[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nic na to nie poradzÄ™.
Następnego dnia obudził ją jego pocałunek.
- Jesteś straszny - powiedziała z miłością. - Dziś muszę
koniecznie pójść do pracowni. Będę pracować nad
nowoczesną kopią rzezby Dawida, a modelem będziesz ty.
Bez względu na to, jakie to przyjemne, nie mogę wciąż tylko
swawolić z tobą w łóżku.
- Naprawdę? - Cas ledwie mógł złapać oddech. Udawała,
że go nie rozumie.
- Tak, wyrzezbiÄ™ ciebie.
- Będę miał jakąś pozę? - zapytał z gardłowym śmiechem.
- Będę miał? - powtórzył.
- Tak, tak, oczywiście. Nie myślałam, że się zgodzisz, ale
jeśli tak... - Uśmiechnęła się do niego nieśmiało. Słowa nie
mogły wyrazić radości, jaką poczuła. - I nie będziesz miał nic
przeciwko temu, żeby przychodzić do pracowni?
- Oo. W dalszym ciągu nie jestem zadowolony, że tam
bywasz, ale jestem z ciebie dumny i chcę, żebyś kontynuowała
swojÄ… pracÄ™, kochanie.
- Dziękuję. - Pocałowała go przeciągle i powiedziała: -
Ale teraz muszę się ubrać.
- Przyjdz do biura, to zjemy razem lunch.
- Bardzo bym chciała, ale obiecałam już lunch Ivorowi. -
Spojrzała na niego z nadzieją. - Może potem wpadłbyś do
mojego studia?
Odczytał prośbę w jej oczach.
- Nęcąca propozycja. Ale jeśli się rozbiorę, mogę cię
prosić o to samo. Poza tym możesz nie chcieć rzezbić mnie w
stanie podniecenia.
Zmiała się całując go.
- To brzmi cudownie. Ten lunch będzie taki nudny.
Wygarnął ją z łóżka.
- DokÄ…d mnie zabierasz?
- Wrzucę cię do wanny z gorącą wodą, a następnie...
- Wstydz się. Znów łypiesz na mnie pożądliwie.
Uścisnęła go i pocałowała w szyję. Była szczęśliwa. Zwiat
był piękny, ponieważ był na nim Cas. I był jej. Mokro, dziko,
cudownie - to było kochanie się w wannie.
Lunch w Colony" był taki, jak przewidywała. Pieczony
okoń. Woda mineralna z pływającym plasterkiem
pomarańczy. Panował pogodny nastrój i Margo często się
śmiała. Ivor wkładał wiele wysiłku w to, żeby jej nie
tyranizować i szanować jej osobowość. Po lekkim, ale bardzo
smacznym posiłku Margo wstała i zaczęła się żegnać.
- Muszę wracać do pracowni - tłumaczyła swój pośpiech.
- Mam się spotkać z Casem. Możesz w to wierzyć lub nie, ale
zgodził się mi pozować.
Ivor spojrzał w górę na jej rozmarzoną twarz i szeroko się
uśmiechnął.
- W samej rzeczy, czasy siÄ™ zmieniajÄ…. Nigdy bym nie
pomyślał, że zobaczę Casa Griffitha w pracowni plastycznej.
Któregoś dnia i ja mógłbym odwiedzić studio. Ione odchodzi
od zmysłów na myśl o tym miejscu.
- Będzie mi bardzo miło widzieć cię w mojej pracowni. -
Margo pomyślała nagle o pozującym jej Casie i szybko
dodała: - Ale najpierw zadzwoń, żeby mnie uprzedzić o swojej
wizycie.
Ivor wstał i ucałował kuzynkę. - %7łyczę szczęścia, moja
droga.
Jego słowa były dziwnie łagodne i szczere i Margo
zrozumiała, że myślał o tym, że naprawdę stracił ją w
katastrofie samolotu.
Poprosiła odzwiernego o przywołanie taksówki. Wkrótce
była już w samochodzie i obserwowała ruch uliczny.
Mogliby ruszać się szybciej" - pomyślała szepcząc swoją
mantrę. Próbowała opanować zniecierpliwienie, ale wydawało
się jej, że samochody, autobusy, taksówki - wszystko wlecze
się powoli. Czy był jakiś korek? Nie, kolejne czerwone
światło, ale właśnie wtedy, kiedy światła zmieniły się,
samochód jadący poprzeczną ulicą przyśpieszył, przejechał
przez skrzyżowanie i utknął na środku Piątej Alei. Zaczęły
trąbić klaksony, samochody próbowały jakoś go objechać. -
Zator - pomyślała Margo. - Och, Boże!
- Panie kierowco? Przedostaniemy się? - zapytała.
- Tak sÄ…dzÄ™, madame. Niech siÄ™ pani nie martwi.
Margo westchnęła z ulgą, kiedy taksówkarzowi udało się
wyminąć samochód, który blokował drogę. Nagle spostrzegła
sportowy samochód. Kierowca z taksówki zaklął, kiedy
samochód uderzył w ich tylny prawy błotnik. Taksówka
podskoczyła, zaskrzypiała stal. Margo została zrzucona na
podłogę.
Cas wszedł do Colony". Tak wymierzył czas, aby trafić
na koniec lunchu z Ivorem. Zauważył Ivora od razu, ale
zdziwił się widząc obok puste miejsce.
- Gdzie jest Margo?
- Cas! Nie myślałem, że będziesz tutaj. Margo już wyszła,
żeby spotkać się z tobą w pracowni - Ivor spochmurniał. -
Pewnie siÄ™ z niÄ… minÄ…Å‚eÅ›.
Cas nie czekał ani chwili. Ciągle odczuwał przemożną
potrzebę bycia z nią, a kiedy nie wiedział, gdzie jest, ogarniał
go lęk. Obawa, że ją straci, ogarniała go jak powódz.
Przeszedł z powrotem przez salę, by zapytać starszego
kelnera. Zaczęło go znowu zalewać to wstrętne uczucie pustki.
Nie ma powodu do niepokoju" - myślał. Znajdzie ją i jej nic
nie będzie, a jemu będzie głupio.
- Może zapyta pan odzwiernego, w którym kierunku
pojechała pani Griffith.
Cas niemal wybiegł z restauracji. Kiedy odzwierny
wskazał mu kierunek, Cas zagwizdał na taksówkę. Na
szczęście przejeżdżała jakaś nie zajęta. Wskoczył do niej, nim
zdążyła się całkiem zatrzymać. - Szukam taksówki wiozącej
kobietę - powiedział kierowcy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]