[ Pobierz całość w formacie PDF ]
major w otoczeniu kilku oficerów z niebieskimi naramiennikami taborytów.
- Czort! - krzyczy stary, policzkując nas wierz chem dłoni, dokładnie tak, jak dowódca
SS w wiÄ™ zieniu Fagen.
Wszyscy są tacy sami, nie licząc mundurów.
Jego wrzaski sÄ… takie same, jak niemieckiego zupaka. Sinieje, pluje nam w twarze, a
gdy chcę wytrzeć policzek, dostaję uderzenie pięścią w usta.
- Wojennoplennyje kaputt! - drze się, zrywając nam orły z mundurów. - Zjedzcie je!
Oczywiście słuchamy się. To nic strasznego, zjeść kawałek tkaniny, a od jeńca
wojennego można wymagać rzeczy o wiele gorszych. Coś o tym wiemy. Gdy major skończył
się wściekać, wrzucono nas do smrodliwego dołu na kartofle. Przynajmniej było tam kilka
zgniłych bulw, którymi napchaliśmy
259
żołądki, a Gregor twierdził, że jest w nich cała masa witamin.
Zdawało się, że siedzimy tam już całą wieczność, gdy jakiś żołnierz przyniósł nam
nieokreśloną zupę rybną.
- Job twoju mat ! - zachichotał łajdak, plując do zupy.
Nie mieliśmy wątpliwości, że gdy rosyjski sołdat brudny jak świnia pluje nam do
zupy, Generalfeld-marschall Paulus siedzi przy suto zastawionym stole w starym pałacu
carów, o czterdzieści kilometrów od Moskwy. Po jego lewej ręce, świeżo awansowany na
Generalobersta szef sztabu Schmidt, po prawej Generałlejtnant Armii Czerwonej Babicz. Na
końcu stołu tronuje bezlitosny General Lattmann w czarnym mundurze czołgisty, przyszły
szef policji Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Jest również obecny General von
Seydlitz, pogrążony w rozmowie z komisarzem politycznym w stopniu Generałmajora
NKWD, którego ojciec został spalony w Kronsztadcie, w kotle krążownika, przez
zbuntowanych czerwonych marynarzy...
- Rozstrzelają was jutro - szydzi nasz kuchcik, umyślnie wylewając połowę naszej
cienkiej zupki.
- Wszędzie takie same chuje! - mruczy Gregor. Jego i mój głód jeszcze się pogarszają
od takiej odrobiny jedzenia.
Czas płynie. Czy to noc, czy dzień? W naszej czarnej dziurze nie mamy o tym pojęcia,
ale sądzimy, że to dzień, ponieważ po raz drugi przynoszą nam tę obrzydliwą zupę.
Wymyślając tysiąc wyrafinowanych szykan, na przykład wylewając trochę zupy i zmuszając
nas do jej wylizywania z ziemi; bywa też,
T=O
że w garnczku pływa zdechła mysz. W stanie, w jakim się znajdujemy, nie odbiera
nam to apetytu.
- Co za świnie! - klnie Gregor. - Obym ich dorwał, gdy znajdę się po właściwej stronie
pistoletu maszynowego!
- Nie podniecaj się. Nasi są zupełnie tacy sami. W Kijowie widziałem jak esesmani
ustawiają tysiące żydowskich kobiet nad rowem i one same musiały zdejmować sobie z ubrań
żółte gwiazdy, zanim je rozstrzelano. To tylko awangarda tego co nas czeka, gdy przegramy
wojnę. Robiono okropności w imieniu narodu niemieckiego i to my, mali ludzie, będziemy za
to płacić.
Drzwi nagle się otworzyły. Dwaj ludzie w mundurach NKWD zmusili nas do wyjścia
w sposób równie brutalny, jak esesmani.
- Dawaj, dawaj!
Wrzucono nas do ciężarówki wyładowanej amunicją, usiedliśmy na granatach
artyleryjskich i wsadzili dłonie do rękawów. Na równinie będzie panował znowu ten mróz! W
chwili odjazdu inny enkawudzista wsiada i lokuje siÄ™ obok nas.
- Zegarki, pióra wieczne! Na Kołymie nie bę dziecie ich potrzebowali!
Ale ponieważ to wszystko już nam zrabowano, nic już więcej nie mamy, dostajemy
nienawistne kopniaki.
- Zupełnie jak nasi - mruczy Gregor, rzucając enkawudziście mordercze spojrzenie. -
Czy pamię tasz ten dzień, kiedy oni podpalili %7łydom długie brody, gdy ci odmówili oddania
zegarków i pienię dzy? Komuniści i naziści są tego samego pokroju.
Ciężarówka powoli posuwa się po pokrytej gołoledzią drodze, zatrzymując się tylko,
by napełniać baki z cystern stojących na platformach, oczywiście do nas należy przenoszenie
ciężkich zbiorników. W końcu, w dość dużym mieście, oddają nas za pokwitowaniem jak
bydło i wreszcie w nocy następuje decydujący moment przesłuchania.
- Skąd przyszliście? - pyta kobieta z odznakami stopnia kapitana, która jest tłumaczką
na pół pijanego podpułkownika NKWD.
- Ze Stalingradu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]