[ Pobierz całość w formacie PDF ]
żerał płomień gniewu.
R
L
T
- Umieram, Danielle. Rak płuc.
Słowa zawisły pomiędzy nimi. Kiwała się bezradnie we własnych objęciach. Szu-
kał wzrokiem jej oczu.
Umysł odmawiał jej posłuszeństwa. On umierał. Był tu nie dlatego, że chciał się z
nią spotkać, poznać swoją nieślubną córkę. Chciał tylko przed śmiercią złagodzić swoje
poczucie winy.
Zabrakło jej tchu. Wrzący w niej gniew stracił żar, zmienił się w lodowatą furię.
Zerwała się, z pudełkiem w dłoni.
- Jak śmiesz! - Nie myśląc, kierowana tylko wściekłością, cisnęła pudełkiem w
ścianę za nim. Odbiło się, wszystko spadło na podłogę, platynowa klateczka zalśniła na
białych płytkach.
- Ty samolubny, stary... - Jakiś ślad dziwnego szacunku powstrzymał ją przed wy-
krzyczeniem łajdaku". W końcu był to gubernator generalny Australii.
Sir John ani drgnął, wciąż z pochyloną głową, blady do przezroczystości. Nic jej to
nie obchodziło. Zastukała obcasami na terakotowej podłodze, szarpnęła drzwi i wpadła
prosto na Quinna.
On też, jak śmiał?
Wymówił jej imię, delikatnie ujął za nadgarstki, chyba tylko nadczłowiek po-
wstrzymałby się przed wymierzeniem mu policzka.
Clare Knowles prześliznęła się obok nich i z niepokojem na twarzy zniknęła w po-
koju.
- Jak mogłeś! - jęknęła Dani, zduszonym głosem. - Jak mogłeś mi to zrobić?
- Dani, tak mi przykro...
- Puść.
- Dani, musiałem, on umiera.
Oparła się jego wysiłkom, by ją posadzić w fotelu.
- Od jak dawna wiesz?
- Od dnia naszego wyjazdu z Sydney.
Dani ugryzła się w wargę. Pamiętała tamten telefon, jego uprzejme przeprosiny
muszę odebrać...". Pojechała na lotnisko bez niego. Poczuła smak krwi.
R
L
T
- Ty łajdaku - powiedziała cicho.
- Howard Blackstone szantażem zmusił go do całkowitego zerwania kontaktu.
- Nie! - Głos jej się załamał. - Nie waż się nawet wymawiać jego imienia! Howard
był o wiele lepszy, niż ty kiedykolwiek będziesz!
- Dani, on umiera. Jest moim przyjacielem, błagał mnie, a jest o krok od śmierci. -
Zciskał jej dłoń w swoich dłoniach.
- Wtedy wieczorem powiedziałam ci, że ojciec nic dla mnie nie znaczy. Boże, Qu-
inn, rozmawialiśmy o tym. Miałeś idealną okazję, by mi powiedzieć.
- A przyszłabyś tu, gdybym ci powiedział?
Potrząsnęła głową, próbując się wyrwać z jego uścisku.
- Wrobiłeś mnie. Nie wiem, jak mogłeś mi to zrobić, tak przyprowadzić mnie tu i
zostawić.
Azy płynęły jej już ciurkiem. Wstydziła się. Płaczu, sprawienia bólu starcowi, za-
ufania Quinnowi Everardowi.
- Sądziłam, że cię kocham, ale nie mogę kochać kogoś zdolnego do czegoś takiego
- załkała, z dłonią wciąż w jego rękach. - Nienawidzę cię...
- Quinn? - Clare Knowles stanęła w drzwiach.
Dani odwróciła głowę, nie chcąc się spotkać spojrzeniem z tamtą kobietą, choć
usłyszała niepokój w jej głosie. Quinn spojrzał na Clare, dzięki temu Dani znalazła w so-
bie dość sił, by wyśliznąć się z jego uścisku.
Po raz kolejny była druga w kolejce, nigdy jeszcze pierwsza. Nie dość dobra, by
być córką. Nie dość dobra, by należeć do Blackstone'ów. Nie dość dobra, by być narze-
czonÄ….
Nie dość dobra, by być jego...
R
L
T
ROZDZIAA TRZYNASTY
W świąteczną piątkową noc ulice były pełne podchmielonych tłumów. W niedłu-
gim czasie po ucieczce od Quinna i ojca Dani stała przed swoim sklepem, użalając się
nad sobą i nienawidząc siebie za to. Jak Quinn mógł jej to zrobić, pozwolić, by w naj-
ważniejszym momencie życia znalazła się zupełnie nieprzygotowana?
A jej matka? Będzie musiała odpowiedzieć na wiele pytań. Pchnięta błyskiem
gniewu wyszarpnęła komórkę z torebki i wybrała numer. Sonya rozpłakała się, mówiąc,
że bała się tej chwili, od kiedy kilka tygodni temu dowiedziała się, gdzie będą oficjalne
obchody święta.
- John zadzwonił do mnie po pogrzebie Howarda, chcąc się z tobą skontaktować.
Odmówiłam, błagałam go, mówiłam mu, że jesteś szczęśliwa.
Matka nic nie wiedziała o szantażu Howarda, ale przyznała, że to on przekazał jej
wiadomość, że lider partii opozycyjnej nie chce mieć nic wspólnego z nią i dzieckiem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]