[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cierpienie, ale konsekwencje niespełnienia wydawały mu się
zbyt wielką karą. Wyrok losu, pomyślał. Gdyby nie był
absolutnie pewny, \e zaznają z Robiną wielkiego szczęścia w
mał\eństwie, mo\e nie posunąłby się a\ tak daleko, \eby ją
przekonać.
Robina widocznie intuicyjnie wyczuła jego myśli i chciała
go ukarać za podstępny zamiar jeszcze większym cierpieniem,
bo przesunęła mu dłoń po torsie i zatrzymała ją na brzuchu.
- Tylko spokojnie - mruknÄ…Å‚ do siebie Daniel i
przytrzymał dłoń, broniąc się przed niewinnym, lecz jak\e
urzekającym ruchem palców.
Krótki kontakt ich rąk zakłócił spokój Robiny. Poruszyła
powiekami, a Daniel z zachwytem popatrzył na jej długie
rzęsy, których delikatne muśnięcia niepokoiły go przez całą
noc.
- Wszystko w porządku, Danielu. Trzymam je - szepnęła
nieoczekiwanie.
- SÅ‚ucham, najdro\sza?
Powieki jej się uniosły i Robina spojrzała na niego z
uśmiechem,
- Konie, Danielu. Bo... - Zamrugała jeszcze kilka razy i
nagle wyprostowała się bardzo zmieszana.
- Zniło mi się, \e jedziemy kolaską. - Rozejrzała się
dookoła. Wyraz zmieszania znikł, a jego miejsce zajęło
zdziwienie. - Wielkie nieba, ju\ rano!
168
- Spałaś w moich ramionach całą noc, ptaszyno. - Jakiś
diabeł podszepnął mu te słowa, gdy nieco się od niego
odsunęła.
- Dobry Bo\e! - Zarumieniła się tak uroczo, \e Daniel
musiał bardzo się starać, by znowu nie pochwycić jej w
ramiona. - Ostatnie, co pamiętam, to jak opowiadał mi pan...
opowiadał mi pan o swoim znajomym, niejakim Higginsie. Nie
było w tym za wiele sensu, chocia\ obawiam się, \e ze
zmęczenia nie mogłam odpowiednio się skupić.
- To mo\liwe. - Rozprostował obolałe plecy i wstał. -
Niestety, nie ma teraz czasu na dalsze wyjaśnienia. Muszę
wykorzystać szansę bezpiecznego dowiezienia pani do domu,
zanim całe towarzystwo obecne w Brighton zacznie
spacerować po ulicach.
- Która jest godzina? - Spojrzała na Daniela, próbującego
doprowadzić się do porządku po całej nocy spędzonej w
niewygodnej pozie.
- Zostawiłem zegarek pod opieką Higginsa, mogę więc
tylko zgadywać, ale sądzę, \e około szóstej.
- W takim razie nasi znajomi z dołu na pewno jeszcze nie
wstali - stwierdziła Robina. - A przynajmniej - dodała po
chwili nasłuchiwania -nie dają znaku \ycia.
- Na pewno niedługo się zbudzą. - Z wyrazem
determinacji na twarzy Daniel chwycił za sękate polano i
zaczął nim walić w drzwi. - Niech pani pokrzyczy trochę,
najmilsza. Nie chcÄ™, \eby zbyt szybko dowiedzieli siÄ™ o mojej
obecności.
Robina machinalnie spełniła polecenie. Wzięła od niego
polano i dalej bębniła nim w drzwi, krzycząc wniebogłosy.
Wreszcie usłyszeli na schodach cię\kie kroki.
- O co chodzi? Po co ten rwetes? - dobiegł ich ochrypły,
zirytowany głos. Musiał nale\eć do obleśnego brata Molly,
który przyszedł zbadać sytuację.
169
Robina zerknęła na Daniela, który ustawił się pod ścianą
tak, by wchodzący zbir go nie zobaczył. Intuicyjnie odgadła, co
ma dalej robić.
- Wypuśćcie mnie stąd natychmiast, słyszycie?!
Wypuśćcie mnie albo ogłuchniecie od moich wrzasków! -
Musiało to zabrzmieć przekonująco, bo rygiel został odsunięty,
drzwi się otworzyły i odra\ający właściciel zaniedbanego
domu wszedł na stryszek. Robina na wszelki wypadek cofnęła
się kilka kroków, przez cały czas trzymając polano w
pogotowiu.
- Kto cię rozwiązał?! -burknął tamten, zbli\ył się o krok i
wyciągnął tłustą dłoń, \eby odebrać jej broń. - Ej, lepiej mi to
daj.
- Obawiam siÄ™, \e nic z tego. Ale masz tu coÅ›, co ci siÄ™
nale\y - odezwał się Daniel, a gdy Ben się odwrócił,
wymierzył mu solidny cios w obwisłą szczękę. Siła uderzenia
powaliła Bena na podłogę.
- Chodz, najmilsza, nie ma czasu do stracenia! -
Chwyciwszy zaskoczoną Robinę za rękę, Daniel wyciągnął ją
na korytarz i zaryglował za sobą drzwi. - Przepraszam, \e
musiałaś być świadkiem takiej sceny.
- Och, Danielu, nie musisz mnie przepraszać. Zresztą ju\
widziałam cię w podobnej sytuacji - przypomniała mu z
błyskiem w oczach.
- Ale\ z ciebie grozna kobieta. Nigdy nie przestaniesz
mnie zaskakiwać. Teraz szybko! Musimy zniknąć z tego
okropnego miejsca.
Bardzo zadowolona z nieoczekiwanych komplementów
Robina ruszyła za nim zatęchłym korytarzykiem do wąskich
schodów. W obszernych spódnicach nie bardzo mogła
nadą\yć, tymczasem Daniel pokonywał ju\ następny odcinek
korytarzyka, gdzie zwolnił i zaczął posuwać się naprzód z du\ą
ostro\nością. Wtem za jego plecami uchyliły się drzwi. Zanim
Robina zdą\yła wydać ostrzegawczy okrzyk, wypadła z nich
170
Molly i jak kocica rzuciła się na Daniela z pazurami, głośno
syczÄ…c.
Wcześniej Robina zastanawiała się, czy miałaby odwagę
u\yć swojego orę\a. Teraz nadeszła chwila, by się o tym
przekonać. Nie dbając o własne bezpieczeństwo, pokonała
biegiem ostatnie schody, zamachnęła się i opuściła polano na
ramiona kobiety uczepionej Daniela. Rozległ się głośny
okrzyk, Molly puściła swoją ofiarę i upadła skulona przy
ścianie.
Z twarzą wykrzywioną z bólu trzymała się za ramię i
histerycznie szlochała. Daniel bez współczucia obejrzał się za
nią, a wtedy zagrodził im drogę trzeci porywacz. W ręce
trzymał nó\.
- Myślałeś, \e uwolnisz dziewczynę, co? - zarechotał
Jack. Nie wydawał się szczególnie zainteresowany tym, kogo
ma przed sobą. Wystarczała mu świadomość, \e obcy chciał go
pozbawić zródła łatwego dochodu.
Uniósł uzbrojoną rękę.
- Zobaczymy, co teraz zrobisz.
- Zobaczymy - odparł Daniel i szybkim ruchem
wyciągnął z kieszeni pistolet. Strzał padł, zanim Jack zdą\ył
zrobić dwa kroki. Robina, widząc nó\ wysuwający się z nagle
zwiotczałej dłoni, pomyślała, \e sama nie wie, który z czynów
Daniela budzi jej większy podziw. Czy to, \e potrafił powalić
jednym ciosem krzepkiego, rosłego mę\czyznę, czy to, \e tak
celnie strzela. Ani przez chwilę nie podejrzewała, \e chciał
zadać śmiertelną ranę opryszkowi imieniem Jack, który,
kuśtykając, w popłochu oddalał się korytarzykiem. Wyglądało
na to, \e Daniel osiągnął cel. Ju\ nikt nie stał im na drodze.
- Chodz, najmilsza. - Daniel znowu chwycił Robinę za
rękę, stanęła bowiem zapatrzona w niego z podziwem. - [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.xlx.pl