[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stołku. W jednym ręku trzymał najdłuższy łuk, jaki Jim kiedykolwiek widział,
w drugim — strzałę nałożoną na nie naciągniętą cięciwę.
— A teraz najlepiej zrobicie przedstawiając się — rzekł obcy mężczyzna
miękkim tonem z dziwnym, śpiewnym akcentem. — Wiedzcie, że każdego z was
mogę przeszyć strzałą, zanim zdołacie zrobić jeden krok. Ale wydajecie mi się tak
dziwaczną zgrają podróżnych, że jeśli macie coś do powiedzenia, to gotów jestem
wysłuchać.
Rozdział 12
Jestem sir Brian NevilleSmythe! — rzekł szorstko Brian. — A ty powinieneś
dwa razy się zastanowić, czy zdołasz wystrzelić, nim ktoś z nas cię dopadnie.
Myślę, że ja sam mógłbym cię sięgnąć.
— O nie, rycerzu — odpowiedział człowiek z łukiem. — Nie sądź, że zbroja
czyni cię lepszym od całej reszty. Z tej odległości i damski kubrak, i twoja stalowa
osłona są równie łatwe do przebicia. Smoka zaś nawet ślepy nie chybiłby, zważcie.
A co do wilka. . .
Urwał nagle i przez chwilę śmiał się bezgłośnie.
— To jakiś roztropny wilk — stwierdził — i bardzo szczwany. Nawet nie
widziałem, kiedy zniknął.
— Mistrzu Łuku — doszedł spoza otwartych drzwi głos niewidocznego Ara-
gha. — Któregoś dnia będziesz musiał opuścić tę karczmę i ruszyć w lasy. Gdy
przyjdzie ten dzień, to w najmniej oczekiwanym momencie wyzioniesz ducha
z rozerwanym gardłem, nim zdołasz dotknąć cięciwy, jeśli tylko skrzywdzisz Gor-
basha lub Danielle z Wrzosowisk.
— Danielle z Wrzosowisk? — łucznik przyjrzał się Danielle. — Czy jesteś
może krewną Gilesa z Wrzosowisk, pani?
— To mój ojciec — rzekła Danielle.
— Wspaniale! Jest to człowiek i łucznik, którego najgoręcej pragnę poznać.
— Łucznik podniósł głos. — Bądź spokojny, wilku. Nie uczynię nic złego tej
damie ani teraz, ani później.
— Dlaczego chcesz poznać mego ojca? — ostro spytała Danielle.
— Po to, by porozmawiać z nim o sztuce łuczniczej — odrzekł mężczyzna. —
Wiedz, że jestem Dafydd ap Hywel i używam długiego łuku, takiego samego jak
ten, który powstał i od dawna jest w użyciu w Walii, a który niesłusznie nazwa-
no łukiem angielskim. Wędruję więc tu i tam dowodząc angielskim łucznikom,
że żaden z nich nawet nie może się mierzyć z Walijczykiem ani w celności, ani
w zasięgu strzału, ani w niczym, co dotyczy łuku, cięciwy i strzały, a wszystko
dlatego, że mam w żyłach krew prawdziwych łuczników, a oni nie.
— Giles z Wrzosowisk w każdej chwili dowiedzie ci, że nawet w połowie mu
nie dorównujesz! — zapalczywie rzekła Danielle.
78
— Naprawdę nie sądzę, by zdołał to zrobić — powiedział łagodnie Dafydd,
zerkając na nią. — Ale mam szczery zamiar ujrzeć twą twarz, pani. . . — Podniósł
głos. — Gospodarzu! — zawołał. — Daj tu więcej pochodni! Wiedz również, że
masz więcej gości!
Z dalszej części budynku dobiegł cichy odgłos rozmów i kroków, a po chwili
przez drzwi wlało się światło pochodni niesionej przez barczystego, niezbyt wy-
sokiego mężczyznę.
Gdy zapłonęły nowe światła, Jim zauważył, że Brian ma groźną minę.
— Cóż ty, Dicku Karczmarzu? — powiedział rycerz. — Traktujesz w ten spo-
sób starych znajomych? Kryjesz się w głębi karczmy, aż twój gość musi cię wzy-
wać?
— Sir Brian, ja. . . proszę mi wybaczyć. . . — Dick Karczmarz najwyraźniej
nie zwykł przepraszać i z trudem dobierał słowa. — Ale mam dach nad głową
i moja rodzina żyje tylko dzięki temu gościowi. Możesz jeszcze nie wiedzieć, pa-
nie, że Zamek Malvern został zdobyty przez sir Hugha de Bois de Malencontri. . .
— Wiem o tym — przerwał Brian. — Wygląda jednak, że ty ocalałeś.
— Ocaleliśmy tylko dzięki temu łucznikowi. Było to dwa dni potem, jak za-
trzymał się on tutaj na nocleg. Wczoraj rano usłyszeliśmy tętent na zewnątrz i zo-
baczyliśmy piętnastu czy dwudziestu zbrojnych jadących do lasu. „Nie podoba mi
się to” rzekłem do niego, gdy tak razem staliśmy w drzwiach. „Nie podoba ci się,
gospodarzu?” powiedział tylko i wyszedł przed drzwi, gdzie wezwał tamtych, by
się nie zbliżali.
— To nie było nic wielkiego — powiedział Dafydd zza stołu. — Oni byli
o ćwierć drogi z lasu i nie mieli wśród siebie łuczników ani kuszników.
— Mimo wszystko — rzekł Brian, patrząc na niego z zainteresowaniem. —
Dick mówi o piętnastu czy dwudziestu. Niepodobna, by zatrzymali się tylko na
twe wezwanie.
— Tak też było — wyjaśnił karczmarz. — I wtedy on uśmiercił pięciu z nich,
zanim zdążyłem zaczerpnąć tchu. Inni uciekli. Kiedy wyszedłem później, by za-
brać ciała, okazało się, że wszystkie strzały tkwiły dokładnie w samym środku
napierśników.
Brian aż gwizdnął.
— Moja panno Danielle — powiedział. — Odnoszę wrażenie, że twój ojciec
może mieć trudności z pokonaniem tego walijskiego łucznika. Zgaduję, Dick, że
ci ludzie sir Hugha nie wrócili tu więcej?
— Mogą wrócić, jeśli zechcą — rzekł łagodnie Dafydd. — Nie szukam zwady,
ale powiedziałem im, że nie wejdą tu i nie wejdą.
— Nie wrócą — stwierdził Brian. — Sir Hugh nie jest aż tak głupi, by tracić
ludzi, nawet dla zdobycia tak cennej karczmy jak ta.
Karczmarz wciąż się krzątał.
79
— . . . a co sobie życzyłby pan do jedzenia i picia, sir Brian? — mówił. — Mam
mięsiwa świeże i solone, chleb, owoce. . . piwo, porter, a nawet wina francuskie. . .
Jim słuchał z rosnącym zainteresowaniem.
— A cóż ja mogę dać smokowi? — karczmarz zwrócił się do Jima. — Nie
mam bydła ani świń, ani nawet kóz. Może, jeśli ta poczciwa bestia. . . [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.xlx.pl