[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wodą trawniku. Szukał złamanych gałęzi, które mogły zahaczać o ściany podczas silniejszego
wiatru. Drzewa były nietknięte.
Trzęsąc się w chłodnym powietrzu póznej jesieni, stał tak minutę czy dwie na trawniku,
nasłuchując, czy nie powtórzy się hałas, który wypełniał dom jeszcze przed chwilą. Teraz nie
słyszał niczego. Tylko szumiący wiatr, szeleszczące drzewa i deszcz spadający na trawę.
Wreszcie, zmarznięty, postanowił przerwać poszukiwania, dopóki walenie się nie powtórzy i
nie naprowadzi go na jakiś ślad. Tymczasem mógłby pojechać do miasta i wziąć formularz
podania z agencji adopcyjnej. Przejechał dłonią po twarzy i poczuł kłujący zarost. Przypomniał
sobie schludność Alfreda O Briana i zdecydował, że powinien ogolić się przed wyjściem.
Wszedł z powrotem do domu, zostawił ociekający płaszcz na fotelu i zrzucił kalosze przed
wejściem do kuchni. Zamknął za sobą drzwi i przez chwilę grzał się w ciepłym powietrzu.
43
AUP! AUP! AUP!
Dom zatrząsł się, jak gdyby otrzymał trzy niezwykle silne, gwałtowne ciosy pięścią od jakie-
goś olbrzyma. Miedziane naczynia wiszące na hakach rozhuśtały się i zabrzęczały, uderzając
o siebie.
AUP!
Zegar ścienny spadłby ze ściany na podłogę, gdyby był choć trochę słabiej przymocowany.
Paul przesunął się na środek kuchni, próbując ustalić, z której strony dobiega hałas.
AUP! AUP!
Drzwi piecyka otworzyły się i opadły.
Dwa tuziny słoiczków z przyprawami, stojących na półce, zaczęły podskakiwać, pobrzęku-
jÄ…c.
Co się tu, do diabła, dzieje? zastanawiał się zaniepokojony.
AUP!
Obracał się wolno, nasłuchując, szukając.
Naczynia znów się rozdzwoniły, a wielka warząchew zsunęła się z wieszadełka i spadła
z brzękiem na deskę do krojenia mięsa.
Paul podniósł wzrok na sufit, podążając tropem odgłosów.
AUP!
Spodziewał się, że zobaczy odpadający plaster tynku, ale nie dostrzegł nawet rysy. Niemniej
zródło tego dzwięku znajdowało się zdecydowanie nad jego głową.
Aup-Å‚up-Å‚up, Å‚up&
Walenie nieco przycichło. Przynajmniej dom przestał się trząść, a naczynia kuchenne nie
stukały o siebie.
Paul ruszył w stronę schodów, zdecydowany znalezć przyczynę hałasów.
Blondynka leżała w rynsztoku, na wznak; jedna ręka wyciągnięta wzdłuż boku, wyprosto-
wana, dłoń uniesiona; druga przerzucona przez brzuch. Złote włosy zabłocone. Strumień wody
płynął wokół niej, unosząc liście, piasek i strzępy papieru do najbliższej studzienki kanalizacyj-
nej, a jej długie włosy powiewały i falowały w tym brudnym nurcie.
Carol uklękła obok kobiety i zaszokowana stwierdziła, że ofiara była dziewczynką co najwy-
żej czternasto-, piętnastoletnią, wyjątkowo ładną, o delikatnych rysach, a teraz przerażająco
bladÄ….
Była także nieodpowiednio ubrana jak na taką słotę. Miała białe tenisówki, dżinsy i bluzkę
w niebiesko-białą kratkę. Ani płaszcza, ani parasolki.
Drżącymi rękami podniosła prawą rękę dziewczynki i wzięła za nadgarstek, szukając pulsu.
Od razu wyczuła tętno, silne i miarowe.
Bogu dzięki powiedziała, trzęsąc się. Bogu dzięki, Bogu dzięki.
Zaczęła szukać otwartych ran. Nie znalazła żadnych poważnych obrażeń, tylko kilka płyt-
kich zadrapań. Jeśli, oczywiście, nie wystąpił krwotok wewnętrzny.
44
Kierowca cadillaca, wysoki mężczyzna z kozią bródką, obszedł od tyłu volkswagen i spoj-
rzał na leżącą.
Nie żyje?
%7łyje odrzekła Carol. Delikatnie uniosła kciukiem jedną z powiek dziewczynki, potem
drugą. Tylko nieprzytomna. Prawdopodobnie lekki wstrząs. Czy ktoś wezwał karetkę?
Nie wiem powiedział.
Więc niech pan wezwie. Szybko.
Pośpieszył, brnąc przez kałuże, a woda wlewała mu się do butów.
Carol nacisnęła podbródek dziewczynki; szczęka była rozluzniona i usta otwarły się z łatwo-
ścią. Nie zauważyła żadnego zatoru, krwi ani niczego, co mogło spowodować zachłyśnięcie,
a język znajdował się w bezpiecznym położeniu.
Siwowłosa kobieta w przezroczystym płaszczu nieprzemakalnym, trzymająca czerwono-
pomarańczową parasolkę, wyłoniła się gdzieś z deszczu.
To nie pani wina powiedziała do Carol. Widziałam, jak to się stało. Widziałam
wszystko. Dziecko rzuciło się pod pani samochód, w ogóle nie patrząc. Nie mogła pani nic
zrobić, aby temu zapobiec.
Ja też widziałem wtrącił się tęgi mężczyzna, który nie mieścił się pod swoim czarnym
parasolem że dziecko szło ulicą jak w transie. Bez płaszcza czy parasola. Miała błędny
wzrok. Zeszła z krawężnika między te dwie furgonetki i stała tak przez kilka sekund, jakby
czekała, aby rzucić się pod koła. I, na Boga, tak właśnie się stało.
Ona żyje. Carol nie mogła powstrzymać drżenia głosu. Na tylnym siedzeniu w moim
samochodzie jest apteczka, może mi ją pan przynieść?
Oczywiście. Tęgi mężczyzna pośpieszył do volkswagena.
Chociaż nic nie wskazywało, że u nieprzytomnej mogą wystąpić konwulsje, Carol chciała
mieć pod ręką paczuszkę ze szpatułkami do przytrzymywania języka.
Zaczął zbierać się tłum.
O parę przecznic dalej rozległa się syrena. Nadjeżdżała policja.
Takie ładne dziecko powiedziała siwowłosa kobieta, wpatrując się w poszkodowaną.
Inni gapie półgłosem zgodzili się z jej opinią.
Carol wstała i ściągnęła płaszcz, zwinęła go i ostrożnie wsunęła prowizoryczną poduszkę
pod głowę ofiary, unosząc ją nieco ponad poziom spływającej wody.
Dziewczynka nie otworzyła oczu ani się nie poruszyła. Splątany kosmyk złotych włosów
opadł jej na twarz i Carol ostrożnie go odsunęła. Ciało małej było gorące, rozpalone, pomimo
kÄ…pieli w zimnym deszczu.
Nagle, kiedy palcami dotykała policzka dziewczyny, poczuła zawrót głowy. Nie mogła zła-
pać oddechu. Przez chwilę myślała, że straci świadomość i upadnie na nieprzytomną. Pociem-
niało jej przed oczami, a w tej ciemności zobaczyła krótki błysk srebra, blask światła jakiegoś
ruchomego przedmiotu, tajemniczej rzeczy z jej koszmaru.
45
Zacisnęła zęby, potrząsnęła głową, nie dając się porwać tej mrocznej fali. Cofnęła rękę
i przyłożyła do swojej twarzy. Zawrót głowy minął równie nagle, jak się pojawił. Dopóki nie
przybędzie karetka, ponosi odpowiedzialność za ranną i powinna trzymać się dzielnie.
Samochód policyjny wyłonił się zza rogu i stanął za volkswagenem. Obracający się kogut
rzucał czerwony blask na mokrą jezdnię, upodabniając kałuże deszczu do rozlewisk krwi.
Z oddali słychać było głos innej syreny. Karetka. Dla Carol to ptasie, cienkie zawodzenie
wydało się najsłodszym dzwiękiem na świecie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]