[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Czym mogę służyć?
Inspektor wyciągnął legitymację i pokazał ją zakonnicy.
- Nazywam się Canfield, siostro. Przyjechałem po madame Elizabeth Scarlatti. Jest ze
mnÄ… jej synowa.
- Proszę zaczekać. Można...? - Dała mu znak, że chce zabrać jego legitymację. Podał ją
przez okienko.
- Oczywiście.
Okienko zamknęło się, po czym ponownie zostało zaryglowane.
Canfield wrócił do auta i powiedział do Janet:
- Są bardzo ostrożne. Wzięła moją legitymację, żeby sprawdzić, czy to rzeczywiście ja,
a nie ktoÅ› inny.
- To chyba dobrze, prawda? - powiedziała Janet. Po chwili dodała: - Pięknie tu. Tak
spokojnie.
- Chwilowo. Nie ręczę za to, co się stanie, kiedy zobaczymy się z twoją teściową...
Pańska gruboskórność i obojętność wobec tego, co mnie tu spotyka, przekracza
absolutnie wszystko! Czy ma pan pojęcie, na czym te idiotki śpią? Powiem panu! Na
pryczach!
- Przykro mi... - Canfield z trudem powstrzymywał się od śmiechu.
- A wie pan, co jedzą? Pomyje, jakich nie dałabym nawet świniom!
- Słyszałem, że same uprawiają warzywa... - powiedział inspektor.
- Zbierają nawóz, a warzywa zostawiają w ziemi!
W tym momencie rozległy się dzwony na Anioł Pański.
- Hałasują tak dniem i nocą! Zapytałam tę wariatkę, matkę MacCree, czy jak jej tam,
czemu zaczynają tak wcześnie rano i wiecie, co mi odpowiedziała?
- Co, mamo? - spytała Janet.
- "Tak postanowił Chrystus", powiedziała. "Ale nie dobry Chrystus Kościoła
episkopalnego!", odparłam. To było nie do wytrzymania! Dlaczego przyjechaliście tak
pózno? Mieliście tu być cztery dni temu, tak przynajmniej mówił pan Derek.
- Musiałem poczekać na kuriera z Waszyngtonu. Chodzmy.
Zaraz pani wszystko opowiem.
Elizabeth usiadła z tyłu bentleya i zabrała się do czytania listu z Zurychu.
- Zna pani kogoś z tych ludzi? - zapytał Canfield.
- Osobiście nie. Ale ze słyszenia prawie wszystkich.
136
- Na przykład?
- Amerykanie, Louis Gibson i Avery Landor to dwaj samozwańczy panowie Teksasu.
Myślą, że ich pola naftowe są jedyne na świecie. O Landorze słyszałam, że to świnia. Harold
Leacock, jeden z Anglików, jest potęgą na brytyjskiej giełdzie. Bardzo inteligentny.
Ten Szwed Myrdal także działa na rynku europejskim. W Sztokholmie. - Elizabeth
podniosła wzrok i napotkała w lusterku spojrzenie Canfielda.
- KtoÅ› jeszcze?
- Tak. Thyssen w Niemczech. Fritz Thyssen. Przemysł stalowy.
Wszyscy znają Kindorfa - węgiel w Zagłębiu Ruhry. I von Schnitzlera. Teraz I.G.
Farben... Jeden z Francuzów, D'Almeida, jest właścicielem linii kolejowych, tak mi się
wydaje. Nie znam Daudeta, choć słyszałam to nazwisko.
- Ma tankowce i parostatki.
- Racja. No i Masterson. Sydney Masterson, Anglik. Handel z Dalekim Wschodem, o
ile mnie pamięć nie myli. Innes-Bowena nie znam, choć nazwisko również obiło mi się o
uszy.
- Nie wspomniała pani o Rawlinsie. Thomas Rawlins.
- Uznałam, że nie ma potrzeby. Godwin i Rawlins. Teść Boothroyda.
- Nie zna pani czwartego Amerykanina, Howarda Thorntona?
Pochodzi z San Francisco.
- Nie.
- Janet twierdzi, że pani syn znał jakiegoś Thorntona z San Francisco.
- Cóż... Wcale mnie to nie dziwi.
Na drodze z Pontypridd, na obrzeżach Rhondda Valley, Canfield uświadomił sobie, że
w lusterku regularnie pojawia mu się jakiś samochód. Jechał daleko za nimi, ledwie widoczny
punkcik, ale cały czas w zasięgu wzroku, z wyjątkiem zakrętów. I zawsze, kiedy Canfield
skręcał, tamten wóz pojawiał się ponownie dużo szybciej, niżby wskazywała na to dzieląca
ich odległość. Na długich prostych zostawał daleko z tyłu i kiedy tylko było to możliwe,
wpuszczał między nich inne samochody.
- Co się dzieje, panie Canfield? - Elizabeth obserwowała inspektora, nieustannie
spoglÄ…dajÄ…cego w boczne lusterko.
- Nic. NaprawdÄ™ nic.
- Ktoś nas śledzi?
- Nie sądzę. W końcu nie ma zbyt wielu dobrych dróg z Walii do Anglii.
Dwadzieścia minut pózniej zauważył, że podejrzany samochód zbliża się coraz
bardziej. Po pięciu minutach zrozumiał. Między nimi nie było teraz żadnych innych
samochodów. Tylko szosa - bardzo długi zakręt - ze skalistym, niezbyt stromym zboczem z
jednej strony i położonym piętnaście metrów niżej jeziorem z drugiej.
Zobaczył, że za zakrętem zbocze przechodzi w pastwisko czy zarośnięte pole. Dodał
gazu. Musiał dojechać do tego płaskiego kawałka.
Jadący za nimi samochód przyspieszył, pokonując dzielący ich dystans. Zjechał na
prawy pas przylegający do skały. Canfield wiedział, że jeśli tamten ustawi się równolegle, z
łatwością zepchnie go z drogi i bentley spadnie do wody. Wcisnął gaz i skręcił na środek,
usiłując zajechać prześladowcy drogę.
- Co się dzieje? Co robisz? - Jańet złapała się deski rozdzielczej.
- Trzymajcie siÄ™!
137
Jechał środkiem, zjeżdżając na prawo za każdym razem, gdy goniący ich wóz próbował
się wcisnąć między niego a skalną ścianę.
Płaskie pole było już blisko. Jeszcze sto metrów.
Dwukrotnie rozległ się przenikliwy, głośny zgrzyt, kiedy bentley zadrżał pod naporem
drugiego samochodu. Janet Scarlett zaczęła krzyczeć. Starsza pani w milczeniu chwyciła
dziewczynę od tyłu za ramiona, pomagając jej utrzymać równowagę.
Płaskie pastwisko znajdowało się teraz po lewej stronie, Canfield skręcił więc
gwałtownie i zjechał z drogi, starając się pozostać na żwirowym brzegu.
Ich prześladowca popędził dalej z ogromną prędkością. Wzrok inspektora przykuła
oddalająca się czarno-biała tablica rejestracyjna.
WykrzyknÄ…Å‚:
- E,B,I... albo L! Siedem! Siedem albo dziewięć! Jeden, jeden, trzy! - zawołał. Zwolnił i
zatrzymał bentleya.
Plecy Janet przyciśnięte były do oparcia. Obiema rękami trzymała dłonie teściowej.
Starsza pani pochylona była do przodu, przyciskała policzek do głowy synowej.
Po chwili odezwała się.
- Wymienił pan litery E,B,I albo L. Cyfry - siedem lub dziewięć, jeden, jeden, trzy.
- Nie zauważyłem marki samochodu...
Elizabeth zdjęła dłonie z ramion Janet i powiedziała:
- Mercedes-benz.
138
ROZDZIAA 26
Samochód, o który chodzi, to mercedes-benz model 1925. Numer rejestracyjny EBI
9113. Zarejestrowany na nazwisko Jacquesa Louisa Bertholde'a - powiedział James Derek.
Stał obok Canfielda przed Elizabeth i Janet, które siedziały na kanapie. Czytał ze
swojego notatnika i zastanawiał się, czy ci dziwni Amerykanie wiedzą, kim jest markiz
Bertholde, który również zatrzymywał się zazwyczaj w hotelu "Savoy" i był chyba tak samo
bogaty jak Elizabeth Scarlatti.
- To ten sam, który w porcie wyszedł na spotkanie żonie Boothroyda? - zapytał
Canfield.
- Tak. To znaczy niezupełnie. Z twojego opisu wynika, że w porcie był Bertholde. Ale
wczoraj to nie mógł być on. Ustaliliśmy, że został w Londynie. Lecz samochód
zarejestrowany jest na niego.
- Co pan o tym sądzi, panie Derek? - Elizabeth Scarlatti wygładziła sukienkę i starała
się nie patrzeć na Anglika. Coś w tym człowieku działało jej na nerwy.
- Nie wiem, zupełnie nie wiem... Powinienem jednak wam powiedzieć, że markiz de
Bertholde jest człowiekiem o wielkich wpływach i pozycji...
- Jest właścicielem przedsiębiorstwa Bertholde i Synowie, o ile sobie przypominam. -
Starsza pani podniosła się z sofy i wręczyła Canfieldowi pusty kieliszek po sherry. Nie
chciała już wina, była jednak zbyt zdenerwowana, żeby usiedzieć na miejscu. - Bertholde i
Synowie to stara, znana firma.
Inspektor podszedł do barku i napełnił kieliszek Elizabeth.
- Czyli spotkała pani markiza. Zna go pani dobrze? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.xlx.pl