[ Pobierz całość w formacie PDF ]

osobę. Wykreśliłem ją kiedyś, myślał, wykreśliłem z życia wiedząc doskonale co
robię, i oto rezultat, a teraz — jak mówią — widzę, że chleb rzucony w wodę
wraca z nią, aby mnie udusić; nasiąknięty wodą chleb, który utkwi mi w gardle
nie dając się połknąć ani wypluć. To dokładnie to, na co zasłużyłem, powiedział
sobie; to ja stworzyłem tę sytuację.
Wróciwszy do stołu ponownie siadł na krześle; tępo spoglądał na jej dłonie,
gdy nalewała mu kawę do filiżanki. One należały kiedyś do mojej żony, powie-
dział sobie. I zrezygnowałem z nich. Obsesja samozniszczenia; pragnąłem swojej
śmierci. To jedyne zadowalające wyjaśnienie. Czyżbym był tak głupi? Nie; głu-
pota nie wyjaśnia tak potwornego, tak całkowitego. . .
— Jak ci leci, Barney? — spytała Emily.
— O, po prostu świetnie, do diabła. — Głos mu drżał.
— Słyszałam, że mieszkasz z bardzo ładną małą rudowłosą — powiedziała
Emily. Usiadła na swoim miejscu i znów zabrała się do jedzenia.
— To już przeszłość — rzekł Barney. — Zapomniana.
— A więc z kim? — zapytała tonem towarzyskiej konwersacji.
Rozmawia ze mną, jakbym był starym kumplem albo sąsiadem z przeciwka,
pomyślał Barney. Szaleństwo! Jak mogła. . . jak mogła uważać go za kogoś obce-
go? To niemożliwe. Udaje, próbuje w ten sposób coś ukryć.
Na głos powiedział:
— Obawiasz się, że jeśli znów się ze mną zwiążesz, to. . . znów cię odepchnę.
Kto raz się sparzył, ten na zimne dmucha. Nie zrobię tego; nigdy już bym tego nie
zrobił.
— Przykro mi, że tak to przeżywasz, Barney — powiedziała Emily tym swoim
obojętnym tonem towarzyskiej rozmowy. — Czy nie konsultujesz się z psycho-
133
analitykiem? Ktoś mi mówił, że widziano cię taszczącego przenośnego psychia-
trę?
— Doktora Smile’a — powiedział, przypominając sobie. Pewnie zostawił go
w mieszkaniu Roni Fugate. — Potrzebuję pomocy — rzekł do Emily. — Czy jest
jakiś sposób. . .
Urwał. Czy można zmienić przeszłość? — zapytywał się w duchu. Najwi-
doczniej nie. Przyczyna i skutek działają tylko w jedną stronę, a zmiana jest rze-
czywistością. Tak więc co było, to było i równie dobrze mogę stąd iść. Wstał.
— Chyba postradałem zmysły — powiedział do niej i do Richarda Hnatta. —
Przepraszam; jeszcze nie całkiem się obudziłem. . . jestem dziś jakiś zdezoriento-
wany. To zaczęło się zaraz po przebudzeniu.
— Czemu nie wypije pan swojej kawy? — zaproponował Hnatt. — A może
przydałoby się do niej coś mocniejszego?
Z twarzy zniknął mu ciemny rumieniec; tak jak Emily, był już spokojny, obo-
jętny.
— Nie rozumiem tego — rzekł Barney. — Palmer Eldritch kazał mi tu przyjść.
Czy naprawdę? No, coś w tym rodzaju; tego był pewien.
— Myślałem, że to poskutkuje — powiedział bezradnie.
Hnatt i Emily spojrzeli po sobie.
— Eldritch jest w szpitalu gdzieś. . . — zaczęła Emily.
— Coś poszło nie tak — powiedział Barney. — Eldritch stracił panowanie nad
sytuacją. Lepiej go poszukam; on mi wszystko wyjaśni.
Poczuł, jak ogarnia go obezwładniająca, ciężka jak rtęć fala paniki; podeszła
mu do gardła, ściskając krtań.
— Do widzenia — zdołał wykrztusić i ruszył w kierunku zbawczych drzwi.
— Zaczekaj — odezwał się za jego plecami Hnatt.
Barney odwrócił się. Emily siedziała za stołem z przylepionym do twarzy
uśmieszkiem, sącząc kawę; po drugiej stronie siedział Hnatt, patrząc wprost na
Barneya. Hnatt miał jedną sztuczną rękę, w której trzymał widelec, a kiedy pod-
niósł do ust kawałek jajka, Barney ujrzał wielkie, wystające stalowe zęby. I Hnatt
był szary, pusty, i spoglądał martwymi oczyma, o wiele większymi niż przedtem;
wydawało się, że wypełniał pokój swoją obecnością. Jednak wciąż był to Hnatt.
Nie pojmuję tego, rzekł Barney i stanął w drzwiach, nie wychodząc z mieszka-
nia i nie wracając; zrobił to, co sugerował Hnatt: czekał. Czy to nie przypomina
Palmera Eldritcha? — zapytywał się. Na zdjęciach. . . tak, miał sztuczną rękę,
stalowe zęby i oczy Jensena, ale to nie był Eldritch.
— Muszę panu powiedzieć — powiedział rzeczowo Hnatt — że Emily lubi
pana o wiele bardziej, niż można by sądzić po tym, co mówi. Wiem, ponieważ mi
mówiła. Wiele razy.
Zerknął na Emily.
134
— Ty masz silne poczucie obowiązku. Uważasz, że powinnaś stłumić uczu-
cia, jakie żywisz do Barneya; zresztą robisz to cały czas. Jednak zapomnij o obo-
wiązku. Na tym nie można budować małżeństwa; ono wymaga spontaniczności.
Nawet jeśli uważasz, że nie możesz. . . — Zrobił niewyraźny gest. — No, po-
wiedzmy, o d t r ą c i ć mnie. . . Mimo to powinnaś uczciwie zanalizować swoje
uczucia i nie zakrywać ich fasadą samopoświęcenia. Właśnie tak postąpiłaś z Bar-
neyem; pozwoliłaś, żeby cię zostawił, ponieważ myślałaś, że twoim obowiązkiem
jest nie przeszkadzać mu w karierze. Nadal się tak zachowujesz — zakończył —
i popełniasz ten sam błąd. Nie oszukuj się.
I — całkiem niespodziewanie — wyszczerzył się do Barneya i mrugnął jed-
nym nieruchomym okiem, jak lampką sygnalizacyjną.
Teraz był to Palmer Eldritch. Całkowicie.
Jednak Emily wydawała się tego nie zauważać; uśmiech zniknął z jej warg.
Była zmieszana, rozdrażniona i coraz bardziej wściekła.
— Cholernie mnie denerwujesz — powiedziała do męża. — Powiedziałam,
co czuję, i nie jestem hipokrytką. I nie lubię, kiedy ktoś mi mówi, że jestem.
Siedzący naprzeciw niej mężczyzna powiedział:
— Masz tylko jedno życie. Jeśli chcesz je przeżyć z Barneyem zamiast ze
mną. . .
— Nie chcę. — Rzuciła mu palące spojrzenie.
— Idę — powiedział Barney; otworzył drzwi. To było beznadziejne. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.xlx.pl