[ Pobierz całość w formacie PDF ]
metodą usta w usta . A ja mu na to mówię: po ślubie, ty błękicie paryski . A on na to, że
się nie doczeka, bo spłonie z żaru miłości. A przecież już w tej chwili obaj dziadkowie myślą
o weselu. Im też zależy, żeby Zenek nie poszedł do wojska. Kazali mi samej wybrać wieprza
na stół weselny. Boże, nikt nie może być pewien, dla kogo się urodził.
Irma dała się uwieść i nie zdała. Ja nie zdałam - i dopiero dam się uwieść. Po ślubie.
Tego, że w życiu, i w gospodarce trzeba przestrzegać odpowiedniej kolejności, nauczyłam się
od dziadka Kazmierza...
Może jeszcze więcej refleksji nad życiem zanotowałaby Ania na tej stronie zeszytu,
gdyby nie sparaliżował jej dobiegający od podwórza przerazliwy dzwięk. Brzmiał on jak
sygnał straży pożarnej albo jak wrzask dziesięciu kotów oblanych naraz wrzątkiem. Wyjrzała
z góry przez okienko facjatki.
Na podwórzu kwiczała tęga świnia, zaklinowana w czasie rozpaczliwej ucieczki
między korytem a cembrowiną studni.
Przebierała racicami, wyrzucając za siebie bryzgi błota, które upstrzyły cętkami twarz
Kargula.
Kargul z rozłożonymi szeroko rękami zachodził wieprza od tyłu, zagradzając mu
drogę ucieczki. Od przodu skradał się Pawlak, unosząc nad głową kołek, którym chciał
ogłuszyć ofiarę. Wziął oburącz zamach i walnął kołkiem o brzeg koryta, bo wieprz w
ostatniej chwili cofnął się do tyłu i wyrwał się z pułapki.
Podciął nogi Kargula i przebił się w stronę chlewika, płosząc po drodze kury, które z
rozpaczliwym gdakaniem próbowały poderwać się do lotu.
Kargul zbierał się niezgrabnie z ziemi, przeklinając cały świat.
Pawlak napluł w obie garście, by mocniej utrzymać pałkę. Na dany przez niego znak
Marynia zaczęła machać fartuchem, żeby zagnać wieprza do chlewika: tam już się z nim
rozprawiÄ….
Wieprz był jednak wyraznie przywiązany do życia. Wcale nie chciał wejść w otwarte
wrota chlewika, chociaż Aniela Kargulowa zaszła go od drugiej strony i chlusnęła wodą z
cebrzyka. Wieprz kwiknął, podskoczył, zakręcił precelkowatym ogonem, przemknął między
ludzkÄ… tyralierÄ… w stronÄ™ bramy i utknÄ…Å‚ w warzywnych grzÄ…dkach Maryni.
Pawlak gestem kazał Kargulowi przyczaić się przy furtce. Sam z uniesioną pałką
zaczął się skradać przez grządki marchwi i zielonego groszku ku nieufnie zerkającej na niego
świni.
- No i na co ta denerwacja - przemawiał łagodnie, ale wyraz jego twarzy pozostawał w
całkowitej sprzeczności z tonacją głosu. - Taż na każdego kabana musi przyjść koniec!... A ty
nie martwij sia.
Nie każdy ma takie szczęście, że na wesele on przeznaczony...
Wolniutko przesuwał swoje buciska coraz bliżej wyróżnionej tą weselną okazją ofiary.
Ostrożnie uniósł pałkę, żeby wieprz się nie zorientował, że słowa gospodarza przeczą jego
skrytym zamiarom.
- Ty go nie agituj, tylko pałką jego przez łeb - zahuczał Kargul, stojąc przy furtce na
ugiętych nogach i z rozstawionymi rękoma, jak bramkarz, przygotowany do obrony rzutu
karnego. Przestraszony jego basem wieprz wyrwał się z ogródka, zanim go dosięgła pałka. Z
całym impetem wbił się między nogi Kargula, który padając oparł się o klamkę furtki.
Podnoszący się z kolan Pawlak zobaczył tylko skręcony w precelek ogon wieprza, który
wymknÄ…Å‚ siÄ™ przez otwartÄ… furtkÄ™ na drogÄ™.
- %7łeb' ciebie kolka sparła - sapał wściekle. - Ty bambaryło jeden! Ale z ciebie
niezguła!
- Miałeś go zgłuszyć - mruczał Kargul, otrzepując spodnie na kolanach. Pawlak
poprawił przekrzywioną maciejówkę i splunął.
- A ty jemu grzecznie furtkę otworzył, jak przed biskupem. - Gestem uzbrojonej w
pałkę ręki wskazał na ulicę: - Teraz łapaj jego!
- Kazmierz! Za nim! - zagrzewał Kargul sąsiada. - Ty zawsze szybszy jesteś...
Kazmierz wyskoczył przez furtkę. Wyraz jego twarzy wskazywał, że teraz już wieprz
nie ujdzie swemu przeznaczeniu. Zaczął gonić oddalającą się skrajem drogi świnię, ale ta
widać czuła że jest to wyścig o najwyższą stawkę, bo rwała przed siebie śmiesznym,
świńskim galopem. Kazmierz zawrócił, wzdychając: Aj, Bożeńciu, czegoż ty mnie takie
krótkie nogi dał? , ale w gruncie rzeczy większą pretensję niż do Pana Boga miał do Kargula.
- %7łeb' ciebie wilcy! Z takim murmyłą to ani stypa, ani wesele niepewne...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]