[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Starałam się unikać kłopotów z Vandy, mimo że zrobiła z Archera mojego stałego
partnera na obronnym, zapewne w nadziei, że w końcu przez przypadek mnie zabije.
Ale w sumie nie szło nam najgorzej, aczkolwiek bycie zmuszoną do przebywania
dłużej w jego towarzystwie stanowiło rodzaj wyszukanej tortury. Prawdę mówiąc, im
więcej czasu spędzaliśmy, katalogując przedmioty w piwnicy albo blokując wzajemnie
swoje ciosy na obronnym, tym bardziej zaczynałam podejrzewać, że moje zadurzenie
121
mogło przemieniać się w coś innego, czego doprawdy nie miałam ochoty nazywać po
imieniu. Nie chodziło już tylko o to, że on był seksowny , choć, oczywiście, odgrywało
to pewną rolę - ale o sposób, w jaki przebiegał palcami po włosach. Jak na mnie
patrzył: jakbym naprawdę była interesującym partnerem do rozmowy. Jak błyszczały
mu oczy, kiedy śmiał się z moich żartów. No przecież: sam fakt, że śmiał się z moich
żartów.
I im lepiej go poznawałam, tym bardziej nie na miejscu mi się wydawało, że chodzi z
Elodie. Zarzekał się, że mimo pozorów wspaniała z niej dziewczyna, jednak przez
dwa miesiące mojego pobytu w Hekate słyszałam, jak gadała niemal wyłącznie o
zaklęciach na bardziej błyszczące włosy łub znikanie piegów. Mówiąc o tych
ostatnich, zazwyczaj zerkała na mnie. Nawet jej praca dla Lorda Byrona była o tym,
jak fizyczne piękno wzmaga moc czarownicy, rzekomo dlatego że ułatwia jej kontakty
z ludzmi. Było to śmieszne. A teraz, siedząc za nią na lekcji ewolucji magicznej z
panią East, nie potrafiłam się powstrzymać od przewracania oczami, kiedy słyszałam,
jak trajkocze do Anny o sukience, którą zamierza sobie wyczarować na doroczny bal
halloweenowy, który miał się odbyć za dwa tygodnie.
- Większość ludzi uważa, że rude dziewczyny nie powinny nosić różowego - mówiła -
ale to zależy wyłącznie od odcienia. Bardzo jasny albo zdecydowanie ciemny są naj-
lepsze. Ostry róż to oczywiście wiocha.
Ostatnie zdanie powiedziała głośniej ze względu na lenne, która siedziała obok mnie i
wprawdzie udawała, że nie słucha, jednak widziałam, jak chwilę pózniej palce unoszą
się jej mimowolnie ku różowemu kosmykowi. Trąciłam ją łokciem. - Nie słuchaj ich.
To wredne wiedzmy!
- SÅ‚ucham, panno Mercer?
Podniosłam wzrok i zobaczyłam panią East stojącą nad naszą ławką z rękami
wspartymi na biodrach. Ogólnie pani East wyglądała, jakby była najfajniejszą
nauczycielką w He-kate. %7łartowałyśmy z Jenną, że przypomina gotycką seksbombę.
Była niewiarygodnie chuda i zawsze nosiła swoje ciemne, kasztanowate włosy spięte
z tyłu w ciasny węzeł. Do tego wyłącznie czarne ciuchy i niebotycznie wysokie obcasy
- mogłaby bez trudu paradować na wybiegach w Paryżu. Niestety podobnie jak
reszta nauczycieli w Hekate pani East najwyrazniej urodziła się pozbawiona poczucia
humoru.
Uśmiechnęłam się do niej słabo.
- Em... wiedzmy... to to samo co czarownice.
Klasa wybuchnęła śmiechem - wszyscy z wyjątkiem Elodie i Anny, które zapewne
domyśliły się, co naprawdę miałam na myśli, i rzucały mi wściekłe spojrzenia.
Kąciki ust pani East wygięły się o milimetr w dół, co w jej przypadku równało się
grymasowi niezadowolenia. Miałam wrażenie, że ona po prostu boi się zmarszczyć
swoją idealnie gładką twarz.
- Cóż za zdumiewające odkrycie, panno Mercer. Wiesz jednak, że nie toleruję
przerywania mi podczas lekcji...
- Ja nie przerywałam - przerwałam, a usta pani East wygięły się jeszcze odrobinę, co
oznaczało, że właśnie wstąpiłam na teren Wielkiego Wkurzenia.
- Skoro masz tyle do powiedzenia, może zechcesz napisać pracę o różnych rodzajach
czarownic? Dwa tysiące słów, powiedzmy? Na jutro.
Jak zwykle moje usta wyrzuciły coś z siebie, zanim mózg zdołał je powstrzymać.
- Co? - krzyknęłam. - To niesprawiedliwe!
- A teraz możesz opuścić moje zajęcia. Kiedy wrócisz, miej przy sobie, proszę, pracę i
przeprosiny.
Zdusiłam kolejną ripostę i zebrałam swoje rzeczy odprowadzana współczującym
spojrzeniem Jenny oraz drwiącymi uśmieszkami Elodie i Anny. Musiałam użyć całej
siły woli, żeby nie trzasnąć drzwiami.
Zerknęłam na zegarek: miałam czterdzieści wolnych minut przed następną lekcją,
więc pospieszyłam na górę, zostawiłam książki i wybiegłam na zewnątrz, żeby
zaczerpnąć świeżego powietrza.
Był to jeden z tych nieziemsko pięknych dni, które zdarzają się wyłącznie w
pazdzierniku. Niebo lśniło głębokim błękitem. Drzewa w większości okrywała jeszcze
zieleń, chociaż tu i ówdzie pokazywały się już pojedyncze złote i brązowe liście. W
powietrzu dał się wyczuwać przyjemny lekko dymny powiew, na tyle chłodny, że
byłam zadowolona, że włożyłam dziś marynarkę. I jakkolwiek jakaś cząstka mnie
wciąż się piekliła, jak bardzo niesprawiedliwe było to, że zostałam wyrzucona z lekcji,
cała reszta cieszyła się z niespodziewanego wolnego czasu, mimo że w zasadzie
powinnam pisać teraz tę głupią pracę.
123
Zanim zdołałam zrobić coś naprawdę obciachowego -na przykład rozłożyć szeroko
ręce i zacząć wyśpiewywać na cały głos piosenkę z Pocahontas - usłyszałam za sobą
czyjś głos.
- Dlaczego nie jesteÅ› na lekcji?
Odwróciłam się i zobaczyłam ogrodnika Cala stojącego tuż za mną. Jak zwykle nosił
się jak drwal: flanela i dżinsy. Tym razem miał nawet w ręce odpowiedni rekwizyt:
wiel ki topór, którego grozne ostrze pobłyskiwało,. oparte o jego
buty.
Nie mam pojęcia, jaką miałam minę. gapiąc się na ten topór, alt wyobraznia
podpowiadała mi. że mniej więcej przybrałam wyraz twarzy El mera Pudda na widok
Królika Bugsa przebranego za dziewczynę: oczy wyłażące z orbit i szczęka spadająca
na ziemiÄ™.
Zapewne tak to wyglądało, ponieważ Cal, tłumiąc uśmiech, zarzucił sobie topór na
ramiÄ™.
- Nie bój się. Nie jestem zboczeńcem,
- Wiem - burknęłam. - Jesteś tym woznym uzdrowicielem.
- Ogrodnikiem.
- Na to samo wychodzi.
- Bynajmniej.
Dwa dotychczasowe spotkania z Calem utwierdziły mnie w przekonaniu, że jest on
[ Pobierz całość w formacie PDF ]