[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyścigach psów.
O czwartej trzydzieści na południowo-wschodnim nieboskłonie pojawiły się w powietrzu
pierwsze białe bukieciki: wybuchy pocisków artylerii przeciwlotniczej. Owe bukieciki
wyrastały coraz bliŜej, postępowały jak huragan, syreny zawyły, huk baterii potęŜniał,
wzmagał się szum dziesiątków samolotów i nagle runął z góry potok klęski i śmierci. Waliły
jak grad bomby burzące i bomby zapalające. Na spichrze, na mieszkania, na dzieci, na
zbiorniki, na ogródki, na doki, na pieski wyścigowe, na gazownie — waliły i waliły, zdawało
się, bez końca. WciąŜ waliły, jakby zmieść miały z powierzchni ziemi cały wschód Londynu.
Wybuchały zbiorniki, paliły się doki, płonęły spichrze, ginęli ludzie.
Lotnicy z czarnymi krzyŜami zapewne śmiali się z góry do tego piekła szatańskim
śmiechem. Ponosiła ich radość, Ŝe oto nareszcie w samo dumne serce znienawidzonego
Imperium mogą wbijać krwawe pchnięcia za jasnego dnia, bezczelnie i bezkarnie, i
jednocześnie rozpierała ich pewność zwycięzców, Ŝe brytyjskie lotnictwo juŜ nie istnieje. Bo
czyŜby, istniejąc, pozwoliło im dolecieć do samego Londynu za dnia w najlepszym porządku?
W istocie, bombowce — było ich około czterdzieści — leciały w zwartym szyku
trójkowym, a nad nimi tyleŜ samo Unosiło się osłony z messerschmittów 109. Nie ma czego
ukrywać: był to czarny dzień Londynu i czarny dzień dowództwa brytyjskiego myślistwa,
które w tym dniu okazało zadziwiającą nieudolność. Nie umiało w czas powstrzymać nalotu.
Dywizjon 303 poderwano z lotniska późno, na kilka minut przed bombardowaniem
Londynu, i natychmiast skierowano na północ od miasta. Stamtąd kursem południowo-
wschodnim zwrócono go w stronę doków nad Tamizą. JuŜ z daleka myśliwcy ujrzeli dymki
artylerii, a po chwili, przed sobą z prawej strony, zgrupowanie bombowców Luftwaffe. Szło
znacznie niŜej niŜ dywizjon, natomiast towarzyszące mu messerschmitty znacznie wyŜej.
Właśnie bombowce, zbliŜające się od południa do Tamizy, rzucały bomby na jej przybrzeŜe,
po czym pędziły dalej, na północ, poprzez rzekę.
Polscy myśliwcy sądzili, Ŝe kapitan Forbes, prowadzący ich tego dnia jako dowódca
brytyjski, natychmiast skieruje dywizjon w prawo, wprost na wroga, i gwałtownym atakiem
przerwie mu, jeśli to jeszcze moŜliwe, bombardowanie doków. Lecz to nie nastąpiło. Forbes,
nie widząc dokładnie nieprzyjaciela i kierunku jego lotu, zgapił się i prowadził dalej po
dotychczasowej linii. Przeszedł przed nosem wyprawy bombowej o jakieś 2000 metrów i
lecąc wciąŜ prosto, zaczął się od niej oddalać. Chwila była krytyczna. Jeszcze kilkanaście
sekund w tym kierunku, a dywizjon straciłby bezpowrotnie okazję do ataku.
Inicjatywę i dowództwo objął porucznik Paszkiewicz, dowódca drugiego klucza.
Myśliwiec doświadczony i Ŝołnierz równie wzorowy, jak energiczny. Kiwając skrzydłami na
znak dla idących za nim myśliwców, Paszkiewicz ze swym kluczem wyrwał się
zdecydowanie z szyku, skręcił w prawo i równocześnie znurkował: bombowce były niŜej o
kilkaset metrów i juŜ prawie w tyle za dywizjonem. Natychmiast za Paszkiewiczem szurnęli
porucznicy Henneberg i Urbanowicz z trzecim i czwartym kluczem i tak samo jak on skręcili.
Pierwszy klucz, kapitana Forbesa, na szczęście w czas spostrzegł manewr towarzyszy i
zawrócił, ciągnąc teraz jako ostatni za innymi.
Podczas gdy dywizjon szerokim łukiem oskrzydlał niemieckie bombowce, rozgrywał się
wysoko nad nim odmienny, wstępny akt bojowy, niezmiernie waŜny i korzystny dla dalszej
akcji Polaków. Mianowicie kilka sekund temu inny dywizjon hurricanów zleciał jak z nieba i
ostro zaatakował osłonę wyprawy bombowej. Tym sposobem związał od razu większą część
messerschmittów, pozbawiając bombowce skutecznej obrony myśliwskiej.
Bombowce — były to dorniery 215 — idąc trójkami blisko siebie, tworzyły zwartą masę,
by łatwiej wzajemnie się obronić. Owa powietrzna reduta przedstawiała pozornie wielką siłę
ognia — około 120 karabinów maszynowych, lecz wobec jednego dywizjonu myśliwców,
szaleńców akrobatyki i czartów kąśliwości, cała ta kupa bombowców była ocięŜała i
bezbronna jak Ŝółw przewrócony na plecy.
Zrobiła się straszna siekanina. Rąbanie na całego, prucie całej wyprawy. Masakra, jakich
mało było w dziejach walk powietrznych. Pierwszy dopadł klucz Paszkiewicza, dopadł do
ostatnich bombowców. Klucz Urbanowicza wŜarł się w prawy bok nieprzyjaciela. Klucz
Henneberga wŜarł się w jego lewy bok. Klucz kapitana Forbesa uderzył w przednie szyki.
Wzięli wroga ze wszystkich stron. Dwanaście wściekłych szerszeni o zabójczym Ŝądle.
Dwanaście namiętnych ogarów szarpiących cielsko odyńca.
Rozszarpali cielsko.
Pierwszy dornier zaraz na wstępie buchnął płomieniem od pocisków porucznika
Paszkiewicza. Z lewej strony sierŜant Szaposznikow ściął drugiego dorniera. Tymczasem z
prawej strony: trzeciego — sierŜant Stefan Wojtowicz. Czwarty bombowiec, zaatakowany
przez podporucznika Łokuciewskiego, „pękł jak bańka”. Piątego „skosił” podporucznik Jan
Zumbach. Potem dwóch myśliwców z pierwszego klucza, Kanadyjczyk Forbes i Kazimierz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]