[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Mam wrażenie, że twoja żona ma na ciebie dobry wpływ.
Luc zacisnął zęby, żeby nie powiedzieć niczego, czego mógłby potem żałować.
- Mam taką nadzieję - powiedział, myśląc sobie, że to nawet mogłaby być prawda.
Nie zamierzał jednak dzielić się tym spostrzeżeniem z Franzem.
- Sprawiasz wrażenie znacznie spokojniejszego.
Niech go diabli! Mówił, jakby łączyło ich coś więcej niż tylko jego żądza posiada-
nia pieniędzy Luca i, być może, także jego żony.
- Mężczyzna w twoim wieku powinien się ustatkować. - Uśmiechnął się. - Mam
nadzieję, że naszym hotelom też wyjdzie to na dobre.
- Miło mi to słyszeć. - Luc wyciągnął rękę.
Kiedy jego rozmówca ujął ją w swoją, uśmiechnął się i tym razem jego uśmiech
był szczery.
Umowa została zawarta i zawdzięczał to nikomu innemu, jak tylko swojej żonie.
Ich spojrzenia na chwilę się skrzyżowały i Luc poczuł, że nie może się już docze-
kać, kiedy pokaże jej, jak bardzo jest wdzięczny.
Po słonecznej Kalifornii Londyn wydał im się mglisty i zimny. Gabrielle owinęła
się jedwabnym szalem i ruszyła szybkim krokiem wzdłuż Brompton Road. Chciała jak
najszybciej znaleźć się w sklepie, aby uciec przed deszczem.
Kiedy weszła do przestronnego holu, zdjęła szal i delikatnie strząsnęła z niego wo-
dę. Miała na sobie jedynie lekką sukienkę i cienki płaszcz i czuła, że jest cała przemo-
czona. Mimo to, jak tylko weszła do Harrodsa, poczuła się lepiej. Uwielbiała ten sklep i
jego niepowtarzalną atmosferę.
Wsunęła szal do kieszeni, rozpięła płaszcz i ruszyła przez przestronne wnętrza
sklepu. Wiedziała, że to z jej strony objaw sentymentalizmu, ale nie była w stanie prze-
stać kochać tego miejsca. Odwiedzała je za każdym swoim pobytem w Londynie, podzi-
wiając nie tyle wystawione w nim towary, co marmurowe podłogi i malowane sufity.
Przebywanie tu przypominało jej czasy, gdy była małą dziewczynką i chodziła z nianią
do najbliższego sklepu, podczas gdy ojciec zajmował się sprawami stanu. Taka wyciecz-
ka do Harrodsa zawsze kończyła się wypiciem popołudniowej herbaty ze śmietanką.
Niewiele rzeczy sprawiało jej większą przyjemność.
- Czyż to nie sama pani Garnier? - usłyszała wypowiedziane po włosku słowa.
Z wrażenia upuściła rękawiczki, ale szybko je podniosła i wyprostowała się.
Rozpoznała tego mężczyznę natychmiast. Silvio, paparazzi, którego widziała w
Los Angeles. Przysunął się do niej bliżej, tak, że poczuła zapach starych papierosów, do-
biegający z jego znoszonego ubrania.
- Bardzo przepraszam, Wasza Wysokość, że panią niepokoję, ale sprawia pani
wrażenie niezwykle smutnej i osamotnionej.
- Ależ skąd. - Gabrielle z niejakim trudem ułożyła twarz w swój oficjalny uśmiech.
- Wspominałam czasy, kiedy przychodziłam tu jako mała dziewczynka. - Spojrzała na
niego z zastanowieniem. - Czy my się już poznaliśmy?
- Pani mąż nie był uprzejmy nas sobie przedstawić, ale spotkaliśmy się w Los An-
geles. - Silvio przysunął się jeszcze bliżej. - Jestem pewien, że pamięta pani to spotkanie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]