[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nigdy nie odwracaj się do mnie tyłem - ostrzegł ją
przez zaciśnięte zęby.
- Kochaliśmy się - powiedziała cicho. - Pieściliśmy się.
Słuchałeś, jak krzyczę z rozkoszy. - Spojrzała na męża
przez ramiÄ™. - A teraz zwracasz siÄ™ do mnie jak do kogoÅ›
przypadkowo spotkanego na ulicy.
- To, co stało się między nami w łóżku, wynikło z obo
wiązku, który musiałem wypełnić. Nie myśl, że było to
coÅ› innego.
- Na Boga, nie rozumiem, co mogło skłonić ojca do
uznania ciÄ™ za najlepszÄ… partiÄ™ w Londynie.
Rzeczywiście, co? Przez chwilę wytrzymywał jej spoj
rzenie. Zaraz też zdecydował, że czas już zmienić temat
i wrócić do spraw, od których chciał zacząć tę rozmowę.
- Wracając do twoich powinności. Służących mamy tu
taj niewiele, lecz mimo to masz kierować ich pracą z nale
żytą godnością. Służący nie będą zwracać się do ciebie po
imieniu. Nie staniesz się ich przyjaciółką i powiernicą. Pa
miętaj też, że nie możemy pozwolić sobie na zatrudnienie
większej ich liczby. Musimy zadowolić się tymi, których
mamy, i nie będziemy żywić urazy, gdy od nas odejdą.
- Spodziewasz się, że odejdą?
Devon odchylił się do tyłu.
- Mogą to uczynić w każdej chwili. Trzyma ich tutaj
wyłącznie lojalność. Już od pewnego czasu nie otrzymu-
ją uposażenia. Byłoby nie fair wpajać im przekonanie, że
są zobowiązani tu zostać.
- Jak rozumiem, cały dom, za wyjątkiem twojej sypial
ni, należy do mnie.
-Tak.
- A zatem nie ma mowy o żadnym między nami uczuciu.
Czyż nie mówił jej tego już w Londynie? Po co te py
tania?
- Wydawało mi się, że zgodziliśmy się na wzajemną
uprzejmość.
Wyraznie zadrżała.
- Twój dom jest równie zimny jak twoje serce.
I z tymi słowy na ustach Giną odwróciła się do niego
plecami i wymaszerowala z pokoju.
Wcale nie był zimny.
Został przecież skrzywdzony. Jej ojciec dla kaprysu zlek
ceważył swoje zobowiązania i teraz obydwoje słono za to
płacili. A co gorsza, nowa żona straszliwie go irytowała.
Wpatrywał się w Ginę, siedzącą po przeciwległej stro
nie masywnego stołu, od pokoleń należącego do rodziny.
Jego zakryty obrusem blat był straszliwie zniszczony, lecz
mebel ten reprezentował tradycję.
Skinieniem głowy polecił kamerdynerowi podawać do
obiadu.
Gdy Winston zaczął napełniać jej talerz zupą, Giną
gwałtownie uniosła głowę.
- Czy dzieci do nas nie dołączą? - spytała.
- JadajÄ… w pokoju dziecinnym.
Nawet z tej odległości zauważył, jak marszczy brwi.
- Zawsze?
- Zawsze.
- Kiedy siÄ™ z nimi spotykasz?
Czekając, aż kamerdyner poda mu zupę, Devon sączył
wino. Odezwał się dopiero, gdy służący opuścił jadalnię.
- Rozmawiałem już z nimi po południu.
- To było kilka godzin temu. Nie jesteś ciekawy, co przez
ten czas robiły?
- Pani Tavers zda mi relacjÄ™.
- RelacjÄ™?
Z ciężkim westchnieniem Devon odsunął talerz. Ape
tyt nagle go opuścił. Szkoda, że żona nie mogła pójść je
go śladem.
- Hrabino, nie kłopocz się dziećmi. Do tej pory świet
nie sobie bez ciebie radziliśmy.
Spuściła wzrok i zaczęła cichutko jeść zupę.
- Przepraszam - szepnął. - Wiem, że chciałaś dobrze, ale
angielskie dzieci wychowywane są inaczej niż amerykańskie.
- Zaczynam to rozumieć.
Dopiero przy deserze Devon zaryzykował podjęcie no
wego tematu.
- Czy odpowiada ci twój apartament?
- Tak, jest ładny. - Spojrzała mu prosto w oczy. - Czy
Millicent podobna jest do swojej mamy?
Wspomnienia ścisnęły go za gardło.
- Tak, bardzo.
- Jest taka piękna.
- Zupełnie jak Margaret.
- Jak się spotkaliście?
Devon odsunął resztki puddingu, złapał za kieliszek
i zanim odpowiedział, wysączył łyk wina.
- Przedstawiono nas sobie na balu. - Zakręcił winem
w kieliszku, zastanawiając się, ile powiedzieć Ginie. Mó
wienie o Margaret niosło ze sobą tę przynajmniej korzyść,
że budowało wokół jego serca szczelny mur. Zdecydował
się więc kontynuować. - Wcale niełatwo było zostać
przedstawionym Margaret. Dżentelmeni tłoczyli się wo
kół niej, a jej karnecik zapełniał się zaraz na początku ba
lu. Podczas swego pierwszego sezonu w Londynie odnio
sła niezaprzeczalny sukces.
- A podczas drugiego?
Uśmiechnął się sucho.
- Była już moją żoną.
Uniósł kieliszek w drwiącym toaście.
- Zawsze żeniłem się zbyt pośpiesznie.
- Ale nie żałujesz pierwszego małżeństwa?
- %7łałuję tylko, że nie mogłem dać Margaret tego wszyst
kiego, na co zasługiwała.
Z typową dla niej swobodą, Giną oparła łokcie na sto
le i wtuliła podbródek w dłonie.
- Nie sądzę, żeby brakowało jej czegoś naprawdę waż
nego.
- To dlatego, że nie patrzysz na świat oczami arysto
kraty. - I chcąc położyć kres dalszej dyskusji, dodał: - Je
śli już skończyłaś jeść, możesz odejść od stołu.
- Chciałabym ci towarzyszyć, gdy będziesz kładł dzie
ci spać.
W pierwszym odruchu chciał powiedzieć, że nigdy te
[ Pobierz całość w formacie PDF ]