[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nim oprzeć. Zwiatło wciąż gasło, zamieniając się w ciemność. W jakiś sposób znalazł się w pobliżu
drzwi, które prowadziły do zewnętrznego hallu. Wojowniczka zamknęła je, lecz siła jego furii
zmieszanej z przerażeniem i rozpaczą była taka, że nie mogłaby się jej przeciwstawić żadna
przeszkoda. Połamał metalowe płyty potężnymi, gruchoczącymi ciosami, od których złamał sobie
lewą rękę, która była teraz umazana krwią. Nawet nie czuł bólu. Krzyczał coś, wył, było to imię
dziewczyny, ale nie był w stanie nawet sam siebie usłyszeć. Potem światło ponownie zbladło i
Ganelon pogrążył się w ciemności. Gdy ponownie ustąpiła ona jasności, musiał minąć jakiś czas,
choć nie wiadomo, jak długi. Być może olbrzym stracił świadomość. Jeśli tak było, napędzająca go
furia pragnienia dotarcia do Arzeeli utrzymywała go na nogach i poruszała do przodu. Bowiem teraz
zarówno on, jak i Zelobion znajdowali się już poza Pałacem. Wielki plac otoczony kolumnami
otwierał się przed nimi pod zimnym blaskiem Spadającego Księżyca. Ganelon, potykając się i
zataczając, wlókł się przed siebie. Nie czuł, że ma władzę w nogach, a jednak w jakiś sposób
poruszał się. Wciąż wywrzaskiwał to imię, imię dziewczyny, ale nie mógł nawet usłyszeć swego
własnego głosu. Zelobion klepnął go po nagim ramieniu i wskazał mu coś, krzycząc. Ganelon mrugnął
opuchłymi, zdrętwiałymi powiekami i spróbował skierować wzrok wzdłuż wskazującej ręki Maga...
Wojowniczka stała kilkadziesiąt metrów dalej, w środku rozległego placu. Przy jej nogach znajdował
się niewielki przedmiot z błyszczącego metalu, zaś dłonie zajęte były nastawianiem długiej anteny,
skierowanej teraz wprost nad jej głowę, ku środkowi olbrzymiego koła Księżyca.
Potykając się i zataczając, próbując biec, ruszył do przodu. Nogi miał niczym zdrętwiałe kolumny
z kruszącej się gliny. Zatoczył się i runął na ziemię, uderzając się silnie o połyskliwy bruk. Zelobion
pochylił się nad nim, szarpiąc go i krzycząc.
-  Z,acwór jest włączony! Ona go włączyła! Arzeela! Przestań!
Ganelon z potwornym wysiłkiem dzwignął się na kolana. Potężne wiatry ryczały wokół niego,
wstrząsając jego ciałem, próbując wessać go w wir kołującej ciemności.
Nagle antena rozbłysła, otaczając całe urządzenie zimnym, srebrzystym blaskiem. Dziewczyna
stała teraz plecami do nich, wyglądając jak smoliście czarna statua, narysowana na tle aureoli z
błyszczących srebrnych iskier. Podniósł głos, wydając z siebie jeden wielki krzyk rozpaczy i
przerażenia:
- Arzeela!
Po chwili, na zawsze już, zniknęła z pola widzenia.
Srebrzyste światło zalało plac, oślepiając ich obydwu. Z centrum wielkiego kwadratu placu
wystrzelił w górę filar porażającego oczy ognia, niczym płonące drzewo, korzeniami uczepione
ziemi, zaś gałęziami sięgające błyszczących na niebiosach gwiazd. Osłaniając oczy, Zelobion
odrzucił głowę do tyłu i spojrzał w górę...
Filar nieznośnie jasnego, srebrzystego światła miał teraz wysokość wielu kilometrów. Wysuwał
się on już daleko poza Ziemię niczym gigantyczna wiązka płonącego blasku. Błyszczał w kosmosie
już na odległość setek i tysięcy kilometrów. Plac zadrżał pod ich stopami. Płyty wygięły się i
podskoczyły. Kolumny, jedna, po drugiej, zaczęły upadać, niczym rażone błyskawicami dęby,
podmyte przez wibrującą furię pola thetamagnetycznego. Przez biliony lat planeta obracała się wokół
osi, zaś siły pływowe powodowały magnetyczne tarcie pomiędzy skorupą a jądrem. Przez tysiąclecia
to pole magnetyczne zdegenerowało się w thetamagnetyzm. Teraz zaś niewielka, kieszonkowa prawie
paczuszka, którą można utrzymać w jednej dłoni, przekształciła ten gigantyczny rezerwuar drzemiącej
siły, kształtując zeń potężny strumień dzikiej furii, a następnie miotając go ku przedmurzom niebios!
Uderzyła ona Księżyc dokładnie w sam środek jego gigantycznego dysku. Odległość była tak wielka,
że sam strumień nie był już widzialny gołym okiem, jednak uderzenie promieniowania można było
zobaczyć jako pąk białego blasku, który rozkwitł pośród zimnych, martwych równin prastarej twarzy
Księżyca. Księżyc... zadrżał!
Ciemne niczym atrament linie porysowały zygzakami jego powierzchnię. Ponieważ można je było
dostrzec gołym okiem z tej odległości, musiały być gigantycznymi wąwozami o szerokości wielu
kilometrów - jak Wielkie Kaniony o długości tysięcy mil! Piorun wwiercił się do wnętrza satelity.
Jego powierzchnia zaczęła kipieć, a potem rozszczepiać się w miarę, jak błyszczący promień
zapuszczał się do jądra martwej planety. Uniosły się z niej chmury kurzu i sproszkowanej skały,
kryjąc ognisty kwiat przed ich spojrzeniem. Czarna sieć pęknięć pokryła teraz całą widzialną część
Księżyca.
Promień zaniknął. Plac ogarnęła ciemność. Wielki, dymiący krater w jego centrum, gdzie stała
Arzeela, otoczony był strumyczkami roztopionej stali. Zniknął już filar srebrzystego płomienia. Samo
urządzenie  zaworu zostało zniszczone przez siłę, którą wyzwoliło. Jednak zniszczenie zostało
dokonane.
Patrzyli teraz w górę oczyma zalanymi przez łzy, widząc coś, czego nikt przed nimi nie oglądał.
Księżyc rozpadał się powoli na potężne fragmenty. Eksplozja była tak powolna, że niemal
niedostrzegalna. Pęknięcia poszerzały się wolno, a po jakimś czasie można było zobaczyć, że ich
czerń stała się czernią kosmicznej przestrzeni, widocznej przez roztrzaskany Księżyc. Nie był on już
teraz tarczą, lecz rozległą, luzną masą połamanych skał. Wielkie początkowo fragmenty zaczęły
rozpadać się i kruszyć. Gęste chmury wirujących części Księżyca krążyły teraz swobodnie. Jakiś
migoczący, ciemnoczerwony płomień przemieszczał się wśród tej wirującej chmury, niczym
pierwsza, wiosenna błyskawica. Musiała ona mieć temperaturę niemalże nuklearnej eksplozji, a
zrodziły ją odłamy skalne, które uderzały o siebie nawzajem, ścierając się w pył.
Wybuchające łuki światła rozbłyskiwały teraz w górnych warstwach atmosfery Ziemi.
Gigantyczne księżycowe meteory zaczęły spadać na jej powierzchnię. Jednak widać było, że nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.xlx.pl