[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Niestety, panie, nie mam pojęcia.
A po co po\eglował do Messantii?
Nie wiem, panie, jestem tylko zwykłym rybakiem. Kim\e jestem, aby znać zamiary kapłanów Seta? Mogę
tylko powiedzieć o tym, co widziałem i o czym szeptali ludzie na nabrze\u. Mówią, \e nadeszły bardzo wa\ne
wiadomości z północy, jednak nikt nie wie, czego dotyczyły; wszyscy wiedzą, \e lord Thutothmes odpływał
swoją galerą w wielkim pośpiechu. Teraz wrócił, lecz co robił w Argos i jaki ładunek stamtąd przywiózł, nikt
nie a pojęcia, nawet załoga jego galery. Powiadają, i\ Thutothmes sprzeciwił się mieszkającemu w Luxurze
Toth Amonowi, przeło\onemu wszystkich kapła nów w Stygii, i \e poszukuje ukrytej potęgi, aby obalić
Najwy\szego. Lecz kim\e jestem, aby to wiedzieć? Kiedy kapłan| walczą ze sobą, zwyczajny człowiek mo\e
tylko le\eć plackiem i mieć nadzieję, \e nikt go nie nadepnie.
Conan prychnął wzgardliwie, zirytowany tą serwilistyczną filozofią, i zwrócił się do swoich ludzi:
Pójdę sam do Khemi odszukać tego złodzieja Thutothmesa. Pilnujecie tego człowieka, ale nie czyńcie
mu krzywdy! Na Croma, przestańcie wrzeszczeć! Myślicie, \e wpłyniemy do portu i zdobędziemy miasto
szturmem? Muszę iść sam.
Uciszywszy chór protestów, Conan zdjął swój strój i zało\ył jedwabne bryczesy, sandały oraz opaskę zdjętą
z głowy więznia; wzgardziwszy krótkim no\em rybaka. Pospólstwu w Stygii nie wolno nosić broni, a płaszcz
rybaka nie był wystarczająco długi, by ukryć długi miecz Cymeryjczyka, ale barbarzyńca przypasał
ghanatański nó\ broń u\ywaną przez dzikie pustynne plemię zamieszkujące na południu Stygii o
szerokim, cię\kim, lekko zakrzywionym ostrzu ze świetnej stali, tnącym niczym brzytwa, dostatecznie długim,
by wypatroszyć człowieka.
Potem, zostawiając rybaka pod stra\ą korsarzy, wskoczył do jego łódki.
Czekajcie na mnie do świtu rzekł. Jeśli nie wrócę do tej pory nie wrócę wcale. Wtedy
pospieszcie na południe, do waszych domów.
Gdy schodził po drabince, podnieśli taki lament, \e musiał jeszcze wystawić głowę nad reling i przeklinając
nakazać im ciszę. Potem, wsiadłszy do łódki, wziął się do wioseł i pognał łódeczkę po falach szybciej, ni\
kiedykolwiek czynił to jej właściciel.
XVII
ZABIA ZWITEGO SYNA SETA!
Zatoka Khemi le\ała między dwoma wchodzącymi w morze cyplami. Conan okrą\ył południowy przylądek,
gdzie czarne zamczyska wznosiły się jak usypane ludzkimi rękami góry, i wpłynął do portu o zmierzchu, gdy
było wystarczająco jasno, aby obserwatorzy mogli rozpoznać łódkę i płaszcz rybaka, jednak nie dość, aby
zdołali dostrzec jakieś zdradzające go szczegóły. Nie niepokojony przepłynął między wielkimi, czarnymi
galerami wojennymi, które zaciemnione i ciche stały na kotwicowisku, a\ dotarł do podnó\a szerokich,
kamiennych schodów, wychodzących z wody. Tam przycumował łódkę do \elaznego pierścienia
osadzonego w kamieniu, jak przycumowanych było wiele innych łodzi. Kto widziałby coś podejrzanego w tym,
\e jakiś rybak chce tu zostawić swoją krypę. Taka łódz mogłaby się przydać tylko innemu rybakowi, a ci nie
okradali siÄ™ nawzajem.
Obdarzony zaledwie kilkoma obojętnymi spojrzeniami szedł po długich schodach, nieznacznie omijając
kręgi blasku rzucanego przez pochodnie płonące co parę kroków nad chlupoczącą wodą. Wyglądał jak
zwyczajny rybak, który wracał z pustymi rękami po całodziennym połowie. Gdyby ktoś przyjrzał mu się
dokładnie, mógłby zauwa\yć zbyt sprę\ysty i pewny krok lub nazbyt prostą i dumną postawę. Jednak szedł
szybko, trzymając się w cieniu, a przeciętny Stygijczyk nie bardziej od innych, mniej egzotycznych nacji lubi
zaprzątać sobie głowę cudzymi sprawami.
Budową ciała nie ró\nił się znacznie od przedstawicieli kasty stygijskich wojowników, którzy są wysocy i
muskularni. Ze skórą przybrązowioną od słońca był niemal równie smagły jak oni. Czarne włosy, prosto
przycięte i podtrzymane miedzianą opaską, powiększały to podobieństwo. Od Stygijczyków ró\nił go chód,
rysy twarzy i niebieskie oczy.
Długi płaszcz był jednak dobrym przebraniem, a Conan starał się trzymać w cieniu, odwracając głowę, gdy
jakiś tubylec mijał go zbyt blisko.
Jednak\e prowadził ryzykowną grę i wiedział, \e nie zdoła długo ukrywać swej to\samości. W Khemi, w
przeciwieństwie do innych hyboryjskich portów, nie roiło się od wszelkich mo\liwych ras. Tu jedynymi
Strona 57
Howard Robert E - Conan zdobywca
cudzoziemcami byli kuszyccy lub shemiccy niewolnicy, zaś do tych Conan nie był podobny nawet w takim
stopniu, w jakim przypominał Stygijczyka. Cudzoziemcy nie byli mile widziani w miastach Stygii; tolerowano
ich tylko wtedy, gdy przybywali jako ambasadorowie lub licencjonowani kupcy. Jednak tym ostatnim nie
pozwalano przebywać na lądzie po zmroku. A w tej chwili w porcie nie stał ani jeden hyboryjski statek. Miasto
ogarnął dziwny niepokój, budziły się dawne ambicje, słychać było szepty zrozumiałe tylko dla szepczących.
Conan raczej przeczuwał to, ni\ rozumiał, dzięki swym wyostrzonym zmysłom barbarzyńcy.
Gdyby został zdemaskowany, czekał go okropny koniec. Jako cudzoziemiec zostałby po prostu
uśmiercony, lecz gdyby rozpoznano w nim Amrę, wodza korsarzy, który grasował u ich wybrze\y z ogniem i
\elazem& Mimowolny dreszcz wstrząsnął szerokimi ramionami Conana. Nie obawiał się \adnego ludzkiego
wroga ani śmierci od ostrza czy płomienia. Jednak znalazł się w kraju czarnej magii i demonów. Powiadano,
i\ Stary WÄ…\ Set, dawno temu przegnany przez hyboryjskie narody, wciÄ…\ czai siÄ™ tu w mroku
tajemniczych świątyń, w których odprawiane są straszliwe i niepojęte rytuały.
Cymeryjczyk oddalił się ju\ od nadbrze\nych ulic i schodzących a\ do wody szerokich stopni, wkraczając
na długie, cieniste ulice centrum miasta. Nie znalazł tu scen typowych dla ka\dego hyboryjskiego grodu
świateł lamp i kaganków, w blasku których barwnie ubrani ludzie śmieją się, spacerując po trotuarach, ani
otwartych sklepów i kramów wystawiających swe towary.
Tu kramy zamykano o zmierzchu. Ulice oświetlały jedynie dymiące pochodnie, zatknięte w du\ych
odstępach. Spotykał stosunkowo niewielu przechodniów; szli spiesznie i w milczeniu, coraz mniej liczni w
miarę upływu czasu. Sceneria wydawała się Conanowi ponura i niesamowita; milczenie tych ludzi, ich
ukradkowy pośpiech, wielkie mury z czarnych głazów wznoszące się po obu stronach ulic. Ponura
masywność stygijskiej architektury przygnębiała i przytłaczała.
Nieliczne światła paliły się niemal wyłącznie w górnych częściach budynków. Cymeryjczyk wiedział, \e
większość mieszkańców wyleguje się teraz na dachach domów, pod gwiazdami, pośród palm sztucznych
ogrodów. Skądś dobiegał pomruk upiornej muzyki. Od czasu do czasu po kamiennych płytach zadudnił
rydwan z brązu i mignęła twarz orlonosego szlachcica, owiniętego jedwabną opończą, o czarnych włosach
spiętych złotą opaską z emblematem prę\ącego się wę\a; przez moment mo\na było dostrzec
czarnoskórego, nagiego woznicę, który zapierając się muskularnymi nogami, powoził zaprzęgiem dzikich,
stygijskich rumaków.
Pieszo po ulicach wędrowali ludzie z gminu, niewolnicy, handlarze, ulicznice lub robotnicy, ale i tych Conan
spotykał coraz rzadziej. Szedł w kierunku świątyni Seta, gdzie miał nadzieję odnalezć kapłana, którego ścigał.
Sądził, \e zdoła rozpoznać Thutothmesa, choć widział go zaledwie przez chwilę w półmroku
messantiańskiego zaułka. Miał pewność, i\ człowiekiem, którego wtedy zauwa\ył, był kapłan. Tylko okultyści
nale\ący do najwy\szych kręgów ohydnego Czarnego Kręgu posiadali moc zabijania dotknięciem ręki i tylko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]