[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się w tobie zakochałem! Ty chyba oszalałaś! Idz stąd! Zwiewaj! Zniknij mi sprzed oczu!
Tova odeszła na bok, ale nie zastawiła swego towarzysza. On tak mówi dlatego, że się
boi, pomyślała. Przedwczoraj powiedział, że jestem niezłym kumplem. %7ładen chłopiec mnie
tak nie traktował. Muszę mu pomóc.
Kryjąc się wśród zarośli ruszyła za nim.
W porze obiadowej natrafił na ich ślad.
Był nim całkiem już wyschnięty niedopałek. Leżał przy brodzie, za którym skrywało
się wejście do doliny Geitebotn.
Jon wyprostował się z prawie niewidocznym uśmieszkiem w kąciku warg. Pogładził
palcami strzelbę. Na zimnej, twardej twarzy pojawiło się coś na kształt czułości, Strzelba była
bardzo kosztowna, zaopatrzona w celownik, starannie wyczyszczona, kosztowała miesiące
ciężkiej pracy i wyrzeczeń. Przeznaczona na polowanie na dzikie renifery i inną dużą
zwierzynÄ™.
Dziś jednak Jon wybrał się na szczególne polowanie.
Dzisiaj polował na człowieka!
Opary mgły z huczących wód wodospadu otoczyły Jona. W cieniu stromego brzegu
rzeki leżała brudna resztka śniegu. Pochylił się i zaczerpnął kilka garści wody.
W wiosce, kiedy szykowali się do wyruszenia w góry na poszukiwania, dzień był
ładny, przejrzysty, ale teraz wśród wierzchołków gór pojawiły się ciężkie welony mgły.
Wilgotna bezkształtna masa otuliła brzozowy las, niczym szarobiałe palce duchów rozciągała
się nad mokradłami i wierzbowymi zaroślami. Po kolei, jeden za drugim, roztapiały się w niej
szczyty. Zwiat skurczył się do kilku metrów, dalej ciągnęło się morze nicości.
Jon na myśl o lensmanie skrzywił się z pogardą. Przypomniał sobie niechętne
spojrzenia i upomnienia. Pamiętaj, żadnej strzelaniny , zapowiedział lensman. To tylko
chłopak, chcę, żeby żywy wrócił do więzienia .
Jon nie mógł pojąć, dlaczego lensman ma coś akurat przeciw niemu. W całej wsi nie
było lepszego myśliwego, w dodatku zawsze postępował zgodnie z prawem. Kiedy
rozmawiali, nie miał nawet przy sobie strzelby.
Zabrał ją z domu dopiero pózniej, ale lensmanowi nic do tego.
Prychnął ze złością. Tylko chłopak? %7ładen chłopak, to mały gangster, podlec,
szumowina z miasta. Brał udział w napadzie, co prawda nie on go wymyślił, ale zawsze!
Podobno razem z nim uciekła jakaś dziewczyna, musieli więc postępować ostrożnie,
tak twierdził lensman. A niby dlaczego? Co to za różnica? Dziewczyny też umieją pokazać,
co potrafią, czasami bywają jeszcze gorsze od chłopaków. A ta związała się z przestępcą.
Mała dziwka, nie ma kogo oszczędzać.
Głupi ludzie lensmana przedzierali się pewnie tyralierą przez świerkowy las w dole.
Jon bardzo wcześnie postanowił się od nich odłączyć. Poprzedniego dnia jego psy ujadały
przez cały wieczór, wiedział, że ktoś musiał przechodzić obok domu i skierować się tu, na
górę. Prosto w pułapkę Geitebotn,
Jon nie wspomniał jednak o tym ani słowem lensmanowi i innym tchórzom. Chciał
sam pochwycić zdobycz.
Mocno przycisnął strzelbę do boku, poczuł jedwabiście gładką kolbę ślizgającą się po
anoraku i uśmiechnął się lekko.
Nie strzelać, zapowiedział lensman. No dobrze, ale przypuśćmy, że chłopak będzie
stawiać opór? A jeśli jest uzbrojony? Z pewnością ma broń. Albo spróbuje uciekać w mgłę,
wtedy Jon będzie zmuszony użyć strzelby. Najpierw ostrzegawczy strzał, a jeśli i wtedy się
nie zatrzyma, no to sam sobie będzie winny. Prawda?
Olav, tak miał na imię ten chłopak. Olav Nilsen, Nazwisko. Marne zdjęcie w gazecie.
To wszystko, co Jon o nim wiedział. Przestępca.
Przeklęty łotr! Kradł samochody, włamywał się do domów, może bił uczciwych,
pracowitych ludzi. Tacy jak on zasługują tylko na śmierć. Powinno się ich wystrzelać jak
wilki. To przecież z nich wyrastają mordercy!
Jon w gniewie zacisnął zęby i mocniej chwycił strzelbę. Trzeba oczyścić z nich świat,
zetrzeć z powierzchni ziemi!
Przeskoczył na płaskie kamienie po drugiej stronie rzeki. Depcząc po płomiennych
dywanach skalnicy i po dumnych białych kwiatach rozchodnika zaczął wspinać się na drugi
brzeg. Gładkie kamienie umykały mu spod nóg, ześlizgiwał się do tyłu. Ale strzelbę, w każdej
chwili gotową do strzału, trzymał mocno. Nigdy nic nie wiadomo...
Wreszcie znalazł się na górze, znów wśród krzewinek bażyny i jałowców, Ruszył
ścieżką wydeptaną przez bydło, ciągnącą się między mokradłami, olbrzymimi głazami i
gęstymi zaroślami wikliny. Powykręcane brzozy, szare ze starości, pojawiały się i znikały
niczym statki we mgle. Zmierzał ku określonemu celowi, wiedziony jedną tylko myślą.
Znalezć chłopaka, a potem...
Tak, i co potem?
Czuł się całkiem spokojny, a mimo to serce waliło mu mocno. Tak podniecało go
wymierzanie sprawiedliwości.
Czasami natrafiał na ślady odciśnięte w ciemnej, wilgotnej ziemi, co jeszcze bardziej
utwierdzało go w przekonaniu, że idzie właściwym tropem. Nietrudno było śledzić zbiegów.
Tak, było ich dwoje. Drobniejsze ślady należą pewnie do dziewczyny. No, jeśli tak
nisko upadła, że była razem z Olavem Nilsenem, to proszę bardzo!
Nareszcie! Coś się chyba poruszyło wśród brzóz!
Zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać. Mżyło, zdawało się, że bezszelestne drobiny wody
wcale nie padają, tylko wiszą w powietrzu, Z włosów pociemniałych od wilgoci spłynęła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]