[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stworzył potrawę, która przyniosła mu krótką pochwałę z ust kapitana Jellico.
Wszyscy odetchnęli nieco, gdy po trzech dniach nie stwierdzono u pozostałych
członków załogi jakichkolwiek oznak tajemniczej choroby. Zwyczajem już stało się poranne
paradowanie rozebranych do pasa towarzyszy Tau, który czujnym niesłabnącym okiem szukał
niebezpiecznych punktów.
Jednocześnie Mura i Kosti nie cierpieli już tak bardzo. Po pierwszych bólach głowy i
zasłabnięciach pacjenci zapadli w stan półprzytomności, jakby zostali czymś uśpieni. Jedli,
jeśli ich nakarmiono, lecz wyglądało na to, że nie wiedzą, co się z nimi dzieje, nie
odpowiadali też na pytania.
W przerwach między wizytami u nich Tau pracował gorliwie w swym malutkim
laboratorium. Analizował próbki krwi i odczytywał zapisy różnych dziwnych chorób,
próbując znalezć przyczynę infekcji. Lecz jak dotąd nie znalazł niczego. Wyszedł ze swej
pracowni i siadł wyczerpany przy stole w mesie, a Dan postawił przed nim kubek
wzmocnionej mikstury.
- Nie rozumiem! - Medyk mówił bardziej do blatu stołu niż do kucharza amatora. -
Jest to jakaś trucizna. Kosti był przy naprawach, Mura nie. A jednak Murę złapało
pierwszego. Nie braliśmy też na pokład żadnego jedzenia z Sargolu. On też nie jadł niczego w
czasie naszego pobytu. Chyba, że spróbował czegoś, a my o tym nie wiemy. Gdyby mi się
udało podleczyć go na tyle, by odpowiedział na parę pytań.
Wzdychając oparł ciężko głowę na złożonych ramionach i za chwilę już spał.
Dan odstawił kubek na podgrzewacz i siadł po drugiej stronie stołu. Nie miał serca, by
budzić Tau - niech się stary trochę zdrzemnie, po ostatnich czterech dniach z pewnością
potrzeba mu tego.
Van Ryck przeszedł korytarzem w stronę ogrodu, a Sinbad kręcił się koło nóg. Po
chwili kot wrócił i natychmiast wskoczył Danowi na kolana. Nie zwinął się w kłębek, lecz
łasił się, ocierając o jego ramię, aż w końcu wyciągniętą łapą trącił brodę Dana, miauknął
bezgłośnie, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- O co chodzi, chłopcze? - Dan podrapał kota za uszami. - Chyba nie boli ciebie
głowa, co? - W tym momencie nagła myśl przyszła mu do głowy. Sinbad wędrował po
Sargolu do woli, a i na całym pokładzie czuł się, jak u siebie w domu, może to on rozniósł
zarazÄ™?
Byłby to jakiś punkt zaczepienia, gdyby okazało się to prawdą. Tylko wtedy, logicznie
rzecz biorąc, drugą ofiarą powinien być Van lub Dan, a nie Kosti, gdyż u nich Sinbad spędzał
najwięcej czasu. O ile Dan się orientował, to kot nigdy nie czuł specjalnej sympatii dla
fachowca od silników i z pewnością nie spał w jego kabinie. Nie, to nie miało sensu.
Postanowił wspomnieć o tym Tau, żadnej ewentualności nie można przeoczyć, bez względu
na to, jak bardzo jest nieprawdopodobna.
To właśnie kolejność zachorowań najbardziej ich dziwiła. Tau nie był w stanie znalezć
niczego wspólnego dla Kostiego i Mury ponad to, że należeli do tej samej załogi. Ich kabiny
znajdowały się w różnych sekcjach, wykonywali zupełnie inne prace, nie mieli podobnych
upodobań, jeśli chodzi o potrawy i napoje, nie należeli nawet do tej samej rasy. Frank Mura
był jednym z potomków tajemniczego (przynajmniej obecnie) ludu, który zamieszkiwał na
wyspach ziemskiego morza; wyspy te przestały istnieć prawie sto lat temu w czasie szeregu
rozdzierających świat trzęsień ziemi. Japończycy - tak brzmiała starożytna nazwa tego ludu. Z
drugiej strony Karl Kosti pochodził z mocno zaludnionego masywu lądowego, oddalonego od
tamtych wysp o pół planety, który nosił geograficzną nazwę  Europy . Nie, obie ofiary
posiadały jeden tylko, dość słabo wiążący ich punkt wspólny - obaj zaciągnęli się na Królową
Słońca i obaj pochodzili z Ziemi.
Tau poruszył się i wyprostował. Mrugając, spojrzał na Dana, po czym odgarnął
sztywne, czarne włosy i ponownie stał się czujny. Dan położył mu na kolanach mruczącego
kota i w paru zdaniach przedstawił swoje podejrzenia. Dłonie Tau mocniej chwyciły kota.
- Jest to jakaś ewentualność. - Wyglądał teraz na mniej zmęczonego i gdy Dan podał
mu ponownie kubek, wypił go łapczywie. Potem wyszedł szybko z Sinbadem pod pachą,
udajÄ…c siÄ™ do swego laboratorium.
Dan pucował kuchnię, gdyż zależało mu, by wyglądała równie porządnie, jak u Mury.
Nie bardzo wierzył w teorię z Sinbadem, lecz trzeba było sprawdzić wszystko.
Nie zmartwił specjalnie Dana fakt, że medyk nie pokazywał się przez resztę dnia. Lecz
zaniepokoił się, gdy przyszedł Ali z pytaniem i wyrzutem?
- Widziałeś gdzieś Craiga?
- Jest w laboratorium - odpowiedział Dan.
- Nie odpowiadał na pukanie - zaprotestował Ali. - A Weeks twierdzi, że nie
odwiedzał go dzisiaj.
Dan zaczai się zastanawiać. Czyżby jego domysł okazał się prawdą? Czy Tau odkrył
coś, co trzymało go w laboratorium? Nie zdarzało mu się zaniedbywać pacjentów.
- Jesteś pewny, że nie ma go w laboratorium?
- Mówiłem ci, że nie odpowiada na pukanie. Nie otwierałem drzwi.
Nie kończąc, Ali popędził z powrotem korytarzem, którym przyszedł, a Dan za nim;
obaj starali się nie myśleć o przyczynie milczenia Tau. Ich obawy zwiększyły się, gdy stanęli
pod drzwiami - z wnętrza dobiegał przeciągły jęk spowodowany okropnym bólem. Dan
pchnÄ…Å‚ przesuwane drzwi.
Tau zsunął się ze swego stołka na podłogę. Dłońmi obejmował głowę, która kołysała
się z boku na bok, jakby próbował ukoić swoją męczarnię. Dan ściągnął z medyka
podkoszulek. Nie trzeba było się specjalnie przyglądać, w zagłębieniu gardła Craiga Tau
widać było ostrzegawczą czerwoną plamkę.
Sinbad! - Dan rozglądał się po kabinie. - Czy Sinbad wymknął się obok ciebie? -
spytał zdziwionego Alego.
- Nie, nie widziałem go cały dzień.
Kota nie było jednak w małej kabinie Tau, nigdzie się nie schował. %7łeby się upewnić,
Dan zabezpieczył drzwi, nim przenieśli Tau na jego koję. Medyk zasłabł ponownie, zapadł w
letarg, będący drugim etapem choroby. Przynajmniej nie cierpiał bólu, który wydawał się
najgorszym symptomem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.xlx.pl