[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gdy dotarł do nas chrzęst gąsienic czołgowych na kamiennym podłożu. Potem
poczuliśmy lekkie drżenie podłoża, gdy stalowe kolosy zbliżały się w naszą stronę.
Pułkownik przycisnął grzbiet dłoni do ust.
* No to jesteśmy załatwieni * powiedział. * Jeśli posyłają na nas czołgi, to już po nas.
* Bylibyśmy załatwieni w każdym przypadku * stwierdził prozaicznie Stary. *
Czołgi, czy nie czołgi, ani przez chwilę nie mieliśmy większych szans.
Wsadził ustnik pustej fajki do ust i ssał go przez chwilę.
* Niech skonam * powiedział po chwili namysłu * jeśli zrozumiem, dlaczego się tak
na nas zawzięli. Co im przeszkadza ta masa nędznych skał?
* Czy nie przychodzi ci na myśl * spytał go chłodno Legionista * że przelewają tyle
krwi, bo myślą, że jesteśmy z SS? A w takiej sytuacji niech Bóg nam pomoże.
Potem przeciągnął palcem po szyi i nastąpiła chwila ciszy.
* Dlaczego? * spytał po pewnym czasie Lenzing. Wszyscy spojrzeliśmy na niego.
* Dlaczego? * spytał jak echo Gregor, nie mogąc uwierzyć własnym uszom.
* Dlaczego Bóg ma nam pomóc? * spytał ponownie Lenzing.
Legionista po ojcowsku objÄ…Å‚ go ramieniem.
* Dlatego, moje dziecko, że jeśli wpadniemy w ich ręce, będą nas rżnąć bardzo
powoli i boleśnie. Przeważnie nie biorą więzniów. Nie będą jednak na tyle litościwi,
aby wsadzić ci kulę w kark. Rozepną cię i będą tak długo torturować, aż znajdziesz
się na krawędzi śmierci, a potem będą cię utrzymywać w tym stanie, dopóki będzie
im to sprawiać radość.
Pułkownik powrócił znad krawędzi skalnej.
* To co, do diabła, mamy zrobić? * dopytywał się z lekkim niepokojem.
Stary w zamyśleniu nadal gryzł ustnik fajki.
* Nie pokonamy ich * powiedział. * To pewne. Garść żołnierzy nie poradzi sobie z
armią czołgów. Nie polecam też poddania się, chyba że ktoś chce skończyć w rękach
rzezników i zgnić.
Pułkownik nabrał powietrza jak balon, a Stary wyjął fajkę z ust i popatrzył na nią w
zadumie.
* Niech pan spróbuje, to się pan przekona, panie pułkowniku. Te skośnookie dupki to
nie są zwykłe ludzkie istoty. Oni po prostu nie zabijają,
rozłożą cię na kawałki, plasterek po plasterku i będą się przy tym śmiali. Widziałem
nieraz rezultat ich robótek ręcznych i zapewniam pana, że nie był to piękny widok.
* To co pan radzi, sierżancie? * spytał pułkownik. * Zbiorowe samobójstwo?
* Nie, radzę się wycofać. Walczyć, dopóki wystarczy amunicji, a potem wycofać się.
* A którędy niby mamy to zrobić? * spytał z sarkazmem oficer. * Ruszyć prosto w
dół, w ramiona Rosjan?
* Myślałem raczej * mruknął Stary * o znalezieniu jakiejś innej drogi.
* Tu nie ma innej drogi! Wiesz o tym równie dobrze jak ja. Gdyby była inna, już
dawno byśmy na nią trafili. Spróbuj mówić z sensem, sierżancie! Jest oczywiste, że
nie możemy ruszyć tą samą drogą, którą przyszliśmy, a to jest jedyna droga. Wydaje
mi się więc, że gadanie o wycofaniu się jest pozbawione sensu.
* Pan wybaczy, ale jest jeszcze inna trasa. Stary wskazał ustnikiem fajki odległą
krawędz
płaskowyżu, dokładnie na przedłużeniu ścieżki, którą przyszliśmy, a którą teraz miały
nacierać radzieckie czołgi. Pułkownikowi opadła szczęka.
* Ale to szaleństwo! To dobre dla lunatyków! To zwykły skok w przepaść! Możemy
równie dobrze spróbować wznieść się do księżyca i potem spaść na dół!
* Oczywiście, jeśli pan tak uważa, panie pułkowniku.
* Hej, Stary.
To Mały wytoczył się spomiędzy głazów i człapał w naszą stronę. Do piersi
przyciskał butelkę wódki,
a trzymał się na nogach bardzo niepewnie. Objął po pijacku Starego, uwiesił się na
nim i czknął, próbując wsadzić mu do ust szyjkę od butelki. Pułkownik patrzył na tę
scenę z przerażeniem i odrazą.
* Sierżancie Beier, czy ten człowiek jest pijany?
* Sądzę, że tak, panie pułkowniku!
Oficer pochylił się mocniej do przodu, aby przeprowadzić nosem dochodzenie.
Wtedy w jego nozdrza wpadło kolejne toksyczne beknięcie Małego, które odrzuciło
pułkownika o krok do tyłu.
* To jest niesmaczne, sierżancie Beier! To hańba! Twoi ludzie są jak świnie! Nawet
gorsi niż świnie! Niżej niż bestie! Nie zasługują na to, aby służyć w niemieckiej
armii!
* Za jedną markę dziennie! * Mały nagle przypomniał sobie biadolenie Barcelony. *
Jedna pieprzona marka dziennie!
Podniósł butelkę do ust i pociągnął potężny łyk.
* To nie jest tego warte * wydukał. * Nikt nie dorobi się złotej plomby za jedną
markę na dzień. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.xlx.pl