[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przez ramię enigmatyczny uśmiech.
Widziała, że patrzy za nią pełnym podziwu wzrokiem.
Szybko wspięła się na piętro igdy tam dotarła, przyciskając dłoń do serca, oparła
się ościanę, bo właśnie wtedy skończyły się jej zasoby brawury. Przyłożyła rękę do
gardła, zdumiona silnym pulsowaniem żyły na szyi. Jednak fakt, że gdziekolwiek by się
dotknęła, wszędzie jej ciało było rozpalone, stanowił pomocne przypomnienie otym, że
faktycznie igra zogniem. Nagle pożałowała, że nie ma przy sobie wachlarza.
I to przywołało postać Lisbeth.
A ta myśl, jak na ironię, natychmiast ją ostudziła.
Szybko więc ruszyła do sypialni Lisbeth po przeklętą torebkę.
7
Wieczorna kolacja okazała się smakowitą, choć osobliwą ispędzoną wsamotności
karą, gdyż Phoebe została oddelegowana na sam kraniec stołu, gdzie usadzono ją obok
głuchawego dżentelmena, który zwracał się do niej krzykiem, wzwiązku zczym ona też
musiała mówić podniesionym głosem. Ioczywiście za każdym razem, gdy darła się do
staruszka, reszta biesiadników spoglądała na nią ze zdziwieniem. Co do markiza iLisbeth,
to siedzieli obok siebie przy drugim końcu stołu, iilekroć głowa markiza odwracała się
wstronę sąsiadki, Phoebe odczuwała to tak dotkliwie, jakby ktoś smagał ją biczem.
Na nią markiz spojrzał tylko cztery razy liczyła.
Ale to on poszukiwał jej wzroku, aona była tą, która go pierwsza odwracała.
Kierował nią instynkt samozachowawczy: chciała chronić dumę iserce oraz
wydać się bardziej tajemnicza.
Po kolacji szybko udała się do swojego pokoju inatychmiast sięgnęła po
szkicownik, żeby znowu spróbować narysować portret markiza. Tym razem rysunek
zawierał więcej szczegółów. Wiedziała już na przykład omałej bladej szramie wpobliżu
ust.
Na szkicu markiz wyszedł bardzo królewski iponury, lecz to nie do końca
oddawało rzeczywistość. Jakoś nie potrafiła odpowiednio go ująć, coś jej ciągle umykało,
coś było dla niej niedostępne, jak sam markiz podczas kolacji. Niezadowolona,
wepchnęła szkicownik zpowrotem do kufra irzuciła się plecami na łóżko.
Rano obudziła się niewyspana po nocy niespokojnych snów, stwierdzając
zniesmakiem, że zasnęła wubraniu.
Deszcz padał przez cały dzień.
Nie mocno, za to bez przerwy. Phoebe szybko się przekonała, że dżdżysta pogoda
oznacza uwięzienie wjednym zwygodnych iciepłych saloników wdomu Redmondów
wtowarzystwie Lisbeth. Umilając sobie czas haftowaniem, musiała wysłuchiwać jej
paplaniny, podczas gdy męska część gości gdzieś zniknęła, prawdopodobnie wgospodzie
Pod Zwinką iOstem, do której panowie udali się, żeby pograć wstrzałki przynajmniej ci
młodsi. Markiz, który tylko na chwilę pojawił się przy stole śniadaniowym, zaraz potem
udał się zIsaiahem Redmondem na jakieś rozmowy, przypuszczalnie na temat pieniędzy
lub innych spraw, ojakich lubią dyskutować zamożni dżentelmeni.
Do Phoebe iLisbeth na krótko dołączyła Fanchetta Redmond. Przyniosła ze sobą
tamborek do wyszywania oraz lodowatą wyniosłość. Wyszyła kilka kwiatków, zerknęła
na zegar na kominku izbezosobowym uśmiechem opuściła salonik ku wielkiej uldze
Phoebe. Ichyba również Lisbeth, gdyż jej paplanina wobecności ciotki zredukowała się
do połowy. Pani Redmond, zważywszy na jej urodę słodkiej blondynki, nikłe zdolności
interlokutorskie oraz lekceważenie, zjakim traktowały ją jej własne dzieci, wydawała się
osobą dość pustą itępawą, ale Phoebe nigdy nie czuła się przy niej swobodnie. Nawet
wkościele, oddzielona od niej kilkoma rzędami ławek. Uważała bowiem, że ludzie pod
przykrywką tępoty często ukrywają wiele innych cech, nie zawsze przyjemnych dla
otoczenia.
Dzisiaj będzie wieczorek muzyczny, Phoebe. Oczy Lisbeth iskrzyły się
zachwytem. Wuj Isaiah szykuje niespodziankÄ™.
O Boże. Phoebe lubiła grać na fortepianie, ale choć miała pewne umiejętności, to
nie grzeszyła talentem, tymczasem Lisbeth, którą sadzano do fortepianu, jeszcze zanim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]