[ Pobierz całość w formacie PDF ]

klucz magnetyczny.  No, idz. Spodoba ci się, Case. Jak poranek Bożego Naro-
dzenia.
Lato w Ciągu. Tłumy na ulicach, rozkołysane jak zdzbła trawy na wietrze,
łąka ciał przebijana krótkimi wirami pragnień i spełnień.
Siedział obok Molly na betonowej krawędzi wyschłej fontanny,
w przefiltrowanym blasku słońca. Pozwalał, by nieskończony strumień twa-
rzy przypominał kolejne etapy życia. Najpierw dziecko o posępnych oczach,
uliczny chłopak ze zwieszonymi luzno, gotowymi do ciosu dłońmi; potem
nastolatek z gładką twarzą i tajemniczym spojrzeniem zza czerwonych okularów.
Pamiętał walkę na dachu, bezgłośne starcie w różanym blasku geodezyjnych
świtu. Miał wtedy siedemnaście lat.
Przesunął się lekko. Przez cienki dżins wyczuwał twardy, szorstki beton. Nic
tutaj nie przypominało elektrycznego tańca Ninsei. Tu rządziły inne interesy, inny
rytm, zapach barów szybkiej obsługi, perfum, letniego potu.
38
Dek czekał na poddaszu: Ono-Sendai Cyberspace 7. Pozostawili pokój za-
sypany abstrakcyjnymi bryłami styropianowych opakowań, zmiętymi arkuszami
folii i setkami maleńkich, piankowych kulek. Ono-Sendai; najdroższy, przyszło-
roczny model komputera Hosaka; monitor Sony; tuzin dysków korporacyjnego
lodu; ekspres do kawy Brauna. Armitage zaczekał tylko na aprobatę Case a.
 Gdzie mógł iść?  spytał Case Molly.
 Lubi hotele. Te duże. Najlepiej blisko lotniska.
Włożyła starą kamizelkę z demobilu, z dziesiątkiem kieszeni o dziwacznych
kształtach. Nosiła parę wielkich, plastykowych, ciemnych okularów, całkowicie
zasłaniających jej lustrzane wszczepy.
 Wiedziałaś wcześniej o tym świństwie z toksynami?  spytał wtedy przy
fontannie. Pokręciła głową.  Myślisz, że to prawda?
 Może. A może nie. Efekt identyczny.
 Znasz jakiś sposób, żeby sprawdzić?
 Nie  odparła, unosząc prawą dłoń na znak milczenia.  Takie wkręty są
za delikatne, żeby skan mógł je wykryć.  Palce poruszyły się znowu: czekaj. 
Zresztą, dla ciebie to prawie bez znaczenia. Widziałam, jak głaszczesz to Sendai.
To było jak pornografia.
Roześmiała się.
 A co ma na ciebie? Jak przykręcił śrubę pracującej dziewczynie?
 Ambicja zawodowa, dziecinko. To wszystko.
Znowu znak milczenia.
 Zjemy jakieś śniadanie, co? Jajka i autentyczny bekon. Pewnie cię wykoń-
czy po tym hodowlanym krylu w Chibie. No co? ZÅ‚apiemy metro na Manhattan
i zamówimy prawdziwe śniadanie.
METRO HOLOGRAFIX, głosił zakurzonymi literami szklanych rurek mar-
twy neon. Case usiłował wydłubać spomiędzy zębów kawałek bekonu. Zrezygno-
wał z pytań, dokąd idą. Jedyną odpowiedzią były szturchnięcia w żebra i znak
milczenia. Mówiła o modzie, o sporcie, o jakimś politycznym skandalu w Kali-
fornii, o którym nigdy dotąd nie słyszał.
Rozejrzał się po pustej, ślepej uliczce. Przez skrzyżowanie przefrunęła strona
gazety. Zwariowane wiatry wschodnich dzielnic. . . miały jakiś związek z prądami
konwekcyjnymi i zawirowaniami na kopułach. Case wyglądał oknem, patrzył na
martwy neon. Jej Ciąg nie był jego Ciągiem, stwierdził. Przeszli przez dziesiątki
klubów i barów, których w życiu nie widział. Załatwiała wszystko, zwykle jednym
skinieniem głowy. Odnawiała kontakty.
Coś się poruszało w cieniu za METRO HOLOGRAFIX.
Drzwi były prostokątem przegniłej płyty dachowej. Molly stanęła przed nimi,
a jej ręce zatańczyły w złożonej sekwencji migów, za którą nie mógł nadążyć.
39
Pochwycił znak szmalu  kciuk pocierający czubek palca wskazującego. Drzwi
uchyliły się do środka, a ona wprowadziła go w zapach kurzu. Stanęli w wąskim
przejściu, między stosami śmieci wyrastającymi po obu stronach, pod ścianami
pełnymi półek rozsypujących się książek. Zmieci wyglądały jak coś, co tutaj wy-
rosło, niezwykła grzybnia poskręcanego metalu i plastyku. Rozróżniał niektóre
przedmioty, ale te zaraz zlewały się znowu w jednolitą masę: trzewia telewizora
tak stare, że nabijane szklanymi pieńkami lamp próżniowych, pęknięty talerz an-
teny, brÄ…zowy pojemnik z plÄ…taninÄ… skorodowanych rurek. Ogromny stos starych
magazynów spływał kaskadą na otwartą przestrzeń, ciała straconych lat patrzyły
ślepo w górę, gdy szedł za Molly wąskim kanionem strzaskanego złomu. Usłyszał
za plecami trzask zamykanych drzwi. Nie obejrzał się.
Tunel zamykał stary koc wojskowy, przewieszony w pustej futrynie. Molly
przeszła na drugą stronę. Błysnęło światło.
Cztery kwadraty ścian z matowego plastyku; taki sam sufit. Na podłodze szpi-
talne kafelki z antypoślizgowym wzorem wystających krążków. Na środku kwa-
dratowy, pomalowany na biało stół i cztery białe, składane krzesła.
Mężczyzna, który stał w drzwiach po drugiej stronie pomieszczenia, mru-
gał teraz niepewnie. Zdawało się, że został zaprojektowany w tunelu aerodyna-
micznym. Małe uszy przylegały do czaszki, a wielkie, przednie zęby, odsłonięte
w czymś, co nie do końca było uśmiechem, wyginały się ostro do tyłu. Miał na
sobie starożytną marynarkę, a w lewej dłoni trzymał jakiś rodzaj broni. Przyjrzał
się im, mrugnął znowu i wsunął pistolet do kieszeni. Skinął na Case a i wskazał
płytę białego plastyku opartą o ścianę obok drzwi. Case podszedł bliżej. Zauwa-
żył, że był to centymetrowej niemal grubości lity blok drukowanych obwodów.
Pomógł mężczyznie unieść go i umieścić w futrynie. Sprawne, żółte od nikotyny
palce zamocowały uchwyty rzepów. Zamruczał ukryty wentylator.
 Czas.  Mężczyzna wyprostował się.  Licznik bije. Znasz cenę, Molly.
 Potrzebujemy skana, Finn. Szukamy implantów. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.xlx.pl