[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyjedziemy nad morze. Trup w kaloszach" powtórzyłem w myśli, a potem
przestałem się martwić, bo i po co, kiedy i tak wszystko było stracone.
Gdy się przestałem martwić, naraz ktoś przekręcił klucz, ktoś otworzył drzwi,
a w drzwiach ujrzałem komendanta posterunku i... nie chciałem wierzyć wła-
snym oczom naszą miłą znajomą, podobną do starego wodza Siuksów. Byłem
pewny, że ją też przymknęli, więc powitałem ją jako towarzyszkę niedoli, ale ku
memu zdumieniu komendant powiedział, że oddaje nas pod jej opiekę. Od tej
chwili będzie ona naszą matką i ojcem i musimy jej słuchać.
Nie mogłem sobie wyobrazić, jak możną być w jednej osobie ojcem i matką,
ale naszą znajomą widocznie stać było na to. W końcu wyobraziłem sobie i solen-
nie przyrzekłem, że będę jej słuchał jak ojca i matki razem wziętych. Wyraziłem
skruchę, powiedziałem, że to się już nigdy nie powtórzy. Nie wiedziałem tylko
co. Duduś też wyraził i przyrzekł, a na koniec podziękował komendantowi za to,
że pozwolił mu wyjść z honorem i nie skompromitował rodziny Fąferskich.
Z zacisza posterunku wydostaliśmy się na pełną gwaru ulicę i przypomniałem
sobie jedno mądre powiedzenie że po deszczu zawsze świeci słońce". Rzeczywi-
ście, świeciło po deszczu łez, które Duduś wylał na świeżo froterowaną podłogę.
A Duduś, jak to Duduś, umiał o wszystkim zapomnieć i odwrócić kota ogo-
nem. Miał taki wyraz twarzy jakby to on nas wyciągnął z tarapatów. Nasza wyba-
wicielka tymczasem okazała się godna swego podobieństwa do wodza szlachet-
nych czerwonoskórych. Nie dała sobie nawet podziękować.
Co było, to było powiedziała. Ale jestem przekonana, że po drodze na
przystań przebiegł wam drogą czarny kot albo zobaczyliście kobietę z próżnymi
wiadrami. Takie rzeczy nie dziejÄ… siÄ™ bez powodu.
Powiedziałem, że nie widzieliśmy czarnego kota ani kobiety z próżnymi wia-
drami, ani białego gołębia zbierającego na pustym polu ziarno i nie ma w tym nic
nadzwyczajnego, że milicjant zaprowadził nas tam, gdzie trzeba.
To się tobie tylko zdaje, kochasiu rzekła z przejęciem. Coś musiało
być, bo mi na poczcie dzwoniło w prawym uchu.
A gdyby pani dzwoniło w lewym? - zapytał nagle Duduś.
Toby mleko wykipiało.
Przepraszam, komu? wtrąciłem.
Jak to komu? Mnie.
Przecież pani nie gotowała mleka.
92
Tak ale mogłabym gotować. Zresztą nic się me stało, trzeba tylko zastano
wić się, co dalej.
Zastanawialiśmy się aż do przystani. Na przystani usiedliśmy znowu na pomo-
ście, nasza opiekunka rozłożyła mapę i jezdziliśmy sobie, gdzieśmy tylko chcie-
li palcem po mapie. Podróż niezwykle przyjemna, nie wymagająca wysiłku
ani pieniędzy, dostarczająca wiele przyjemności dla fantazji. Zajrzeliśmy więc do
Gdańska, zahaczyliśmy o Gdynię, przepłynęliśmy przez Zatokę Pucką i poopala-
liśmy się na plaży w Aebie. Najciekawiej było w Ustce, gdzie rybacy zabrali nas
na połów dorszy. Wreszcie bez wysiłku znalezliśmy się w Wieżycy.
Więc jak radzicie, kochasie? zapytała nasza wybawczyni i czarodziejka.
Ja radziłem szurnąć się najpierw do Gdańska, tam zamelinować się pod po-
kładem Mazowsza", które kursuje do Szczecina. Duduś w ogóle nic nie radził,
gdyż zabrakło mu pomysłu.
Wolałbym, żeby pani sama zdecydowała powiedział przez nos.
Do pioruna plasnęła dłonią w mapę. Podobno masz piątkę z geografii,
a nie potrafisz wymyślić marszruty.
Tak odparł. Pani więc wybaczy...
Wybaczy, wybaczy ofuknęła go. I nie mówcie mi pani", to jakoś
głupio brzmi. Mówcie do mnie; ciociu Ulo". Mam na imię Urszula, ale
wszyscy
nazywajÄ… mnie zdrobniale Ula.
Coś mi nie pasowało do indiańskiej postaci takie dziwne zdrobnienie. Lepiej
by brzmiało Chyża Aania albo Szara Niedzwiedzica, albo może Srebrnopióra So-
wa przynajmniej po indiańsku i oryginalnie. Ale ciocia Ula? Nie! Nie mogłem
się na to zgodzić. Postanowiłem nazywać ją w myśli ciocia Kabała". O, proszę.
Jest w tym coś tajemniczego i zarazem naprowadza myśl o wróżeniu z kart.
Wyprawiłem w myśli małe chrzciny, po indiańsku oczywiście. Wprowadzi-
łem ciocię Kabałą nad jezioro Ontario i tam przy blasku ogniska i przy rytualnych
tańcach wylałem jej cały kubeł wody zaczerpnięty z jeziora osnutego mgłą indiań-
skich legend. Nawet się nie skrzywiła, bo dzielnej skwaw naczelnego wodza
nie wypada.
Słuchajcie, kochasie powiedziała ciocia Kabała, przerywając moje fan
tastyczne myśli. Plan Poldka jest niezły. Nie uwzględnił jednak pewnej
trud
ności. Mianowicie... szosa do Gdańska bywa strasznie obstawiona. Całe
watahy
autostopowiczów czyhają na każdym zakręcie, a kierowcy są tak wybredni,
że
biorą tylko młode, najpiękniejsze dziewczyny. Gdy zobaczą moją siwą
głowę, to
zdechł pies, nie wezmą. Proponuję więc jechać bocznymi drogami. Są mniej
za
pchane i Å‚atwiejsze do stopowania.
Ale czy my w ogóle dojedziemy? jęknął Duduś. Bo już od czterech
dni jedziemy, jedziemy i nie możemy ruszyć poza Pomorze.
Jeżeli ci się tak spieszy powiedziałem to mogłeś zostać na posterun
ku. Odwiezliby cię cało i za darmo.
93
Tylko bez kłótni, kochasie, tylko bez kłótni rugnęła nas ciocia Kaba
ła. Przy mnie musi być spokój, cisza i porządek jak w wojsku. I żadnych fana-
berii. Skończyły się już rozmaite widzimisię. Teraz dyscyplina i subordynacja.
Czułem, że porządnie się do nas zabiera. Mieliśmy się nią opiekować, a tym-
czasem ona brała nas za kark jak szczeniaki. Zobaczymy, co z tego wyniknie".
Tymczasem nic nie wynikło, bo ciocia pochyliła się nad mapą i wodząc palcem
po drogach, ciągnęła:
Proponuję, żebyśmy najpierw pojechali nieco na południe do Tucholi, po
tem przez Chojnice, Człuchów do Wałcza, z Wałcza na Połczyn, Białogard do
Kołobrzegu, a stamtąd już niedaleko do Szczecina. Droga jest piękna i bardzo
ciekawa. Spojrzała na nas sokolim wzrokiem i zapytała uroczyście: Zga
dzacie siÄ™?
Cóż miałem robić, skoro przyrzekłem posłuszeństwo i wyraziłem skruchę
zgodziłem się bardzo chętnie. Duduś natomiast nic nie powiedział, bo mu i tak
było wszystko jedno.
Od tej pory wszystko odbywało się cybernetycznie i planowo. Każdy miał
określone obowiązki, wyznaczone zadania jak w dobrze zorganizowanym oddzia-
le. Dowództwo objęła ciocia Kabała, a my zostaliśmy szeregowymi. Skończyły
się fantazje, fanaberie, widzimisię, cacy-cacy i śmichy-chichy. Była tylko dys-
cyplina, porządek, subordynacja, punktualność, a wszystko pierwszej klasy. Bo
ciocia Kabała nie znosiła sprzeciwu ani mazgajstwa.
Trzeba przyznać, żeśmy się porządnie nabrali. Zwłaszcza Duduś. Obawiał się,
że będzie musiał holować starszą osobę, tymczasem starsza osoba" wzięła go na
hol i to mocny.
Po pierwsze, zlikwidowała walizkę z nalepkami, która kosztowała mnie tyle
[ Pobierz całość w formacie PDF ]