[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kość udowa. Ale to najmniejsze zmartwienie. Musieliśmy usunąć mu
śledzionę. Ma paskudnie stłuczone nerki. Z tym można żyć. Ale wciąż nie
wiadomo, jakie będą skutki urazu czaszki. Wezwaliśmy neurochirurga,
jednego z najlepszych w okolicy. Będzie go operował.
Zamilkł i pokiwał bezradnie głową.
- Zjawi się jednak najwcześniej za kilka godzin. A i wtedy nic
pewnego nie będzie można powiedzieć. Przykro mi. Decydujące będą
najbliższe dwadzieścia cztery godziny.
- Przeżyje?
Sloan ścisnęła mocniej dłoń Jesse'a, widząc w jego wzroku błaganie o
odpowiedz, którą chciał usłyszeć.
- Jeżeli nie nastąpią nieprzewidziane komplikacje, przeżyje... - Chirurg
zamilkł i przez chwilę się zastanawiał. - To zależy, ile jeszcze tli się w nim
84
RS
życia i czy jest silny. Przykro mi, wolałbym przekazać państwu lepsze
nowiny.
- Ale będzie mógł znowu jezdzić, prawda, doktorze? - zapytał
zdesperowany Yancy.
- Martwmy się lepiej tym, czy będzie mógł chodzić.
- Doktor ze smutnym uśmiechem na twarzy wyszedł z poczekalni.
Cała czwórka stała jak sparaliżowana, wpatrując się w drzwi, które za
sobą zamknął lekarz, jakby w oczekiwaniu, że zaraz je uchyli i sprostuje
straszną omyłkę: Nie, to nie o tego pacjenta chodziło. Z D. B. wszystko
będzie dobrze".
- Czy... czy on ma jakąś rodzinę? Może powinniśmy do kogoś
zadzwonić? - Sloan przerwała w końcu milczenie.
- Ma siostrę - odpowiedział Jesse drewnianym głosem. - Już ją
zawiadomiłem. Jedzie tu z Sheridan.
Yancy i Jerome wrócili do swojej kawy, bezradni i przerażeni.
- Może wrócicie już do motelu - zaproponowała nieśmiało Sloan. - My
z Jesse'em tu zostaniemy. Jeśli dowiemy się czegoś więcej, natychmiast do
was zadzwonimy.
Ociągali się, lecz w końcu podali nazwę motelu i zostawili ich samych.
Sloan i Jesse modlili się w ciszy, zmagając się z lękiem, łudząc się
nadzieją, buntując się przeciwko własnej bezradności.
O trzeciej nad ranem medycy pozwolili im wreszcie zobaczyć D. B.
Nie był to pocieszający widok, choć pielęgniarka z intensywnej terapii
zapewniała, że stan pacjenta ustabilizował się i jak na tak poważne
obrażenia, ma się on całkiem dobrze.
Ze ściśniętym gardłem Jesse podszedł do łóżka D. B.
85
RS
- Cześć, wspólniku - wyszeptał przyjacielowi prosto do uchą. -
Znalazłeś diabelski sposób, żeby zwrócić na siebie uwagę.
Lekkie poruszenie dłoni mogło świadczyć, że D. B. go usłyszał.
- Mam dobre wieści. - Jesse z całej siły próbował zachować beztroski
ton. - Włożyli tyle roboty w tę twoją paskudną gębę, że teraz ciebie
będziemy nazywać ładną buzką.
Kiedy w odpowiedzi D. B. poruszył kącikiem opuchniętych ust, Jesse
omal nie wrzasnął z radości.
- Nie wiem, czy lubię mieć konkurencję - mówił dalej, nie poznając
własnego głosu - ale myślę, że jakoś sobie z tym poradzimy.
- Myślę - świsnęło spomiędzy pokiereszowanych warg D. B., i wtedy
Jesse po raz pierwszy, od kiedy zobaczył przyjaciela w szpitalnym łóżku,
głęboko odetchnął.
Sloan stała przy drzwiach, połykając łzy. Kiedy pielęgniarka
upomniała delikatnie Jesse'a, że pora kończyć wizytę, obiecał D. B., że
wróci do niego jutro.
Jesse przyjechał do szpitala w karetce razem z D. B., ona własnym
pikapem, było więc oczywiste, że wrócą do motelu razem.
- Ciągle jestem ci winna kolację - przypomniała Sloan, podczas gdy
wyczerpany Jesse opadł bezwładnie na fotel dla pasażera.
- KiedyÅ› skorzystam z zaproszenia.
- Musisz coś zjeść, Jesse. Zamknął oczy.
- Ja jestem głodna. O tej porze zwykle jadam śniadania. Dotrzymasz
mi towarzystwa?
Intuicja podpowiadała jej, że Jesse nie odmówi. Milczał, skręciła więc
do pierwszego całodobowego baru, który wypatrzyła po drodze.
86
RS
Jesse zjadł niewiele, ale wystarczająco dużo, by sprawić jej odrobinę
satysfakcji.
O wpół do piątej nad ranem wjechali na motelowy parking. Przez
chwilę siedzieli bez słowa, wyczerpani i przygnębieni, wsłuchując się w
szum zamierającego silnika. Wreszcie Sloan odwróciła głowę w stronę
Jesse'a.
Patrzył na nią wyczekująco, błękitnymi, zasnutymi mgiełką
bezradności oczami. Pochyliła się ku niemu.
- On jest silny - zaczęła, czytając w jego myślach.
- Wyjdzie z tego.
- Tak - odpowiedział, zaciskając palce na jej dłoniach.
- Jest silny.
On sam nie wyglądał teraz na twardego. I wcale nie był przekonany, że
D. B. z tego wyjdzie. Sloan też nie była najlepszej myśli. Musieli jednak
mieć nadzieję. I trzymać się razem.
- Dzięki - powiedział zachrypniętym z przejęcia głosem.
Nie zdołał wydusić z siebie tego, co mówiły jego oczy: dzięki, że
przyjechałaś do D. B., dzięki, że przyjechałaś tam dla mnie. Dlaczego to
zrobiłaś?
W tej samej sekundzie, w której Sloan spojrzała mu prosto w oczy,
Jesse zaczął pojmować, dlaczego. Poczuł się jak rażony piorunem.
Nie dlatego, że on jej potrzebował. Była tu, bo chciała z nim być.
Oszołomiony, patrzył w oczy kobiety, która z niewzruszoną siłą
dawała mu schronienie w zawierusze niepewności. Widział w nich o wiele
więcej niż powierzchowne piękno. Dostrzegł współczucie, pogodę ducha,
87
RS
pewność i skromność. A pod tym wszystkim ujrzał coś, od czego powinien
uciekać, bardziej ze względu na nią niż na siebie.
Kochała go.
Niewymownie bolesne pragnienie napełniło go uczuciami tak
głębokimi, że musiał wypuścić jej dłoń, by Sloan nie zorientowała się, że
cały drży.
Boże, co się z nią dzieje? To nie jest to, czego potrzeba jej do
szczęścia. On nie jest odpowiednim facetem. Ani przez chwilę nie myślał o
miłości. Pragnął trzymać ją w ramionach, posiąść jej piękne ciało, ale nie
serce.
A ona go pokochała.
Najgorsze zrządzenie losu, jakie go kiedykolwiek dotknęło. Właśnie
teraz, gdy najbardziej jej potrzebuje, kiedy tak bardzo pragnie zatracić się w
jej słodkich ustach, w cudownych kształtach jej ciała, czerpać siłę z jej
oddania, jęków rozkoszy - nie wolno mu ryzykować... Właśnie teraz, kiedy
ma wymówkę, żeby wziąć to, co chętnie by mu ofiarowała, ona zmienia
reguły gry.
Miał ochotę wyć z wściekłości. Wykrzyczeć jej prosto w oczy, że nie
ma ani szczypty rozumu w głowie. Wyobraża sobie, że może kochać takiego
hulakę jak on? Właśnie ona - kobieta, której udało się przemycić do głowy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]