[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Zgoda. Będę czekała na ciebie o szóstej.
Na początku wycieczki Liza była bardzo milcząca i skupiona. Zastanawiała się po raz
setny, dokąd jadą i po co. Jordan nie chciał jej powiedzieć. Zauwa\yła tylko, \e jadą na
północny wschód od Santa Fe.
Za Ojo Sarco zrobili sobie krótki postój, \eby coś przekąsić. Jordan wziął ze sobą
termos z kawą i kanapki. Na papierowej tacce podał Lizie dwie, jedną z szynką, drugą z
serem.
Z trudem przełknęła kęs chleba.
- Musisz więcej jeść - Jordan zauwa\ył jej brak apetytu. - Ile schudłaś w ostatnim
czasie?
- Zdaje mi się, \e kilka funtów - Liza spojrzała mimo woli na Jordana. On tak\e
schudł, pewnie z tego samego powodu, co ona.
- Mógłbyś mi wreszcie powiedzieć, dokąd jedziemy?
- Nie - brzmiała zdecydowana odpowiedz. - Zobaczysz, jak będziemy na miejscu.
- No, to jedzmy ju\ - Liza odsunęła tackę z kanapkami.
- Jak zjesz - zarządził i rozsiadł się wygodnie.
Zaklęła w duchu. Ten facet się nie odczepi. Musi zjeść te kanapki, bo będą tu siedzieć
w nieskończoność. Po kolejnej godzinie jazdy Jordan zatrzymał jeepa na poboczu.
- Co się stało?
- Nic - powiedział wysiadając. - Wyskakuj.
Po obu stronach drogi rósł las. Za nim wznosiły się góry Sangre de Christo. - Nie
rozumiem... czy zajechaliśmy ju\ na miejsce? - spytała Liza zdziwiona.
- Nie całkiem. Chciałem tylko z tobą chwilę porozmawiać, zanim ruszymy dalej. -
Ujął ją pod łokieć i zaprowadził na przełęcz, skąd rozciągał się wspaniały widok na dolinę. -
Czy mówiłaś, \e znasz hiszpański?
- Tak, miałam lektorat hiszpańskiego na studiach.
- To doskonale. Spójrz teraz tam - pokazał ręką kierunek.
Liza spojrzała tam, gdzie jej kazał, i a\ krzyknęła ze zdumienia. Na skałach zobaczyła
tarasowato ustawione wielopiętrowe domy.
- Pueblo! - zawołała. - Nigdy czegoś takiego nie widziałam!
- Masz więc teraz szansę.
- A co na to mieszkańcy? Nie będą mieli nic przeciwko temu?
- Nie, oczekujÄ… nas.
- Och, Jordan, powiedz mi, proszę, dlaczego mnie tu przywiozłeś. Mówiłeś o jakimś
prezencie, o mojej rodzinie, o straconym zaufaniu... a teraz jesteśmy tu.. Byłeś tu ju\ kiedyś?
- Tak - odrzekł lakonicznie.
- A mo\esz mi powiedzieć, po co?
- Prowadziłem tu poszukiwania. I coś znalazłem.
Liza patrzyła na niego nic nie rozumiejąc.
- Jeden z moich byłych współpracowników działa tu z ramienia Urzędu do spraw
Indian. Opowiedział mi o tej wiosce i zapoznał z wodzem. Ten wódz nazywa się Niza i mówi
po hiszpańsku.
- To z nim mamy się spotkać?
Jordan objął Lizę w pasie. - Zaufaj mi, kochanie. Gdybym ci powiedział wszystko, to
tak, jakbym ci dał ju\ rozpakowany prezent. Cierpliwości, Lizo! Niedługo dowiesz się
wszystkiego.
Pół godziny pózniej znalezli się na polach uprawianych przez Indian. Jordan zatrzymał
samochód tu\ przy domach.
Na spotkanie wyszedł im mę\czyzna w średnim wieku. Zaprowadził ich do jakiegoś
większego pomieszczenia i poprosił gestem, \eby tam zaczekali.
Liza zachwyciła się indiańskimi tkaninami pokrywającymi ściany. Ich ornamentyka
była tak ciekawa, zestawienia kolorystyczne tak śmiałe i oryginalne, \e postanowiła
zainteresować się bli\ej sztuką indiańską.
W drzwiach pokoju ukazał się jakiś starszy mę\czyzna. To musiał być Niza.
Jordan przywitał się z nim i przedstawił Lizę.
Stary wódz przyjrzał się dziewczynie bacznie. - Jest tak, jak pan mówił. Broda, oczy,
podobieństwo widoczne na pierwszy rzut oka. Musi usłyszeć całą historię, \eby nie musiała
ju\ \yć w niepewności.
- Dziękuję, Niza. Oboje ci bardzo dziękujemy.
- Przed ośmioma laty kilku myśliwych z mojego plemienia wybrało się na polowanie.
Wrócili bez zdobyczy, ale za to z rannym i nieprzytomnym człowiekiem. yli ludzie napadli
go i obrabowali. Stracił pamięć. Nie umiał powiedzieć, kim jest i skąd przybył.
Lizie zrobiło się słabo. Czuła, \e ta historia ma związek z nią. Czy to...
- Leczyliśmy go naszymi środkami i wyleczyliśmy. Pamięci jednak nie odzyskał. On i
moja córka pokochali się.
- A więc obcy został twoim zięciem? - szepnęła Liza. - A jak on ma na imię?
- Nazywamy go po prostu Hombre.
- Po hiszpańsku człowiek... - zamyśliła się Liza. - Czy Hombre i twoja córka \yją
nadal w Pueblo?
Niza nie musiał ju\ odpowiadać na to pytanie. Na dworze przed drzwiami stał w
promieniach popołudniowego słońca jej ojciec.
Liza podniosła się jak w transie i podeszła do niego.
Hombre tłumaczył właśnie coś dwóm młodszym Indianom. Słuchali go z uwagą i
szacunkiem. Potem podeszła do niego jakaś kobieta w średnim wieku. Liza domyśliła się, \e
to córka wodza. Hombre odwrócił się i zauwa\ył młodą kobietę, która patrzyła na niego jak
na ducha.
Chciała się z nim przywitać, chciała mu się rzucić na szyję, objąć, przytulić... ale
Jordan szepnął do niej z tyłu:
- Lizo, on nigdy nie odzyskał pamięci.
Ale Liza chciała go stamtąd zabrać, chciała mu powiedzieć, kim jest i \e ma córkę.
Zbladła nagle. Uświadomiła sobie, \e ojciec znalazł tu takie szczęście, taki spokój,
jakich nie zaznał przez całe \ycie. Czy miała prawo przerywać brutalnie tę harmonię?
Wiedziała przecie\, \e jej nie poznał, nie mógł przecie\ pamiętać, \e miał córkę.
Odwróciła się gwałtownie.
- Dziękuję ci, Jordan - szepnęła dr\ącym głosem. - Za wszystko. Dałeś mi cudowny
prezent. Chciałeś, \ebym się dowiedziała, co się stało z moim ojcem, prawda? Nie mogę go
stąd zabrać. Skrzywdziłabym ich oboje - ojca i jego indiańską \onę.
- Mówisz bardzo rozsądnie, Lizo. Miałem nadzieję, \e taką właśnie decyzję
podejmiesz. Indianie nie tylko uratowali mu \ycie. Podarowali mu swą przyjazń i przywrócili
poczucie własnej wartości, które stracił w związku z DeeDee. Został pełnowartościowym
członkiem ich społeczności.
Na dworze nie było ju\ nikogo. Hombre poszedł z \oną do domu.
Liza i Jordan powinni te\ ju\ wracać. Podziękowali Nizie za to, \e im pomógł, i
po\egnali siÄ™.
Liza, ciągle jeszcze wzburzona, wsiadła do jeepa. Kiedy wyjechali z \yznej doliny, nie
mogła ju\ wytrzymać. Rozpłakała się.
Jordan natychmiast zatrzymał samochód i wziął ją w ramiona. - Wypłacz się, kochanie
- szepnął, gładząc ją po włosach. - Wiedziałem, \e sprawię ci ból, ale ten ból szybko minie, a
ty nie będziesz musiała całe \ycie trwać w przekonaniu, \e oboje rodzice cię zostawili.
- Och, Jordan, to takie okropne i cudowne zarazem. Tata mnie nie zostawił samej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]