[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ogona miał przytwierdzony silnik.
Węże opadły do morza, lecz Smoczy Rycerz wciąż miał
przed oczami ich widok, który wstrząsnął nim do szpiku
kości.
Czy to właśnie te stwory, o których mówili Rrrnlf,
Granfer i Smgrol?
Były wprost nieprawdopodobne. Przewyższały smoki
pod każdym względem. Z zamyślenia wyrwała go wrzawa
pośród piratów:
- Puśćmy ich! Puśćmy ich! Sprowadzili na nas i węże!
Jim momentalnie ocenił zaistniałą sytuację. Mocno trącił
wciąż sparaliżowanego widokiem węży Gilesa i rzekł do
niego:
- Szybko, przenieśmy Briana na nasz statek i zabieraj-
my Edouarda i jego ludzi. Musimy odpłynąć, zanim tamci
zmieniÄ… zdanie.
Giles poruszył się wreszcie, wyrwany z otępienia. Bez
słowa wspólnymi siłami dzwignęli Briana z pokładu. Był
nieprzytomny. Kapitan wraz z marynarzami pospieszyli
z pomocą i wspólnie przedostali się na swój statek. Piraci
nawet nie próbowali ich powstrzymywać.
Jim zamierzał odciąć łączące ich liny, lecz okazało się, że
załoga Bloody Bootsa zrobiła już to wcześniej i statki
oddalają się od siebie. Woda uspokajała się, co świadczyło
o tym, że węże odpłynęły, gdy w zasięgu ich wzroku
przestały pojawiać się smoki. Wkrótce po tych mrożących
krew w żyłach potworach nie było nawet śladu. Jim wraz
z Gilesem natychmiast zajęli się zdejmowaniem z Briana
zbroi, by odsłonić jego rany.
Okazało się, że tylko jedna jest poważna - rana kłuta,
zadana sztyletem Bloody Bootsa. Sztylet nie wbił się jednak
głęboko i Jim obawiał się przede wszystkim tego, czy do
rany nie dostały się strzępy ubrania mistrza kopii, które nie
było zbyt czyste, choć za takie wszyscy je uznawali. Mogły
one stać się przyczyną groznej infekcji.
Na szczęście z rany obficie płynęła krew. Dlatego właśnie,
a nie z powodu wyczerpania, Brian stracił przytomność. Gdy
tylko rana została opatrzona, Jim podszedł do Dafydda.
Aucznik nie odzyskał jeszcze przytomności. On także
stracił dużo krwi, o czym świadczyła chociażby jego
nienaturalna bladość.
Jim żałował, że nie zna lepiej magii, szczególnie tej, jakiej
Carolinus używał do leczenia ran. Zamierzał nie korzystać
już z dodatkowych zasobów energii magicznej, którą
wywalczył dla niego starzec po ostrej wymianie zdań
z Wydziałem Kontroli. Smoczy Rycerz pragnął zaoszczędzić
to, co z niej zostało, na wypadek niespodziewanej koniecz-
ności.
Ale czy właśnie teraz nie zachodziła taka konieczność?
Zwrócił się do Gilesa:
- Zamierzam skłonić Carolinusa, żeby ich uzdrowił.
Płyńcie do najbliższego portu i dopilnujcie, żeby obu
rannych przeniesiono do wygodnej karczmy. Nie pozwól
nikomu na upuszczenie im krwi! I tak stracili jej zbyt dużo.
Nie pozwól zbliżyć się do nich nikomu, kto będzie mienić
się lekarzem lub znachorem. To może spowodować jedynie
ich śmierć. Tylko w Carolinusie nadzieja.
Spojrzał na Edouarda.
- Gdzie w najbliższym porcie Sir Giles może umieścić
rannych?
- W karczmie Boar and Bear w Plymouth.
- Dobrze. SprowadzÄ™ Carolinusa tam albo jeszcze na
statek. A może poproszę, żeby przeniósł ich do siebie. Jeśli
Giles, Brian i Dafydd zniknÄ… nagle, kapitanie, nie martw
się tym. Mogą wszyscy zostać przetransportowani przy
użyciu magii. Ile jestem ci winien? Najlepiej będzie, jeśli
zapłacę już teraz.
Kapitan uśmiechnął się znacząco.
- Mógłbym zażądać każdej ceny, ponieważ ten, który
ubijał ze mną interes, nie jest teraz w stanie powiedzieć, na
ile się zgodziliśmy. Ale dwukrotnie uratowaliście życie
mnie i moim chłopcom, raz z ręki Bloody Bootsa i jego
ludzi, a drugi - ze strony węży. Za tę podróż nie należy
się nic, szlachetny rycerzu. To był zaszczyt mieć ciebie
i twoich przyjaciół na pokładzie. Nigdy nie zapomnę
Smoczego Rycerza i jego towarzyszy.
- Masz dobre serce, kapitanie - rzekł Jim. - Niemniej
chciałbym, żebyś przyjął należność. Jeśli my ocaliliśmy
ciebie, to twoje umiejętności uratowały życie nam. Za-
służyłeś więc na zapłatę...
- Nie przyjmę jej! - rzucił Edouard. - Nie jestem
rycerzem ani dżentelmenem, ale człowiekiem morza i jeśli
mówię, że nic się nie należy, to tak właśnie ma być. Nigdy
nie zmieniam danego słowa. Obrazisz mnie, oferując w ta-
kim wypadku pieniÄ…dze!
Jim zdał sobie sprawę, że po raz kolejny zetknął się
z czternastowiecznym poczuciem honoru.
- W takim razie dziękuję ci - rzekł. - Muszę ruszać.
Pospiesznie na wewnętrznej stronie czoła napisał czar:
PRZENIESIENIE DO MIEJSCA, GDZIE JEST
CAROLINUS
Statek i morze zniknęły.
Stwierdził, że siedzi w wielkim amfiteatrze, który wypeł-
niały setki mężczyzn i kobiet. Wszyscy mieli na sobie
powłóczyste szaty o ciemnych barwach, a większość na
głowach nosiła spiczaste, wysokie czapki.
W centrum amfiteatru znajdował się gładki, biały piasek,
lśniący w promieniach słońca przygrzewającego z bez-
chmurnego nieba. Stały tam trzy postacie. Jedną z nich był
wysoki mężczyzna w średnim wieku, o orientalnych rysach
twarzy, odziany w purpurowÄ… togÄ™.
Z prawej strony miał niemal tak samo wysoką kobietę,
szczupłą i kościstą, ubraną w ciemnozieloną szatę i myckę
w tym samym kolorze. Na jej pociągłej, z wydatnymi
kośćmi policzkowymi twarzy malowało się skupienie. Roz-
dzielała tamtych dwóch jak sędzia na ringu bokserskim.
Po jej prawej ręce, w wysokiej, czerwonej czapce, która
wyglądała na rzadko noszoną, i w swej codziennej, czer-
wonej szacie, stał Carolinus.
Rozdział 27
Wszystko było nie tak. Magia powinna przenieść go
do Carolinusa. Nagle wpadł w panikę. Chciał wstać
i zawołać Maga, ale nie był jednak w stanie niczego zrobić.
Nie mógł opuścić miejsca, na którym się znalazł. Kiedy zaś
spróbował krzyknąć, nie potrafił wydobyć z siebie głosu.
- A co to za młodzik? - usłyszał głos z prawej.
Odwrócił się i zobaczył krępego maga siedzącego obok,
prawdopodobnie w średnim wieku, lecz mógł mieć równie
dobrze dwadzieścia jak i sześćdziesiąt lat. Nie posiadał
orientalnych rysów twarzy, ale nie należał także do rasy
zachodniej. Jego szata była granatowej barwy, a zamiast
spiczastej czapki miał na głowie coś przypominającego
beret. Uśmiechał się przyjaznie.
- Muszę dostać się do Carolinusa! - rzekł Smoczy
Rycerz. - Jak najszybciej. To bardzo ważne.
- Ważne czy nie, i tak będzie musiało poczekać do
zakończenia pojedynku - stwierdził sąsiad. - O co
chodzi?
- Dwóch moich przyjaciół - dwóch bliskich przyjaciół
Carolinusa - znajduje się na granicy śmierci. Potrzebuję
go, żeby ich uratować. Jestem jego uczniem. Znam go.
Wiem, że rzuciłby wszystko, żeby im pomóc, gdyby tylko
wiedział o grożącym niebezpieczeństwie. Nie mogę się
jednak do niego dostać i wezwać na pomoc.
- Nie będziesz mógł tego zrobić, dopóki pojedynek się
nie zakończy - powiedział sąsiad ze współczuciem. -
Gdzie sÄ… ci twoi przyjaciele?
- Na statku, zaledwie kilka mil od południowego
wybrzeża Anglii - wyjaśnił Jim. - Zostaliśmy zaatako-
wani przez piratów.
- Południowe wybrzeże Anglii. Niech no popatrzę.
Mówisz południowe wybrzeże...
Sąsiad zmarszczył czoło i przymknął oczy, wyglądając
teraz jak Azjata, choć bez wątpienia nim nie był.
- Tak, chyba ich widzę. Mały statek. Sześciu ludzi na
pokładzie. Jeden stracił mnóstwo krwi, a drugi otrzymał
cios sztyletem w pierÅ›. Zgadza siÄ™?
- Tak! Widzisz ich? Czy możesz ich uzdrowić? To rany
odniesione w bitwie, a Carolinus powiedział, że można je
uleczyć, nie tak jak chorobę. Mam tylko klasę C i nie
umiem im pomóc, ale może ty...
- Martti Lahti, młodzieńcze - przedstawił się są-
siad. - Mam klasę B + . Nie jestem w stanie ich uleczyć.
Do tego potrzebny jest taki mag jak twój mistrz. Mogę
jednak zrobić dla nich coś innego. Na jakieś pół godziny
zatrzymam czas. To znaczy, że nie będą świadomi upływa-
jącego czasu, ich rany nie będą krwawić, a stan nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.xlx.pl