[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sir Arthur.
O tak, bez wątpienia, zgodziła się z nią w duchu Liza, ale na głos
powiedziała tylko:
- Jak już będziesz ją miała, to mi ją pokaż, dobrze?
Weszły do zwolnionej przed chwilą sali i zabrały się do zmieniania
pościeli.
- Czasem wygląda groznie - ciągnęła Sara - ale za to jak się uśmiecha, jest
naprawdÄ™ uroczy. Nie sÄ…dzisz?
- 44 -
S
R
- Ma uroczą rodzinę. W sobotę byłam tam na kolacji. Dwoje wspaniałych
dzieci i przemiła matka.
- Masz na myśli ich matkę, jego żonę?
- Nie, jego matkÄ™, a ich babciÄ™. Jest rozwiedziony.
- To przykre. Wiesz, dlaczego tak się stało?
- Chyba po prostu oddalili się od siebie. - Liza nie zamierzała zdradzać
cudzych sekretów.
- Czy on ci się podoba? Na swój sposób jest bardzo atrakcyjny. I taki
rozważny, i uprzejmy.
- Skoro raz się rozwiódł, znowu może to zrobić. A ja nie lubię skakania z
kwiatka na kwiatek.
- Bądz wielkoduszna, może to nie jego wina. Sama wiesz, jak było u
mnie...
- Wiem.
Wiedziała, ale to wszystko nie jest takie proste. Alex rzeczywiście był
dobrym lekarzem. Zarówno chorzy, jak i współpracownicy czuli się z nim
swobodniej niż z sir Arthurem - może dlatego, że był młodszy i bardziej
bezpośredni. Poważnie traktował też swe obowiązki wobec stażystów, z którymi
dzielił się wiedzą i doświadczeniem. Sir Arthurowi nie można było nic zarzucić,
tyle że miał wiele dodatkowych obowiązków w klinice, więc ciągle był bardzo
zajęty.
Do pokoiku zajrzała Jane, pielęgniarka pomocnicza.
- Siostro, coś niedobrego dzieje się z Marie. Rano była w dobrej formie i
normalnie ze mną rozmawiała, a teraz w ogóle się nie rusza i ma ledwie
wyczuwalny puls.
Wystarczyło jedno spojrzenie na Marie i Liza wiedziała, że jest zle.
Dziewczyna leżała nieruchomo, blada jak ściana, z trudem łapiąc oddech. Liza
domyślała się w czym rzecz, ale nie miała prawa samodzielnie podejmować
decyzji.
- 45 -
S
R
- Jane, natychmiast poproś tu doktora Scotta. Pielęgniarka wróciła z nim
już po minucie.
- Kto tu... - zaczął Alex ze złością, ale natychmiast nad sobą zapanował.
Zbadał Marie puls i uważnie przyjrzał się jej zrenicom.
- Wiem tylko tyle, że rano czuła się normalnie - oświadczyła Liza. - Może
Jane powie nam więcej.
- Udzielisz nam jakichś informacji? - uprzejmie zwrócił się Alex do Jane.
- Rano pomogłam jej się umyć. Była wesoła i dobrze wyglądała. Poprosiła
mnie nawet o czasopisma. Potem zjadła lunch, no a pózniej przyszedł ten jej
przyjaciel, więc zostawiłam ich samych.
- Przyjaciel - powtórzył sarkastycznie Alex. - Aadny mi przyjaciel. -
Podciągnął rękaw piżamy i dokładnie obejrzał przedramię Marie. - Chyba tu. -
Wskazał maleńki ślad po nakłuciu. - Wstrzyknął jej coś, pewnie heroinę. Rano
dostała metadon, więc jak przyjdzie do siebie, będzie w fatalnym stanie. Jej
organizm może tego nie wytrzymać. W dodatku wciąż jest niedożywiona.
Gdy Jane odeszła do swych zajęć, Alex i Liza stali jeszcze przez chwilę
nad łóżkiem. Alex jakby bezwiednie pogłaskał wychudzone ramię schorowanej
dziewczyny.
- Lizo, poleć całemu personelowi, żeby natychmiast wezwano ochronę,
gdy tylko pojawi się tu ten drań Barnes. Mają go wyrzucić ze szpitala, i to na
złamanie karku.
- Nie sądzę, żeby to było słuszne posunięcie...
- A czemuż to? - spytał z niedowierzaniem.
- Uważam, że zabronić mu wstępu to po prostu zły pomysł. Może warto
by to jeszcze przemyśleć?
Nigdy przedtem nie widziała go w takim stanie: zmarszczone czoło,
lodowaty głos, grozne błyski w oczach.
- Nie ma nad czym myśleć. To ja jestem jej lekarzem, siostro, i
spodziewam się, że moje polecenia zostaną wykonane.
- 46 -
S
R
- Ona znajduje się też pod opieką pielęgniarską, doktorze. Przez
dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Zebrała się w sobie i nie spuściła oczu. W kompletnej ciszy mijały kolejne
sekundy. Wreszcie Alex przerwał ten pojedynek:
- Tak, to oczywiście prawda. Słucham, jakie są inne możliwości
rozwiÄ…zania tej sytuacji?
- Ja też nie lubię Barnesa - odparła drżącym głosem - ale oprócz
problemów ze zdrowiem Marie ma także problemy psychologiczne, rodzinne,
społeczne. Barnes jest wszystkim, co ona ma. On i narkotyki to całe jej życie,
poza tym nic. On, naturalnie, podaje jej narkotyki, kradnie jej pieniÄ…dze i
czasem jÄ… bije.
Próbowała od niego odejść, ale się nie udało. Za każdym razem do niego
wraca.
- Rozumiem. - Mówił ciszej, twarz mu złagodniała. - No ale chyba
powinniśmy spróbować odseparować ją od niego?
- Decyzja o tym należy do niej, nie do nas. Jeśli nie pozwolimy mu jej
widywać, poczuje się zdradzona i opuszczona, i pewnie straci do nas zaufanie.
Przy pierwszej okazji wypisze się ze szpitala. Cała nasza pomoc pójdzie na
marne.
- Może to i racja - odrzekł w zamyśleniu. - Ale trzeba zadbać o to, żeby
to, co stało się dzisiaj, już nigdy się nie powtórzyło. To nie wyrzut, to tylko plan
działania na przyszłość.
- Dopilnuję, żeby zawsze ktoś się przy nich kręcił.
- I chcę, żeby mnie wezwano, jak ten Barnes znów tu będzie.
- Czy to na pewno dobry pomysł?
- Pewnie nie najlepszy na świecie - odparł ironicznie - ale o ile mi
wiadomo, rozmowy z rodzinami i przyjaciółmi pacjentów należą do moich
obowiązków.
- Tak jest.
- 47 -
S
R
- Nie ma obawy, nie zrobiÄ™ nic... niestosownego. Ale muszÄ™ mu to i owo
uświadomić.
Uśmiechnął się nieoczekiwanie i napięcie natychmiast zelżało.
Odwzajemniła uśmiech - chętnie i z łatwością. Tak szybko potrafił ją wzruszyć,
ułagodzić...
- O co my się sprzeczamy, Lizo? Przecież jesteśmy przyjaciółmi. Może
zrobiłabyś to, co robi zawsze Lucy, kiedy skończymy się już kłócić?
- Domyślam się, że wstawia wodę na herbatę - odrzekła wykrętnie. - Do
zobaczenia w mojej dyżurce.
Wyszła powoli, zaskoczona bólem, jaki sprawiło jej to małe starcie. Rani
mnie jego dezaprobata, pomyślała. To niedobrze; widać za bardzo się do niego
zbliżyłam.
Kończyła nalewać herbatę, kiedy do niej przyszedł.
- Przepraszam, że się tak uniosłem. Widzisz, jakiś czas temu miałem
podobny przypadek. Młody chłopak, któremu, jak mi się zdawało, pomogłem,
wracał do zdrowia, kiedy jego kumple coś mu przynieśli. Zmarł na oddziale, po
prostu serce nie wytrzymało. Przebaczysz mi?
- No pewnie, że przebaczę. Dzięki tobie przynajmniej ćwiczę się w walce.
- Dobrze, że nie walczysz na ringu. Byłby z ciebie trudny przeciwnik.
- Potraktuję to jako komplement. Wiesz, myślę, że to nie ty, ale raczej
szef ochrony powinien pomówić z Barnesem. Pracował kiedyś w policji, więc
na pewno da sobie radÄ™.
- Dobrze, może go o to poproszę. Ale wezwij mnie, gdy Barnes się zjawi.
Z kwaśną miną obiecała, że to zrobi.
W ciągu dnia Liza sporo myślała o tym, co wydarzyło się rano. Do tej
pory doktor Alex Scott był wzorem nienagannej uprzejmości i panowania nad
sobą. Teraz uświadomiła sobie, że jego osobowość ma wiele różnych aspektów,
jest bardziej złożona, niż jej się wydawało. Zrozumiała, że jest zdolny do praw-
dziwej namiętności, do silnych i głębokich uczuć.
- 48 -
S
R
Po południu na oddziale zjawił się Brian Barnes. Nie wyglądał na
skruszonego ani onieśmielonego - wręcz przeciwnie. Przez moment wahała się,
czy nie wezwać kogoś z ochrony, w końcu jednak zrezygnowała i wezwała
Alexa, a następnie, z wymuszonym uśmiechem na twarzy, zaprosiła Barnesa do
dyżurki.
- Lekarz prowadzący Marie chce z panem porozmawiać. Obawiam się, że
miała... nawrót choroby.
- Nic jej nie będzie - odrzekł beztrosko. - Już raz przeszła przez coś
takiego. Ale skoro już mam czekać, to może dostałbym kawę? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.xlx.pl