[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wymienimy ją na złoto Tiridatesa.
Kylanna piszcząc cofała się w głąb celi. Stra\nik przycisnął ją do ściany i usiłował rozpiąć
swój pas.
Krew w \yłach Conana była gorętsza od rozpalonej lawy. Szarpnął krępujące go łańcuchy.
Nawet wysiłki trzech zdrowych mę\czyzn nie dorównałyby sile, z jaką naprę\ył muskuły,
spod kajdan popłynęły strugi krwi, jednak stalowe ogniwa nie pękły pod naporem \elaznych
mięśni. Jego wysiłek był daremny. Tylko przecinak i wielki młot mogły przerwać masywne
kajdany.
 Conan!  zawołała błagalnie Kylanna, a w tej samej chwili o kamienną podłogę z
brzękiem uderzył metalowy przedmiot.
Cymmerianin patrzył jak oniemiały na klucze, które le\ały tu\ u jego stóp. Nie tracił czasu
na zastanawianie się, w jaki sposób Kylanna je zdobyła, gdy\ stra\nik pchnął ją na podłogę i
mamrocząc coś bez sensu wychodził z celi. Conan przez chwilę szamotał się z kajdanami.
Najpierw wybrał niewłaściwy klucz, ale natychmiast naprawił ten błąd i w mgnieniu oka
uwolnił się ze stalowych więzów.
Shemita ju\ wypadał na korytarz, ale Conan w tej samej chwili ręką wło\oną między kraty
w drzwiach do swojej celi przekręcał klucz w zamku. Choć nie było to łatwe, ugiął
zesztywniałe kolano i przeklinając bolącą łydkę kuśtykał jak kulawy \ebrak. U\ywając
obydwu rąk silnie pchnął drzwi prosto w twarz stra\nika. Ten warknął, uśmiechając się przy
tym drapie\nie, i trzasnął drzwiami zamykając Conana w celi. Conan natarł barkiem na kraty
i drzwi znów się otworzyły. W ręce trzymał obcią\one obręczami łańcuchy. Kiedy tylko
wydostał się na korytarz, asshuri zaciśniętą pięścią uderzył go w brzuch. Słabszy człowiek z
pewnością nie wytrzymałby takiego ciosu, ale mięśnie brzucha Conana były twarde jak stal.
Zaryczał przerazliwie i potę\nym uderzeniem cię\kim łańcuchem roztrzaskał czaszkę,
asshuri. Krew i mózg rozbryzgały się po korytarzu. Conan zdjął ze ściany pochodnię i
zawołał na Kylannę, zanim jeszcze słaniający się stra\nik padł na podłogę. Księ\niczka w
pośpiechu próbowała okryć się strzępami szaty, ale zaraz z grymasem na twarzy przeskoczyła
nad zwłokami Shemity.
Conan, nie zwracając uwagi na tryskającą z rozbitej głowy krew, pochylił się nad ciałem;
miał nadzieję, \e znajdzie sztylet albo jakąś inną broń, jednak stra\nik nie był uzbrojony.
 Trzymaj to  powiedział do Kylanny podając jej pochodnię.  Ten hałas na pewno
zaraz tutaj sprowadzi więcej asshuryjskch psów. Chodz za mną, szybko!
 O, nie panie  krzyknęła oburzona.  Ty pilnuj, a ja uwolnię kapitana Tousalosa i
poszukam innych.  Mówiąc to, wyrwała mu klucze. Jej sarkazm nie wywarł na Conanie
najmniejszego wra\enia. Zauwa\ył on jedynie, \e Kylanna całkowicie pozbierała się ju\ po
spotkaniu z obrzydliwym Shemitą. Ta dziewczyna jest albo twarda, albo wyniosła 
pomyślał  albo jedno i drugie. Oszczędzając ranną nogę, Conan pośpieszył ku jedynemu
wyjściu, cię\kim drewnianym drzwiom wzmocnionym \elaznymi okuciami. Księ\niczka
natomiast zaglądała do ka\dej celi, ale weszła tylko do tej, w której le\ała ofiara tortur.
 Tousalos, wstawaj!  w mroku rozchodził się gorączkowy szept Kylanny. 
Kapitanie? Och, na Bela, nie!  Kylanna szlochając wyszła z celi.  Nie \yje 
powiedziała patrząc w podłogę.
Conan pokiwał głową.
 Tego się obawiałem.  W jego głosie było tyle współczucia, na ile było go stać. 
Jeśli będziemy dłu\ej zwlekać z ucieczką, to bez wątpienia zaraz spotkamy się z nim w
piekle. Musimy uciekać, szybko!
Odebrał jej klucze i wło\ył jeden z nich do zamka. Za drzwiami były wąskie schody
prowadzące na dół, do słabo oświetlonego korytarza. Kiedy schodzili po schodach, Kylanna
chwyciła wyciągniętą dłoń Conana, a on uśmiechnął się leciutko. Na dole nie zastali nikogo,
paliła się jedynie pojedyncza, przymocowana do ściany pochodnia. Przeszli przez
pomieszczenie wypełnione narzędziami tortur, a potem przez obrzydliwą, przypominającą
norę klitkę, która mogła być mieszkaniem stra\nika. Obok brudnego słomianego siennika
le\ały kupki zwęglonych szczurzych kości; w powietrzu unosił się nieznośny smród.
Strona 19
Moore Sean U - Conan i szalony Bóg
Tym samym kluczem Conan otworzył następne, okute \elazem drzwi w końcu korytarza.
Lekko je uchylił i zdziwiony rozejrzał się dookoła. Byli w forcie otoczonym palisadą.
Więzienie okazało się pozbawionym okien kamiennym pudłem wybudowanym na
powierzchni. Na błotnistej ziemi stało jeszcze kilka drewnianych budynków. Ta mała osada
zapewne słu\yła asshuri za bazę. Kiedy oczy Conana przywykły do światła poranka albo
zmierzchu, bo nie wiedział, jaka jest pora dnia, nie dostrzegł ani jednego z porywaczy.
Chciał szybko wykorzystać sprzyjający im los, lecz nie uwa\ał za stosowne działać bez
zachowania ostro\ności. Odwrócił się do Kylanny i przyło\ył palec do ust. Następnie wskazał
najbli\sze ogrodzenie i zaczął się skradać w tamtym kierunku. Dziewczyna odło\yła
pochodnię i poszła za nim. Oprócz niezliczonej ilości śladów końskich kopyt i kilku odcisków
butów asshuri, w osadzie nie było innych znaków \ycia. Słysząc jakieś odgłosy w jednym z
małych drewnianych budynków, Conan odwrócił się nerwowo. Szybko się jednak uspokoił,
gdy\ było to tylko r\enie niespokojnego konia.
Ruszyli w kierunku tych odgłosów i weszli do drewnianego baraku. Kylanna podą\ała tu\
za Conanem. Wcią\ trzymał w swej olbrzymiej garści jej drobną dłoń. Teraz było jasne, \e
odgłosy dochodziły ze stajni. W powietrzu unosiła się dobrze mu znana, gryząca woń słomy
przemieszanej z końskim nawozem, a przy jednej z trzech ścian stało wypełnione wodą
koryto. Cztery konie  trzy z nich osiodłane  na widok obcych zaczęły nerwowo
przebierać kopytami.
Conan nachmurzył się. To nieoczekiwane dobrodziejstwo wzbudziło jego podejrzenia. Coś
musiało się stać, inaczej asshuri nie zostawiliby obozowiska bez stra\y. Kyłannę napastowano
w lochu chyba właśnie dlatego, \e asshuri byli nieobecni i nie mogli zadbać ojej
bezpieczeństwo. Wątpił, by prawdziwi wojownicy na to pozwolili i narazili na szwank swój
cenny skarb. Cymmerianin uwa\ał, \e nie nale\y zwlekać z ucieczką, gdy\ w innych
budynkach mogli przebywać ranni albo śpiący wojownicy. Gdyby pojawili się przeklęci
asshuri, uzbrojony tylko w łańcuch z kajdanami miałby marne szansę. Trzeba wsiadać na
wierzchowce i uciekać, zanim wyschnie studnia szczęścia.
 Pojedziemy na wschód  wyszeptał. Nie znał tych okolic, ale widział, \e słońce na
horyzoncie wznosi się coraz wy\ej. Ze swym wrodzonym wyczuciem kierunków świata nie
potrzebował nic więcej, by wiedzieć, w którą stronę jechać.
Spłoszone zwierzęta nie pozwalały podejść do siebie. Jednak Conan znał się na koniach i
łatwo sobie z nimi poradził. Kylanna niespokojnym wzrokiem patrzyła na rumaki, chocia\
siedziała w siodle i trzymała wodze jak wytrawna amazonka. Conan zauwa\ył, \e na ka\dym
koniu  wszystkie były dobrze utrzymanymi wierzchowcami pełnej krwi  do siodła
przymocowano juki, linę i worek z wodą. Asshuri byli w stanie gotowości bojowej. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.xlx.pl