[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kapitan Vinnie ściągał B - 26 w słodkie, gęstsze powietrze bliżej ziemi w tempie trzydziestu
metrów na minutę. Tyle że im niżej lecieli, tym szybciej spalali paliwo.
- Wyrównam na sześciuset metrach - oznajmił kapitan Vinnie.
Nawigator dokonał szybkich obliczeń i odpowiedział:
- Na sześciuset metrach będziemy mieli trzysta mil do bazy, kapitanie. Dla pewności
zalecam wyrównanie na dziewięciuset.
- Oj, człowieku małej, kurwa, wiary - odparł Vincent. - Poszukaj na mapie jakiegoś miejsca,
gdzie możemy usiąść.
Nawigator sprawdził ich pozycję na mapie. Zobaczył maleńki atol o nazwie Alualu, jakieś
czterdzieści mil morskich na południe. I wyglądało na to, że jest on teraz w amerykańskich rękach.
Przekazał informację kapitanowi.
- Mapa pokazuje niedokończony pas startowy. Pewnie przegoniliśmy Japońców, zanim go
zbudowali.
- Podaj kurs.
- Sir, może się okazać, że nic tam nie ma.
- Jebany dupku, wyjrzyj przez okno. Widzisz coś oprócz wody?
Nawigator podał kurs.
Vincent poklepał dzwignię przepustnicy i powiedział:
- No dalej, skarbie. Dowiez nas tam całych, to wybuduję ci świątynię.
Sarapul kierował się na plażę, do kręgu pijących mężczyzn, gdy usłyszał bębny witające
Kapłankę Nieba. Ta biała zdzira znowu psuła mu szyki. Całe popołudnie zastanawiał się, co powie
w kręgu: że plemię Rekinów musi wrócić do starych zwyczajów i że wie, od jakiego rytuału można
by zacząć. Nie ma to jak odrobina kanibalizmu, żeby ludzie zaczęli myśleć jak należy. Ale teraz
cały pomysł legł w gruzach. Wszyscy pójdą na pas startowy, żeby bić w bębny, śpiewać i
maszerować w kółko jak banda idiotów, a kiedy Kapłanka Nieba w końcu sobie pójdzie, a
mężczyzni wrócą do kręgu, będą rozmawiali tylko o cudownych słowach Vincenta. Nie da się
powiedzieć nic na inny temat. Ruszył ścieżką, która wychodziła z wioski, i skierował się w stronę
pasa startowego. W końcu Kapłanka może rozdawać jakieś fajne towary i nie chciał, by go to
ominęło.
Sarapul został na zawsze wygnany z wioski Rekinów, odkąd jedno z wnucząt wodza
zaginęło w tajemniczych okolicznościach, a potem zostało znalezione w dżungli z Sarapulem, który
budował dziecięcych rozmiarów ziemny piec (zwany oorri) i zbierał różne wonne kawałki drewna
na opał. Odtąd mężczyzni tolerowali go, gdy nocą pili w kręgu, i miał prawo do swojego kawałka
rekiniego mięsa, a członkowie jego klanu dbali, by dostawał część wspaniałych towarów,
rozdawanych przez Czarownika i Kapłankę Nieba, lecz nie wolno mu było wchodzić do wioski pod
obecność kobiet i dzieci. Mieszkał sam w małej chatce na przeciwległym krańcu wyspy, a plemię
Rekinów widziało w nim tylko potwora, którym można straszyć dzieci, żeby były grzeczne:  Nie
ruszaj się poza rafę albo stary Sarapul cię złapie i zje . Właściwie straszenie dzieci stanowiło
jedyną radość, jaka mu pozostała w życiu.
Wyłoniwszy się z dżungli, stary ludożerca zobaczył pochodnie tam, gdzie mężczyzni czekali
w półkręgu wokół podwyższenia. Przystanął w gaju palm betelowych, usiadł na ziemi i czekał.
Rozległ się trzask z głośników zamontowanych na bramie przegradzającej pas startowy i bicie w
bębny umilkło. Dwaj japońscy strażnicy pojawili się na ogrodzonym terenie i poczuł, że włosy stają
mu na karku, gdy otworzyli bramę, i pięćdziesiąt lat nienawiści podeszło mu do gardła niczym
kwas. Japończycy zabili mu żonę i dzieci. Powodem, by powrócić do starych, wojowniczych
zwyczajów, była choćby zemsta na strażnikach.
Z głośników rozbrzmiała muzyka:  String of Pearls Glenna Millera. Członkowie plemienia
odwrócili się ku bramie i padli na kolana. Słupy czerwonego dymu wzbiły się po obu stronach
bramy i poniosły nad pasem startowym niczym siarkowe węże. Odległe wycie śmigieł samolotu
zastąpiło w głośnikach dzwięki big - bandu, po czym przerodziło się w ryk, zakończony błyskiem i
hukiem eksplozji, po której na tle nocnego nieba pojawił się trzydziestometrowy grzyb dymu.
Półnaga Kapłanka Nieba wyszła z kłębów dymu w księżycowy blask.
Wódz Malink odwrócił się do swojego przyjaciela Fava i powiedział:
- Wspaniałe bum.
- Bardzo wspaniałe bum - potwierdził Favo.
- Jest - powiedział drugi pilot.
B - 26 charczał na ostatnich kroplach paliwa. Vincent pochylił go i zaczął schodzić do
lÄ…dowania...
- Widzę pas startowy, dokładnie pośrodku wyspy. Miejmy nadzieję, żeśmy go nie
zbombardowali, kiedy waliliśmy w Japońców.
Ostatnie kilka słów zabrzmiało nienaturalnie głośno, bo silnik zgasł.
- %7ładnego krążenia, chłopaki. Schodzimy. Przygotujcie się na twarde lądowanie. Może być
mokro, jeśli nie dolecimy.
Vincent widział na pasie startowym pasma ziemi, a także pnącza i rośliny poszycia z
dżungli, próbujące odzyskać przecinkę.
- Lądujesz bez podwozia? - spytał drugi pilot, myśląc, że mają większe szanse na przeżycie
spotkania z lejem po bombie, jeśli samolot będzie sunął na brzuchu.
- Z podwoziem - odparł Bennidetti i zabrzmiało to jak rozkaz. - Może i zdołalibyśmy
posadzić ją bez podwozia, ale wtedy już nigdy by nie poleciała.
- Podwozie wysunięte i zablokowane - oznajmił drugi pilot.
Szybowali jakieś trzy metry nad rafą. Tuzin mężczyzn z plemienia Rekinów, stojących na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.xlx.pl