[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Diana złapała go za ramię, potem wpadła na lepszy pomysł i sięgnęła do jego twarzy.
Położyła mu dłoń na policzku.
 Nie rób tego. Błagam.
 Ja to zrobię  powiedziała Penny, pojawiając się z drugiej strony Caine'a. 
Zobaczymy, jak będą latać z kabiną pełną skorpionów!
To był błąd, Diana o tym wiedziała.
 Nie ważysz się, Penny  warknął Caine.  Ja tu podejmuję decyzje.
 Nie. Robisz to, co ona ci każe  odparła. Właściwie wypluwała te słowa w stronę
Diany.  Ta wiedzma! No chodz, ślicznotko.
 Cofnij się, Penny!  ostrzegł.
 Nie boję się ciebie, Caine!  wykrzyknęła.  Próbowała cię zabić, kiedy byłeś
nieprzytomny. Ona...
Zanim zdążyła dokończyć to oskarżenie, wzbiła się w górę. Unosiła się z krzykiem
nad młócącymi powietrze łopatami śmigła.
 No dalej!  ryknÄ…Å‚ Caine.  Postrasz mnie swojÄ… mocÄ…! Zdekoncentruj mnie!
Penny wrzeszczała histerycznie, dziko machała rękami i nogami, spoglądając z
przerażeniem na przemykające pod nią łopaty.
 Wypuść ich  poprosiła Diana.
 Dlaczego, Diano? Dlaczego mnie zdradzasz?
 Zdradzam cię?  parsknęła śmiechem.  Zdradzam cię? Byłam przy tobie każdego
dnia, w każdej godzinie, od samego początku tego koszmaru!
Popatrzył na nią.
 Ale i tak mnie nienawidzisz.
 Nie, ty pokręcony, głupi palancie, kocham cię. Nie powinnam. Naprawdę. Jesteś
chory, chory! Ale kocham ciÄ™.
Uniósł brwi.
 W takim razie musisz też kochać to, co robię. To, kim jestem.
Uśmiechnął się i wiedziała, że przegrała tę dyskusję. Widziała to w jego oczach.
Odsunęła się od niego. Cofnęła się w stronę klifu. Stopami wyczuła krawędz urwiska,
wytrzymujÄ…c jego spojrzenie.
 Pomagałam ci, jak mogłam. Robiłam wszystko. Utrzymywałam cię przy życiu i
zmieniałam ci brudne, zasrane prześcieradła, kiedy ogarnęła cię Ciemność. Zdradziłam dla
ciebie Jacka. Zdradziłam wszystkich. Jadłam... Boże, przebacz, jadłam ludzkie mięso, żeby
tylko być z tobą.
Coś błysnęło w jego zimnym spojrzeniu.
 Ale jeśli to zrobisz, nie zostanę z tobą  oświadczyła.
Zrobiła jeszcze jeden krok w tył. To miała być tylko grozba. Było to jednak o jeden
krok za dużo. Dianę ogarnęło nagłe przerażenie. Wiedziała już, że spadnie. Jej ręce zakręciły
się jak wiatrak. Czuła jednak, że jest za daleko, za daleko. Ale w końcu, pomyślała, czy tak
nie będzie lepiej?
Czy to nie przyniesie mi ulgi?
Przestała walczyć i runęła z urwiska.
Astrid biegła, ciągnąc za sobą małego Pete'a.
Skąd miałam wiedzieć, powtarzała sobie. Dyszała, zipała, a serce waliło jej ze strachu
na myśl o tym, co zobaczy, gdy dotrze do Clifftop.
Nie mogła wiedzieć, że gra przestała być zabawą, że stała się rzeczywistością, gdy
wyczerpała się ostatnia bateria. I że przeciwnikiem małego Pete'a w tej grze nie jest żaden
program ani układ scalony, tylko gaiaphage.
Ciemność dotarła do małego Pete'a. Nie pierwszy raz. W jakiś sposób, którego być
może nigdy nie zdoła pojąć, dwie największe potęgi ETAP-u były ze sobą połączone.
Gaiaphage oszukał chłopca. Użył jego mocy, by dać życie swojemu awatarowi,
Nerezcie.
Orsay też przeniknęła raz do umysłu gaiaphage. Przypominało to zakażenie  jeśli
ktoś raz miał kontakt z tym niespokojnym, złym umysłem, mógł znalezć się pod jego
kontrolÄ….
Sam powiedział, że Lana wciąż czuje w sobie gaiaphage. Nadal nie była od niego
wolna. Lana jednak zdawała sobie z tego sprawę. Może to właśnie pozwalało jej się bronić. A
może mroczna istota już jej po prostu nie potrzebowała.
Dotarli na drogę do Clifftop. Przejście jednak blokowało coś, co wyglądało jak
tornado. Tornado o imieniu Dekka.
Dekka unosiła przed sobą trąbę powietrzną, idąc jednostajnym krokiem.
BAM!
Ledwie widoczny ognisty sztylet wśród fruwających, wirujących odłamków.
 Dorwijcie ją! Dorwijcie odmieńca!  krzyczał Zil.
Dekka posuwała się naprzód, nie zważając na ból w nogach, nic sobie nie robiąc z
krwi, wypełniającej jej buty.
Ktoś biegł za nią. Nie oglądając się za siebie, krzyknęła do tej osoby:
 Cofnij siÄ™, idioto!
 Dekka!  GÅ‚os Astrid.
Podbiegła do niej, ciągnąc za sobą swojego dziwnego braciszka.
 To zły moment, żeby na mnie krzyczeć, Astrid!
 Dekka, musimy się dostać do klifu.
 Pójdę tam, gdzie jest Zil  odparła Dekka.  Mam prawo się bronić. On zaczął tę
walkÄ™.
 Posłuchaj mnie  powiedziała z naciskiem Astrid.  Nie próbuję cię zatrzymać.
Mówię, żebyś się pospieszyła. Musimy tam iść! Teraz!
 Co? Co siÄ™ dzieje?
 Chodzmy! No już! Może dojść do morderstwa.
Ktoś nadbiegł z boku. Znalazł się zbyt blisko obszaru bez grawitacji i pofrunął w
powietrze, do góry nogami, obracając się powoli.
W locie strzelał. Pociski latały we wszystkie strony.
Teraz zaczęli ją okrążać. Poruszali się ostrożnie, daleko poza jej zasięgiem. Widziała,
jak przemykają za krzakami, pagórkami, kaktusami.
Pocisk świsnął tuż przy jej uchu i przez chwilę zdawało jej się, że ją trafi.
 Cofnij się, Astrid!  zawołała Dekka.  Robię, co mogę.
 Zrób, co trzeba  odparła Astrid.
 Jeśli sprzątnę Zila, reszta ucieknie.
 No to go sprzÄ…tnij.
 Tak jest, proszę pani  rzuciła Dekka.  A teraz spadaj!
Ostatnio widziała Zila przy drodze po swojej prawej stronie, z przodu, nieco poza
zasięgiem.
Opuściła ręce. Tysiące kilogramów ziemi i kamieni, które wzbijało się wcześniej ku
niebu, teraz spadło z powrotem. Wbiegła prosto w tę burzę, z zamkniętymi oczami i dłonią na
ustach.
Omal nie wpadła na Zila. Wyłoniła się zza słupa opadającej ziemi i niemal go
staranowała. Zil, zaskoczony, obrócił lufę w jej stronę, ale była już zbyt blisko. Lufa uderzyła
ją niczym pałka, trafiając w bok głowy, nie dość jednak mocno, by ogłuszyć Dekkę. Próbował
się wycofać, by mieć więcej miejsca na strzał, ale ona wyciągnęła rękę, złapała go za ucho i
pociągnęła w swoją stronę. Zdołał wbić jej lufę w podbródek, na tyle mocno, by zacisnęła
zęby. Szarpnęła się w tył, a on nacisnął spust.
Wystrzał przypominał bombę, która wybuchnęła jej w twarz. Nie rozluzniła jednak
uścisku. Przyciągnęła go jeszcze bliżej, podczas gdy skamlał z bólu i strachu. Potem
wyciągnęła wolną rękę ku ziemi. Siła ciążenia po prostu zniknęła.
Zwarci w gorączkowym, zapaśniczym uchwycie, oboje pofrunęli w górę. Wraz z nimi
poderwały się grudy ziemi i gruzu. Stali się walczącym okiem cyklonu. Zil wyszarpnął się
Dekce, ale za cenÄ™ naderwanego, krwawiÄ…cego ucha.
Uderzyła go pięścią. Jej kłykcie trafiły prosto w jego nos. Zadała następny cios, lecz
tym razem spudłowała, bo po pierwszym uderzeniu oddalił się trochę od niego. Zil próbował
obrócić strzelbę, lecz podobnie jak ona miał problem z poruszaniem się i walką przy zerowej
grawitacji.
Oczy Dekki zamykały się, zasypywane unoszącym się wokół piaskiem. Nie wiedziała,
jak wysoko się unieśli. Nie mogła mieć pewności, czy to wystarczy.
Nagle Zil obrócił się i wydał z siebie triumfalny okrzyk. Lufa strzelby znalazła się o
centymetry od niej.
Dekka kopnęła jak szalona. Jej but trafił go w udo. Siła uderzenia rozdzieliła ich i
unosili się teraz o trzy metry od siebie. Zil wciąż do niej celował. A dzieliła ich zbyt mała
odległość, by mogła go zrzucić na ziemię, nie spadając przy tym. Jeszcze nie.
 Popatrz w dół, geniuszu  warknęła. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.xlx.pl