[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-1 ak.
- I napędziłeś stracha Sefirowi?
- Pdk.
- Więc jedynie lękowi przed władcą i swojej wybitnej dzielności zawdzięczasz ratunek?
-1 ak, tak jest!
- I powiadasz to mi tak spokojnie, twarzą w twarz?
- Powiadam nie tylko tobie; każdy, kto mnie spotka, dowie się tej prawdy! 345
- Idk! No, to dam ci dobrą, szczerą, przyjacielską radę: nie waż się wspominać ni słowem o całej
tej historii w mojej obecności!
- Dlaczegóż to?
Mały Hadżi dobył korbacza zza pasa i odparł podniesionym gło-sem:
- Gdyż grozi ci to natychmiastowym poczuciem tychże rozkoszy, a poznałeś je wszak! Obawa
przed władcą! Jeśli twój pan więcej tak uzdolnionych, jak ty, poddanych, posiada, żal mi go!
Jest najnieszczę-śliwszym człowiekiem na kuli ziemskiej. Iiwoja dzielność! Aotrze, tyś taki
podły tchórz, że mogę śmiało i zgodnie z prawdą stwierdzić, iż nigdy w życiu nie napotkałem
człowieka tak godnego pogardy! Ii~ oto stoi mój effendi, który cię uratował. %7łebrak, nędzarz
dziękuje za najskromniejszy datek, pies nawet poliże rękę najnędzniejszą kość mu rzucającą; ty,
ty natomiast, który się sądzisz wywyższonym być ponad tysiące zwykłych śmiertelników, ty
okazujesz się nędzniejszym od żebraka, gorszym od psa, nie raczyłeś bowiem ni słowem podzię-
kować swemu wybawcy, wybawcy w ostatniej wielkiej potrzebie, w przedsionku śmierci. A
więc uprzedzam cię: poważysz się raz jeszcze w mojej obecności wspomnieć o władcy swoim
lub o odwadze, a wygarbuję ci skórę tak, że popęka na drobne kawałki! Jesteś dla mnie
pogardzanym robakiem, obecność twoja mierzi mnie. Uczyfi, abyś w tej chwili znikł mi z oczu,
gdyż nie ręczę za siebie, czy już teraz nie zacznę cię okładać!
Podniósł korbacz jak do uderzenia. Pers dłużej jednak nie czekał; odwaga, o
której mówił tyle, tak go poniosła, że ... wielkimi susami umknął co sił, nie
dostrzegając nawet krawędzi ruin; lekkie poślizg-nięcie i Piszkhidmet baszi
począł się osuwać po stoku rumowisk, które, raz poruszone, niby lawina obsunęły
się, pociągając za sobą Persa. Ułatwiło mu to zapewne ochronę przed biczem.
- Ot, jak mknie szybko, choć bez konia czy wozu! - zaśmiał się Halef. - Nie bierz mi tego za złe,
sidi, ale tak niewdzięcznego łotra nie mogłem ścierpieć. Zważ, że poważy zapewne domagać się
jeszcze
346 twej pomocy przy odzyskaniu zrabowanego mienia, wiedz jednak, drogi effendi,
jeśli cho~ wargą czy palcem poruszysz w jego sprawie, napiszę niezwlocznie do
Emmeh ozdoby twego haremu, list miesię-cznej długości, w którym jej jasno wyłożę
i dowiodę, że będzie najnie-szczęśliwszą kobietą na świecie, jeśli nie postara
jak najśpieszniej wydać się za mąż za jakiegoś innego ~rka. A więc pamiętaj,
sidi, uczynię tak! Uczynię niezawodnie!
- Jeśli do tak radykalnych środków zamierzasz się uciec, drogi Halefie, to ujrzę się zmuszonym
prośbę, czy wolę twoją za rozkaz uznać. Za rozkaz, któremu bez najmniejszych zastrzeżefi
trzeba się poddać.
- Ibgo też oczekuję od ciebie! Najgorszy gałgan to wszak chyba człowiek, który blizniemu za
pomoc nie dziękuje. Pdk! No, złoś~ moja znalazła już ujście, jestem znowu twój stary cichy,
spokojny, łagodny i dobry Halef!
- Cichy? Hm! ...
-Hm? Dlaczegóż hm-kujesz? Powątpiewasz możew prawdziwość mego określenia: cichy,
spokojny, łagodny charakter?
- Bynajmniej! Uważam to za zupełną prawdę, choć całkiem od-miennie ją rozumię aniżeli myślisz.
- Jak to?
- Iiwój charakter tak jest pełen temperamentu, że inni muszą w twej obecności zachowywać
zupełną ciszę.
- Inni? Idk, słusznie! I zaprawdę potrzebne to często, aby posia-da~ taki, a nie inny charakter!
Effendi, tyś zbyt dobry, zbyt pobłażliwy i gdyby nie moje chwilowe interwencje, wówczas gdy
braki te silniej w tobie występują, Wschód nie miałby z nas najmniejszej pociechy! Jam
bowiem jest i w tych smutnych nawet okolicznościach, twoim niezmordowanym obroficą i
przewodnikiem. Chodzmy już jednak! Biedny Sefir gotów umrzeć z tęsknoty, nie widząc nas
tak długo. Skierowaliśmy się zatem do korytarza podziemnego w kierunku niszy, w której
widziałem lampy. Zapaliwszy światło, przeszliśmy 347 przez korytarz, by po schodach dostać
się do dolnych pomieszczefi. Napotkanych po drodze worków z towarami na razie nie
oglądaliśmy; chwilowo nas nie obchodziły. Można było wprawdzie przypuszczać, że znajdują
się w nich drogocenne rzeczy, zrabowane Piszkhidmet baszi, postanowiwszy jednak nie
zajmować się więcej niewdzięcznym człowiekiem, uważaliśmy za całkiem zbyteczne wszelkie
poszukiwa-nia jego własności.
Weszliśmy do pierwszego pomieszczenia, lecz na razie zaniechali-śmy rewizji, aby
czym prędzej udać się do Sefira, który znajdował się w komnacie trzeciej. Zbir
stał, a raczej wisiał w tej samej niewygodnej pozycji, w jakiej go zostawiliśmy
u żelaznych ram kraty. Biedak, musiał stać bez ruchu z głową bardzo wysoko
podniesioną, albowiem przy jej pochyleniu zwężał się stryczek na szyi i groził
mu zatamowa-niem oddechu. Sefir drżał ze strachu przed śmiercią z uduszenia,
zatem nic dziwnego, iż powitał nas jadowitą wściekłością:
- Nareszcie raczyliście się zjawić! Czy to taki zwyczaj wszystkich chrześcijan i sunnitów, aby w
ten sposób postępować z ludzmi? Zdejmcie mi więzy i przywróćcie wolność, jeżeli życie
jeszcze przed-stawia dla was wartość choćby ołowianej kuli! Udam się do sandsza-kiego i biada
[ Pobierz całość w formacie PDF ]