń. Jak zwykle  pragnienia brał za rzeczywistość.
Po paru godzinach marszu zatrzymali się na krótki odpoczynek. Bez zegarka nie
mogli nawet określić godziny. Zjedli resztę zapasów. Daniel wypił odrobinę zabranej
ze śniadania herbaty. Długo trzymał w ustach każdy łyk, aby pozbyć się nieznośnego
uczucia suchości w gardle. Miał wrażenie, że spłukuje w ten sposób drapiące
ziarenka piasku.
I znów szli przed siebie, teraz już w milczeniu, coraz bardziej znużeni. Ghardai nadal
nie było widać. Teren stawał się skalisty, znikały na nim ślady życia, ziemia
wydawała się coraz twardsza, niebo bezlitosne w swej niezmienności. Była to
szeroka, ogromna płaszczyzna wapienna, rozryta głębokimi rozpadlinami, jakby
korytami wyschniętych rzek. Pustynia zupełna, bez zdzbła trawy, bez kępki porostu.
Wieczór nieomal ich zaskoczył, i to w miejscu całkiem nie-sposobnym na nocleg.
Zciemniło się raptownie, tak że ledwie zdołali wyszukać skałkę, pod którą mogliby
się położyć w złudnym poczuciu bezpieczeństwa lub tylko osłony przed chłodem.
Daniel raz jeszcze przeszukał kieszenie wiatrówki. Choć mógł przysiąc, że nie ma w
nich nic do zjedzenia, znalazł zapomniany kawałek czekolady i całą paczkę gumy do
żucia. Dżamal nie posiadał się z radości. Zrewanżował się też zaraz dobywając z
sakwy butelkę, którą Daniel otrzymał od Bena i po wypiciu wody mineralnej 
wyrzucił. Arab napełnił ją przezornie naparem mięty i doniósł aż tutaj. Ta jego
zapobiegliwość zamiast ucieszyć Daniela, znowu wzbudziła w nim złe uczucia. Z
trudem powstrzymał się od robienia chłopakowi wyrzutów. Dżamal odgadł jego
myśli i zapytał:
 Dlaczego twoi amerykańscy przyjaciele zostawili cię samego na drodze?
-r To nie byli moi przyjaciele. Poznałem ich przed kilkoma 159
dniami. Zresztą wcale mnie nie zostawili, chcieli mnie odwiezć do Uargli.
 Czemu nie skorzystałeś z tego? Z Uargli byłoby ci łatwiej
dotrzeć do Algieru.
 Miałem dosyć ich towarzystwa.
 Pokłóciliście się? O co?
 O nic.
 Ludzie nie rozstają się bez powodu.
 Ejże! Więc czemu Ali porzucił nas w środku pustyni?
 Bo naraziłeś się jego synom. Byli na ciebie zli i obrażeni.
 Skąd wiesz?
 Każdy to widział.
 Ale to jeszcze nie powód, żeby...
 Owszem. Całkiem wystarczający. Ciesz się, że nie potraktowali cię gorzej.
Oszczędzili ciebie tylko przez wzgląd na mnie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.xlx.pl