[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Roger wziął konchę i spojrzał po chłopcach z ponurą miną.
Obserwowałem morze. Okrętu ani śladu. Może nigdy nas nie uratują. . .
Podniósł się szmer i zaraz ucichł. Ralf odebrał konchę Rogerowi.
Mówiłem już, że przyjadą po nas. Musimy po prostu poczekać. To wszyst-
ko.
Odważnie, z oburzeniem, Prosiaczek chwycił konchę.
Właśnie to mówiłem! O naszych zebraniach i o tym wszystkim, a wtedy
powiedzieliście, żebym się zamknął. . .
Głos jego wpadł w płaczliwy ton wyrzutu. Chłopcy poruszyli się, zaczęli go
przekrzykiwać.
Mówiliście, że chcecie rozpalić ognisko, i poszliście, i ułożyliście stos jak
stóg siana. Jak ja coś mówię krzyczał Prosiaczek z goryczą w głosie każecie
mi się zamknąć, ale jeżeli Jack albo Maurice, albo Simon. . .
Przerwał wśród ogólnej wrzawy i stał utkwiwszy spojrzenie poza nimi w nie-
przyjazne zbocze góry, gdzie rósł las, w którym znalezli suche drzewo. Potem
roześmiał się tak jakoś dziwnie, te uciszyli się patrząc ze zdumieniem na błysz-
czÄ…ce okulary.
Spojrzeli w ślad za jego wzrokiem, by odkryć powód gorzkiego śmiechu.
I macie teraz swoje ognisko.
Tu i ówdzie, spomiędzy pnączy, które zdobiły umarłe lub umierające drzewa,
wznosił się dym. Gdy tak patrzyli, u korzenia jednej z lian błysnął ogień i dym
zaraz zgęstniał. Przy zwalonym drzewie zamigotały drobne płomyki i rozpełzły
się na wszystkie strony, po liściach i poszyciu, mnożąc się i potęgując. Jeden
z płomieni sięgnął pnia drzewa i pomknął w górę jak wiewiórka. Dym zwiększał
się, sączył przez liście, przenikał na zewnątrz. Niczym na skrzydłach wiatru wie-
wiórka dała susa, przywarła do sąsiedniego drzewa, po czym zbiegła na dół. Pod
ciemnym baldachimem listowia i dymu las ogarnęła pożoga. Płachty czarnożółte-
go dymu sunęły ku morzu. Widząc płomienie i niepowstrzymany pochód ognia,
chłopcy wydali przenikliwy, pełen podniecenia krzyk. Jak bestia, pełznący jagu-
ar, płomień podkradł się ku linii przypominających brzozy drzewek, które okalały
zwały różowawych skał. Rzucił się na pierwsze z brzegu i na krótką chwilę ich
gałęzie zaszumiały ognistymi liśćmi. Ogień przeskoczył zwinnie przerwę pomię-
dzy drzewami i jednym zamachem ogarnął cały rząd. Odgłosy pożaru zlały się
w jedno dudnienie, które jakby trzęsło całą górą.
Macie swoje ognisko.
Przestraszony Ralf zdał sobie sprawę, że chłopcy milkną i nieruchomieją ze
zgrozy na widok żywiołu. Zwiadomość tego i własny strach rozwścieczyły go.
Och, zamknij siÄ™!
30
Trzymam konchę rzekł urażony Prosiaczek. Mam prawo mówić.
Patrzyli na niego oczami, w których nie było zainteresowania, i nastawiali
uszu na dudnienie ognia. Prosiaczek spojrzał nerwowo w to piekło i przycisnął
konchÄ™ do piersi.
Teraz wszystko się pali. A to było nasze drzewo na ognisko.
Zwilżył językiem wargi.
Nic na to nie poradzimy. Powinniśmy być ostrożniejsi. Mam stracha, że. . .
Jack oderwał wzrok od ognia.
Ty masz zawsze stracha. Ty. . . Tłuściochu!
Ja trzymam konchę powiedział Prosiaczek chłodno,
Zwrócił się do Ralfa: Trzymam w ręku konchę, widzisz, Ralf?
Ralf niechętnie odwrócił się od wspaniałego, groznego widoku.
Co to?
Koncha. Mam prawo mówić.
Blizniacy zachichotali.
Chcieliśmy dymu. . .
A teraz patrzcie!. . .
Całun dymu ciągnął się milami. Wszyscy chłopcy z wyjątkiem Prosiaczka
zaczęli chichotać i wkrótce chichot przemienił się w grzmiący śmiech.
Prosiaczek zdenerwował się.
Ja mam konchę! Słuchajcie! Powinniśmy byli w pierwszym rzędzie zbudo-
wać szałasy nad brzegiem. Tam, na dole, było w nocy dużo cieplej. Ale wystarczy-
ło, żeby Ralf powiedział "ognisko", a zaraz polecieliście z wrzaskiem i wyciem
na górę. Jak banda dzieciaków!
Teraz już słuchali tej tyrady.
Chcecie się uratować, a nie robicie najważniejszych rzeczy i nie zachowu-
jecie się jak należy.
Zdjął okulary i chciał odłożyć konchę, ale rozmyślił się na widok rąk kilku
starszych chłopców wyciągniętych w jej stronę. Wsunął muszlę pod pachę i z po-
wrotem kucnÄ…Å‚ na skale.
Potem przylezliście tutaj i zrobiliście ognisko, które jest zupełnie do nicze-
go. A teraz podpaliliście wyspę. Aadnie będziemy wyglądali, jak cała wyspa pój-
dzie z dymem. Będziemy jedli pieczone owoce i pieczoną wieprzowinę. W tym
nie ma nic śmiesznego! Wybraliście Ralfa na wodza i nie dajecie mu czasu do
namysłu. A jak tylko coś powie, to zaraz lecicie, jak, jak. . .
Przerwał, żeby zaczerpnąć tchu; słychać było pomruk ognia.
To jeszcze nie wszystko. Chodzi o dzieci. O maluchów.
Kto na nich zwrócił uwagę? Kto wie, ilu ich jest?
Ralf zrobił nagle krok naprzód.
Ty. Kazałem ci zrobić listę!
31
W jaki sposób wrzasnął Prosiaczek z oburzeniem sam jeden? Posie-
dzieli parę minut, potem jedni poszli się kąpać, a drudzy do lasu. Porozłazili się
na wszystkie strony. Co ja mogłem zrobić?
Ralf zwilżył pobladłe wargi.
Więc nie wiesz, ilu nas powinno być?
A jak miałem ich policzyć, kiedy biegali jak mrówki. A potem, jak wyście
trzej wrócili, ledwie powiedziałeś o ognisku, wszyscy zerwali się i pobiegli, i nie
miałem czasu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]