[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Green Day? To się tańczy już od stuleci.
- Mylisz się! - ryknął. - To piosenka grana jest najwyżej od
dwudziestu balów!
- Co takiego? Od dwudziestu?!
- Tak, a ja jestem na balu już po raz osiemdziesiąty szósty.
Czyżbyś zapomniała, że jestem nieśmiertelny?
- No tak, racja. Coś mi się zdaje, że ja nigdy... na dobre... nie
przemyślałam sobie tego.
Po raz kolejny ogarnęła mnie tęsknota za Edwartem, który
nigdy by nie zdradził, że uczestniczył już w osiemdziesięciu
sześciu balach promocyjnych, bo przede wszystkim nie miałby
pojęcia, co to jest Green Day.
- Tańcz! - rozkazał Josh.
- Sam nie wiesz, o co mnie prosisz - ostrzegłam lojalnie.
- Tylko jeden taniec! - rzucił stanowczo.
- Poważnie, Josh... Zawsze mój taniec nieumyślnie
powodował przewrót polityczny.
- Jeden taniec! - zadeklarował, wlokąc mnie na parkiet.
Potraktował mnie przy tym jak marionetkę, pociągając za
sznurki, które wciąż były przytwierdzone do mojej zbroi.
138
- W porządku, już dobrze... zatańczę ten jeden taniec...
I odstawiłam kabaretowe stepowanie. To dość
skomplikowany ciąg kroków tanecznych, lecz obserwatorzy
łatwo mogą wziąć niezdarność tancerza za udawaną, jeśli
wystarczajÄ…co wysoko uniesie siÄ™ na nich brwi.
Jak zapowiedziałam, jeszcze przed końcem mojego tańca
doszło do rewolucji.
Tłum rozwścieczonych wampirów wyległ na parkiet,
gwałtownie usiłując powstrzymać mnie od dalszego tańca, gdyż
ten wymknął mi się już spod kontroli. Setka stepujących
wampirów zaczęła się więc rozpychać i kopać nawzajem,
pragnąc jak najszybciej doprowadzić do końca mój ciąg kroków
tanecznych. Zdążyłam się bezpiecznie wycofać pod ścianę,
zanim gromada stepujących tancerzy pod naporem tłumu
poprzewracała kolumny i pozrywała kable, uciszając muzykę. W
sali gimnastycznej zapanowała wrzawa błaznujących wampirów.
Jeden z nich rzucił się plackiem na stół z wazami, jakby to była
ślizgawka, a jego znajomi szybko opróżnili zawartość czterech
waz na niego, na siebie i wszystko dookoła. Inny wampir,
oburzony profanacją napojów, roztłukł swoją szklankę pełną
krwi na głowie jednego z rozlewających i jeszcze na dodatek
wyprowadził bokserski cios na szczękę. Sala błyskawicznie
podzieliła się na dwa obozy - prowylewaczy i antywylewaczy.
Postanowiłam zaczekać cierpliwie, aż bójka nieco osłabnie;
sączyłam swoją porcję krwi na składanym krzesełku w
najdalszym kącie sali, zanadto znudzona nawet na to, żeby
powiedzieć: a nie mówiłam? (lecz nie na tyle znudzona, żeby
nie wykrzyknąć tego do mikrofonu).
Dostrzegłam Lucy zbierającą niezłe cięgi i bezskutecznie
próbującą wydostać się z oszalałego tłumu.
- Uważaj! - wykrzyknęłam, ale było za pózno.
Ktoś musiał pociągnąć za rękaw jej sukienki, przez co
oderwał go, otwierając dobrze ukrytą agrafkę, którą był
przypięty.
139
- Auć! - wykrzyknęła Lucy, spoglądając na przedramię.
W zadrapaniu pojawiła się kropelka krwi.
Na parkiecie natychmiast zapanował spokój, zaległa
całkowita cisza, a wampiry zaczęły się smakowicie oblizywać,
zacieśniając krąg wokół Lucy. Ja także zaczęłam się oblizywać,
bo to jedna z tych rzeczy, które się strasznie udzielają, jak
ziewanie czy kichanie, ale zaraz się powstrzymałam, bo to nie
najlepszy pomysł, gdy zapomniało się zabrać truskawkową
pomadkÄ™ do warg.
Kropelka stoczyła się po przedramieniu Lucy i spadła na
podłogę. Trzy wampiry bez wahania rzuciły się na nią. Spadła
następna kropelka. Trzy następne wampiry rzuciły się na
podłogę. I wtedy dała o sobie znać jej hemofilia. Krew trysnęła
ze skaleczonej ręki niczym strumień wody z hydrantu. Wampiry
ułożyły się na wznak, otwierając szeroko usta, żeby nie uronić
ani kropelki, a po pewnym czasie niektóre zaczęły się nawet
tarzać w szkarłatnej kałuży niczym małe dzieci w upalny letni
dzień.
- Nakłujcie ją! - wrzasnęła Lucy, wskazując na mnie. - Ona
też jest człowiekiem! Nakłujcie ją!
Kilka wampirów obejrzało się na mnie. Uśmiechnęłam się i
pomachałam im. Teraz byłam dla nich jak Duce, żywy symbol
rewolucji.
- Brać ją! - zakrzyknęły wampiry.
Całkiem niespodziewanie stałam się najbardziej
rozchwytywaną dziewczyną na balu. Tłum błyskawicznie
zgromadził się wokół mojego krzesła, podniesiono mnie i
usadowiono na ramionach. Zewsząd popłynęły entuzjastycznie
skandowane hasła: Na ludzi! Więcej ludzkiej krwi! Na scenę z
nią! Więcej ludzkiej krwi! Nakłuć jej ramię! Więcej ludzkiej
krwi! .
Mimo niespodziewanie zdobytej popularności jeszcze
bardziej mnie zaskoczyło, gdy ktoś ogłosił do mikrofonu:
- Królem i królową dzisiejszego balu zostają... Joshua
140
Wampir oraz Belle Goose!
Cztery wampiry postawiły mnie delikatnie na skraju sceny
obok Josha, po czym wycofały się do pierwszego szeregu
publiczności zerkającej na nas z szalonymi, łakomymi błyskami
w oczach.
- Nie mogę uwierzyć, że zostałam królową balu - szepnęłam
w podnieceniu do Josha.
- Tak, wiem - mruknął, otaczając mnie ramieniem. - Ja także
nie mogę uwierzyć, że zostałaś królową balu. Bo dla mnie na
zawsze pozostaniesz balowym giermkiem.
Zmarszczyłam brwi. Nagle wszystko wydało mi się dziwne.
Lucy, która próbowała uciec dziesiątkom wygłodniałych
wampirów; władczy i niezbyt romantyczny stosunek Josha do
mnie; nieoczekiwana koronacja nas obojga na króla i królową
balu, kiedy tytuły te w sposób oczywisty należały się całkiem
innej parze - wykazującej się dużo większą odwagą, to znaczy
wampirzemu gejowi skromnie tańczącemu ze swoim partnerem
w rogu sali. Mimo licznych spojrzeń pełnych dezaprobaty żaden
z nich nie zamierzał pozwolić innym na definiowanie ich
prawdziwej miłości.
Na sali zawrzało od głośnych wiwatów. Zwróciłam uwagę,
że Lucy wskazuje coś nad moją głową i najwyrazniej coś
wykrzykuje. Spojrzałam w górę, usiłując cokolwiek dojrzeć
poprzez świetlne refleksy mojej tiary. I aż mnie zatkało. Z mej
pamięci wypłynęły słowa złowieszczej epileptycznej
przepowiedni Angeliki: WIDZ SAL W ROZDZIALE
DZIESITYM. SAL PEAN WAMPIRÓW W ROGU STOI
METALOWE SKAADANE KRZESEAKO... WYSTRZEGAJ
SI KORONY.
Dałam nura w ostatniej chwili, tuż przed upadkiem
dwudziestokilogramowego obciążnika od sztangi z
przymocowaną do niego cierniową tiarą. Zeskoczyłam ze sceny.
- Aapać ją! - wrzasnął dziko Josh.
Obejrzałam się na niego.
141
- Mam dość twoich kategorycznych rozkazów, Joshua. W
ogóle mam dość wampirów.
Wybiegłam z sali gimnastycznej na świeże, rześkie nocne
powietrze, zagubiona i osamotniona, ponieważ - bądzmy
szczerzy - rozmowy z Jimem przypominały mówienie do ściany.
Nie miałam się do kogo zwrócić o wsparcie, ani wśród
wampirów, ani wśród ludzi. Boże, potrzebuję chyba przyjaciela
wilkołaka, przemknęło mi przez myśl, gdy szłam w stronę
parkingu.
I wtedy zdarzyło się coś zabawnego. Oczy zaszły mi mgłą i
wypełniło je miękkie białe światło padające znad horyzontu.
Zatrzymałam się na szczycie schodów prowadzących na parking
i złapałam poręczy, żeby nie stracić równowagi. Mętnawy blask
[ Pobierz całość w formacie PDF ]