[ Pobierz całość w formacie PDF ]
domu.
- Och, Bill, przepraszam. Głupio mi teraz. To moi uczniowie tak mnie wykończyli.
Każdy przychodził, opowiadał o swoich kłopotach
i oczekiwał pomocy - najlepiej natychmiast. - Ziewnęła zasłaniając dłonią usta. -
Proszę się na mnie nie gniewać.
- Nie mógłbym się na panią gniewać. - Podał jej rękę i pomógł wysiąść z
samochodu. W drodze do domu objął ją ramieniem i przytulił do siebie. Przed
drzwiami Jane zawahała się.
- A może napije się pan kawy? - spytała cicho.
- Nie powiem nie - Bill uśmiechnął się.
Jane otworzyła drzwi i poszła do kuchni, żeby nastawić wodę. Właściwie była
potwornie zmęczona, ale zapraszając Billa na kawę chciała mu się trochę
zrewanżować za ten wieczór.
- Może pomóc? - usłyszała nagle tuż za sobą jego głos.
- Nie, dziękuję. - Bliskość Billa wprawiła ją w niepokój. Obróciła się szybko i...
znalazła się w jego namiętnym uścisku. Zesztywniała.
- Ja... nie chcę. Proszę, niech mnie pan puści, Bill. Znamy się przecież tak krótko...
Bill spojrzał na nią zaskoczony. - Odniosłem wrażenie, że jest pani młodą,
nowoczesną kobietą...
- Z pewnością nie jestem pruderyjna, ale też nie idę od razu do łóżka z każdym
mężczyzną, który mnie zaprosił na kolację.
Bill zwolnił uścisk i cofnął się o krok. - Znowu się pomyliłem. Kiedy spotkałem u
pani tego faceta z naprzeciwka, sądziłem, że pani i on...
- Wyciągnął pan błędne wnioski. Doktor Mishner i ja pracujemy razem i od czasu do
czasu musimy się spotykać, żeby omówić nasze zawodowe sprawy. - Policzki Jane
zaczerwieniły się ze złości.
Bill przeczesał palcami włosy.
- Proszę się nie gniewać. Byłem zbyt niecierpliwy. Przepraszam.
- Dobrze już, dobrze. - Jane zaniosła dzbanek z kawą i dwie filiżanki do pokoju.
Bill wypił w milczeniu swoją kawę, odstawił filiżankę i wstał.
- Dziękuję pani za miły wieczór, Jane. Czy mógłbym się z panią jeszcze spotkać?
- Czemu nie? - odparła Jane odprowadzając go do drzwi.
- Naprawdę miło spędziłam ten wieczór. Dziękuję, Bill.
- Dobranoc, Jane.
- Dobranoc.
Sobotni ranek Jane rozpoczęła jak zwykle od biegania. Potem rzuciła się z zapałem
w wir prac domowych, na które nie miała czasu w ciągu tygodnia. Prała, odkurzała i
uprzątała te wszystkie drobiazgi, które przypominały jej Jerry'ego. Jego osobiste
rzeczy spakowała w kartony i wyniosła na korytarz. Przy wykonywaniu tych
czynności odczuwała na przemian żal, rozczarowanie, gniew, oburzenie, a na końcu
niewysłowioną ulgę. Od teraz będzie sama sobie układała życie, według swoich
upodobań i chęci, za to bez wyrzutów sumienia i poczucia winy.
Ktoś zadzwonił do drzwi.
- Idę - zawołała wesoło Jane i pobiegła otworzyć.
- Dzień dobry!
W drzwiach stała młoda dziewczyna. - Jestem maszynistką i pracuję dla pani
sąsiada.
- Ach, tak, przypominam sobie. Czym mogę pani służyć?
- Miałam przyjść dzisiaj i przepisać do końca te notatki.
- O ile wiem, doktora Mishnera chwilowo nie ma w mieście.
- To prawda, dlatego też dał mi klucz do swego domu. Ale ja muszę w ten weekend
wyjechać do Santa Cruz. - Wyciągnęła przed siebie stertę papieru. - Nie dam rady
tego przepisać. Ten facet ma okropny charakter pisma. Po prostu bazgroły! A poza
tym nudne to jak flaki z olejem. Gdybym wiedziała, co mnie czeka, na pewno nie
wzięłabym tej pracy. Trudno, muszę zrezygnować. - Wcisnęła Jane papiery do ręki.
- A tu jest klucz. Niech pani nie zapomni nakarmić zwierzaka. Cześć!
I już jej nie było. Jane spojrzała bezradnie na dom Toma. A cóż to znowu za
zwierzak? Nie widziała tam żadnego stworzenia.
Postanowiła zbadać na miejscu, jakiego nowego podopiecznego zesłał jej los.
Otworzyła drzwi i rozpoczęła poszukiwania. W domu było cicho jak makiem zasiał.
Zajrzała do kuchni. Nic. W pokoju z łóżkiem wodnym też nic. A może Tom miał
akwarium z rybkami? Albo węża? Powinna być przygotowana na najgorsze, bo to
był przecież zupełnie niemożliwy facet. Stopień po stopniu powoli weszła na górę.
Czuła się trochę nieswojo myszkując tak po obcym domu, którego właściciel był
nieobecny.
Zawahała się przez chwilę, ale w końcu zdecydowanym ruchem nacisnęła klamkę
pierwszych z brzegu drzwi. Podświadomie oczekiwała jakiegoś koszmarnego
bałaganu, więc widok schludnej, gustownie urządzonej sypialni nieco ją zaskoczył.
Stało tam kilka przepięknych antycznych mebli, które musiały być warte majątek.
Ale nie było żadnego zwierzaka. W następnym pokoju też nic.
Ostrożnie weszła do ostatniego pomieszczenia na piętrze. Wszystkie cztery ściany
zajęte były przez regały z książkami - od podłogi po sufit. Było tam wszystko -
powieści i opracowania naukowe, tomiki wierszy z różnych epok i dokumentalne
książki polityczne. Jane rozejrzała się, ale i tu nie dostrzegła żadnej żywej istoty. Już
chciała wyjść, gdy nagle coś, co Jane uznała za pluszową maskotkę, ożywiło się i
skoczyło z najwyższej półki prosto w jej ramiona. Jane krzyknęła przestraszona i o
mało nie straciła równowagi, a kot eleganckim susem znalazł się na podłodze i jak
błyskawica pomknął po schodach na dół.
Jane pobiegła za nim. Biedny kociak - pomyślała - pewnie już od dawna nic nie pił,
nie mówiąc o jedzeniu.
Znalazła przerażonego zwierzaka pod łóżkiem wodnym. W kuchni nie było
oczywiście żadnego pożywienia dla kota. Pobiegła więc do siebie, otworzyła puszkę
z tuńczykiem, zawartość wyłożyła do płaskiej miseczki i wróciła z nią do domu
Toma.
Kot znów przepadł gdzieś bez wieści. Jane postawiła miskę na podłodze kuchni,
sama usiadła na stołku i czekała.
Po paru minutach stołownik" pojawił się w kuchni. Nieufnie obwąchał rybę,
przyjrzał jej się dokładnie, rzucił okiem na Jane i w końcu zaczął jeść. Za chwilę
miska była pusta.
- A teraz byś się pewnie czegoś napił? - Jane rozejrzała się za miseczką kota, która
powinna stać w kuchni lub w łazience, ale niczego takiego nie znalazła. Przyniosła
więc drugą od siebie. Kot wyszedł naprzeciw i łasił się do jej nóg. Jane pogłaskała
go.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]