[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wszelkich cnót.
Baronowa von Tromm uśmiechnęła się z pewnością siebie.
- Oczywiście, że jestem wzorem cnót. Ale bez polecenia matki też byś mnie
odwiedził, prawda?
- Chciała cię prosić o protekcję w sprawie zajęcia dla mojego młodszego syna,
pamiętasz, opowiadałem ci o jego kłopotach. Ale sam to załatwiłem, jeszcze przed
przyjściem tutaj. %7łeby mieć jak najwięcej czasu dla ciebie.
- Och! - oczy baronowej zwilgotniały. - Już nie mogę się doczekać! Jaka szkoda, że
masz dla mnie tak mało czasu.
- Ponieważ ty masz męża, Olgo - przypomniał łagodnym głosem. - Wiem, że jest
chory, ale nigdy nie proponowałaś, abym go zabił.
- Co takiego?! - syknęła oburzona, ale zaraz uśmiechnęła się, zrozumiawszy żart.
Kalinowski odpowiedział szelmowskim uśmiechem.
- Może szkoda, zresztą, że nie zaproponowałaś. Z tobą mógłbym się ożenić.
Wymagałoby to wprawdzie licznych przygotowań, na przykład wypadku na polowaniu lub
coś w tym guście, ale przy odrobinie sprytu...
Nie dokończył wyjaśniania planu, ponieważ wrócił pułkownik Kawelin. Rosjanin
obrzucił oboje zaciekawionym spojrzeniem, być może nie uszły jego uwagi rumieńce pani
von Tromm.
- Moje dzieci - odezwał się zatroskany. - Flirtujecie tutaj, a szampan stygnie. Garęon,
dawaj tu zaraz więcej lodu!
***
W miarę prac nad organami Staś Kalinowski nabierał nie tylko wiedzy o budowie i
funkcjonowaniu instrumentu, ale też przekonania, że praca przyniesie spodziewane efekty.
Wiele rur i piszczałek było już gotowych, zreperowanych, wyczyszczonych i wstawionych na
miejsce. Przy każdej okazji sprawdzał dmuchanie miechów i brzmienie organów. Muzyka,
która przy tej okazji wydobywała się z instrumentu, wypędziłaby z kościoła najbardziej
zagorzałego z wiernych. Ksiądz proboszcz Miodyński, który słyszał te próby któregoś razu,
stanowczo zażądał, aby ćwiczebne granie odbywało się możliwie najciszej i nie było
słyszalne poza kościołem.
- Już niedługo będą brzmiały jak należy - oświadczył młody Kalinowski. - Dokładnie
wiem, co i w jakiej kolejności robić.
Pracował w kościele sam, czasem zaś tak był zajęty robotą, że zapominał, gdzie jest, i
pogwizdywał. Organy były dla niego przede wszystkim maszyną, a fakt, że znajdowały się w
świątyni, liczył się tylko wtedy, gdy mechanik o tym pamiętał.
Tego dnia, po kilku godzinach wytężonej pracy, usiadł za pulpitem, próbując tonów,
którymi się zajmował.
Nie był zadowolony. Próbował, sprawdzał, ponawiał. Hałas, jaki przy tej okazji
powstawał, wcale go nie raził, zdążył się już przyzwyczaić.
W pewnej chwili, gdy przerwał i wyłączył miechy, usłyszał śmiech dobiegający z
dolnej części kościoła. Odwrócił się niemile zaskoczony. Ze swojego miejsca nie widział
jednak, kto stał przy wejściu, pod chórem. Niezadowolony, że wbrew obietnicom proboszcza
świątynia nie jest zamknięta, zbiegł po wąskich schodach z zamiarem pouczenia o
niestosownym zachowaniu.
W otwartych drzwiach kościoła stały dwie osoby, a ich śmiech odnosił się wedle
wszelkiego prawdopodobieństwa do muzyki, którą usłyszały.
Były to szaro ubrane dziewczyny z kolorowymi chustkami na głowach. Wyglądały na
bardzo młode. Może chciały uciec, ale nie zrobiły tego, gdy okazało się, że ten, kto wyszedł
naprzeciw, także nie jest całkiem dorosły.
- Czemu panie się śmieją? - spytał Staś Kalinowski, nadając głosowi brzmienie, które
wydawało mu się grozne. - Z mojej pracy? Nieładnie.
- Nie z pracy - odpowiedziała odważnie jedna.
- Z tej muzyki.
Mówiła czarnooka. Miała mały nos, czerwone usta, dołeczki w policzkach. Podobnie
jak koleżanka, była wysoka i postawna.
Obie wyglądały na dziewczyny z odległej wsi, które weszły do kościoła przypadkiem.
Musiały zresztą pochodzić z daleka, skoro nie słyszały o remoncie organów.
- Przepraszamy - odezwała się druga, blondynka. - Nie chciałyśmy się śmiać w
świętym miejscu.
Dygnęły przepraszająco, ale na ich twarzach nie było powagi. Staś też porzucił grozną
minę. Chętnie pogawędziłby dłużej z takimi miłymi, ładnymi dziewczętami, ale nie wiedział,
jak je zatrzymać.
- Dopiero naprawiam instrument - wyjaśnił. - A śmiejecie się, jakbyście pierwszy raz
w kościele były.
- Pierwszy - potwierdziła czarnooka. - My prawosławne.
Blondynka chwyciła ją za łokieć i próbowała wyciągnąć na zewnątrz, ale dziewczyna
najwyrazniej miała ochotę na pogawędkę z Kalinowskim.
- Słyszałyśmy, że w kościołach ładnie grają, to przyszłyśmy posłuchać - wyjaśniła, a
oczy się jej śmiały. - Ale to wcale nieładne jest. Na pastwisku bywa lepsza muzyka... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.xlx.pl