[ Pobierz całość w formacie PDF ]

właściwie, nawet jeśli to czasem bolało.
- Nie waż się pokazywać w okolicy, bo wezwę gliny! - zaskrzeczała mama do telefonu. Jej
twarz, dotąd czerwona, przybrała teraz sinawy odcień fioletu.
Zająknęła się kilka razy do słuchawki i odłożyła ją z trzaskiem na swoje miejsce, a potem
dopiła resztę piwa. Kiedy mijała Dextera w drodze do lodówki, nie zauważyła, że nie zjadł obiadu.
Wymknął się do swojego małego, zagraconego pokoju i zamknął drzwi. Został tam tak długo, aż
mama zdążyła znowu odjechać. Usnął, słuchając jej chrapania i hałasu z telewizji.
W szkole nikt nie wspomniał nawet o jego podbitym oku. Riley czekał na Dextera, gdy ten
wyszedł z autobusu. Riley zwagarował. Dexter
też by uciekł z lekcji, ale nie chciał, żeby mamie złożyli znowu wizytę ludzie z opieki
społecznej, którzy przychodzili w tych swoich skrzypiących butach, pachnieli perfumami i udawali,
że potrafią zająć się rodziną, do której nie należą.
- Schowałem swoją dwudziestkę dwójkę w lesie - powiedział Riley i uśmiechnął się,
pokazując brakujące zęby w szczęce. Oczy mu błyszczały pod daszkiem czapki z logiem
Caterpillar.
- Super, stary. Ja skoczÄ™ po pistolet na kulki.
Riley zaczekał przy tylnych drzwiach. Dexter porzucił książki w kałuży szarego tłuszczu na
stole w kuchni i wziął pistolet ze swojego pokoju. Mamy nie było. Może pojechała z którymś ze
swoich chłopaków do monopolowego na granicy hrabstwa. Na lodówce przyczepiona była
wiadomość napisana jej chwiejnym pismem:  Nie pakuj się w kłopoty. Kocham cię."
Dexter dołączył do Rileya i razem poszli do lasu. Riley wyciągnął swoją strzelbę spod
ukrywających ją liści. Poklepał się po kieszeni i coś zabrzęczało.
- Mam pół opakowania nabojów.
- Zabiłeś coś już?
- Nie. Ale może uda mi się dostać jedną z tych wiewiór z pręgami na dupie.
- Te cholery sÄ… szybkie.
- Hej, wystarczy tylko trochÄ™ ofiary z krwi.
- Co masz na myśli?
- %7łeby dobrze go dotrzeć. - Riley poklepał lufę strzelby. - Zapłacą za to, że mi
podskakiwały.
Riley poprowadził ich w dół ścieżki, przez cmentarz dla zwierzaków Dextera i strumień.
Dexter poszedł w ślady kolegi, patrząc na czubki swoich brązowych butów. Pazdziernik wisiał
strzępami żółci i czerwieni na drzewach. W miarę jak słońce zachodziło za horyzont, cienie drzew
wydłużały się i pogrubiały.
Riley zatrzymał się po paru minutach milczącego marszu.
- Co u twojego taty?
- Nic specjalnego. To samo co zwykłe.
- To chyba beznadziejnie, tak spotykać się z nim co drugi weekend czy coś.
- Tak. Ale jeszcze tego nie rozkminił.
- Czego?
- No wiesz. Miłości. Tak jak mówiłeś.
- A, tak. Powiedz im, że kochasz.
- Jeśli by to tak rozegrał, to nie mielibyśmy na głowie opieki społecznej.
- Te wszystkie skurczybyki są takie same. Gliny, kuratorzy od wagarów, dyrektor. Nie ma
znaczenia, co, kurwa, zrobisz. Zawsze ciÄ™ dopadnÄ….
- Tak mi się wydaje. - Dextera zaczynał boleć żołądek. Zmienił temat. - Jak było z Tammy
Lynn?
Twarz Rileya rozciągnęła się w uśmiechu przypominającym wyszczerz halloweenowych
dyń. Wypchnął do przodu swoją kościstą klatkę piersiową.
- Wiesz, pozwoli mi zrobić wszystko. Wystarczy, że je kochasz. Wiem, jak do nich
naprawdę dotrzeć.
- Pozwoliła ci...?
Riley pomachał palcami w powietrzu, a potem przyłożył je do nosa i powąchał.
- A inne rzeczy? - zapytał Dexter.
- To potem, kolego. Kiedy tylko zechcÄ™.
- To czemu nie chcesz? Przecież mówiłeś, że pozwoli ci na wszystko.
Riley zmarszczył swoje grube brwi, ukrywając furię błyszczącą
w oczach. Odwrócił się i ruszył w dół ścieżki, w kierunku potoku.
- Nie ma tu żadnych cholernych ptaków do strzelania. Twoje kretyńsko głośne kłapanie
paszczęką wszystkie wystraszyło.
Dexter pospieszył za nim. Krawędz nieba była czerwono-złota. Las był teraz ciemniejszy, a
liście pod ich stopami rozmiękły od wilgotnego, wieczornego powietrza. Mama niedługo się
obudzi, żeby zacząć pracować nad drugim pijaństwem dnia.
Maszerowali w ciszy, Riley zgarbiony, ze strzelbÄ… skierowanÄ… ku ziemi, Dexter za nim, jak
zbity pies. Było prawie ciemno, kiedy dotarli do polany. Riley przeskoczył strumyk i obejrzał się.
Oczy mu błysnęły, ale jego twarz składała się z samych ostrych cieni.
Dexter przesadził strumień, ale wpadł w błoto na drugim brzegu i prawie zsunął się do
wody. Jedną ręką chwycił za jakiś korzeń i podciągnął się do góry na kolanach i łokciach,
zahaczając brzuchem o pochyły brzeg potoku. Kiedy popatrzył w górę, Riley celował do niego ze
strzelby. Tata uczył Dextera, jak zachować bezpieczeństwo, obchodząc się z bronią
i pierwszą zasadą, główną zasadą, było nigdy nie celować do kogoś z naładowanego
pistoletu. Nawet taki głupek jak Riley powinien to wiedzieć.
- Zabiłeś kiedyś kogoś? - Znowu miał na twarzy ten wyraz rodem z halloweenowej dyni,
ale tym razem jego uśmiech pełen był wyszczerbionej ciemności.
- Czy zabiłem? - Dexter starał się nie płakać. Nie chciał zdradzić przed Rileyem, jak bardzo
siÄ™ boi.
- Ofiara z krwi.
Riley był wystarczająco nienormalny, żeby go zabić, żeby go zostawić tutaj, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.xlx.pl