[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wszyscy znowu zrobili siÄ™ niewidzialni. I w tej samej chwilce znalezli siÄ™ na ulicy.
Estella ruszyła w stronę Szkoły Wielobór. Gdyby prowadził ktoś inny, pomyślał Karol,
mogliby skierować szereg gdzie indziej -gdziekolwiek indziej - bo Chrestomanci i tak by się nie
zorientował. Lecz Estella zaprowadziła ich prosto do szkoły i wszyscy posłusznie powlekli się za
nią, zbyt załamani i zastraszeni, żeby stawiać opór. Tylko jeden Brian protestował. Za każdym
razem, kiedy w pobliżu nie było innych ludzi, rozbrzmiewał jego głos powtarzający, że to
niesprawiedliwe. Po co go sprowadzałyście, dziewczyny?" - pytał w kółko.
Kiedy przeszli przez szkolną bramę i człapali po podjezdzie, Brian przestał protestować. Estella
zaprowadziła ich do głównych paradnych drzwi, używanych tylko przez rodziców albo gości w
rodzaju lorda Mulke. Przed drzwiami stały zaparkowane na żwirze dwa policyjne samochody, na
szczęście puste. W pobliżu nikogo nie było.
W tym momencie, z ostrym zgrzytem żwiru, Brian podjął rozpaczliwą próbę ucieczki. Sądząc
po odgłosach i reakcji Estelli, szukającej po omacku Nan i Nirupama, Chrestomanci natychmiast
rzucił się w pogoń. Trzy łupnięcia, grzechocząca fontanna kamyków i Chresiomanci nagle pojawił
się obok najbliższego policyjnego wozu. Stał na pozór sam, ale prawe ramię miał sztywno zgięte i
lekko drgające, jakby na jego końcu szarpał się niewidoczny Brian.
- Radzę wam wszystkim, trzymajcie się blisko mnie - powiedział Chrestomanci jakby nigdy
nic. - Pozostaniecie niewidzialni tylko w promieniu dziesięciu metrów ode mnie.
76
- Sam potrafię zrobić się niewidzialny - oznajmił głos Briana spod gołębioszarego łokcia
Chrestomanciego. - Ja też jestem czarownikiem.
- Całkiem możliwe - zgodził się Chrestomanci. - Ale tak się składa, że ja nie jestem
czarownikiem. Jestem czarodziejem. A oprócz innych różnic czarodziej jest dziesięć razy silniejszy
od czarownika. Kto teraz stoi na końcu szeregu? Karol. Karolu, zechcesz wejść po schodach i
nacisnąć dzwonek?
Karol poczłapał do drzwi, holując za sobą pozostałych, i nacisnął dzwonek. Nie pozostało mu
nic innego.
Drzwi otworzyła niemal natychmiast szkolna sekretarka. Chrestomanci stał przed nią na pozór
sam, w gołębioszarym garniturze bez jednej zmarszczki, z idealnie gładką fryzurą, i uśmiechał się
miło. Trudno było uwierzyć, że jedną ręką przytrzymuje Briana, drugą rękę ściska Estella, a za nim
tłoczą się jeszcze trzy osoby. Skłonił się lekko.
- Moje nazwisko Chant - powiedział. - Chyba się mnie spodziewacie. Jestem inkwizytorem.
77
ROZDZIAA 13
Skretarka zadrżała. Rozpłynęła się w uprzejmościach. Całe szczęście, bo inaczej mogła
usłyszeć pięć stłumionych okrzyków w powietrzu wokół Chrestomanciego.
- Och, proszę wejść, panie inkwizytorze - zaprosiła gościa wylewnie. - Panna Cadwallader
oczekuje pana. Strasznie mi przykro... chyba zle nam podano pana nazwisko. Przekazano nam, że
mamy się spodziewać pana Littletona.
- Całkiem słusznie - powiedział uprzejmie Chrestomanci. -Littleton jest regionalnym
inkwizytorem. Ale centralny urząd zadecydował, że sprawa jest zbyt poważna jak na zasięg
regionalny. Jestem okręgowym inkwizytorem.
- Och! - wyjąkała sekretarka, całkowicie pokonana. Wpuściła Chrestomanciego do środka i
poprowadziła przez
wyłożony kafelkami hol. Chrestomanci kroczył za nią powoli i dostojnie, dając wszystkim
mnóstwo czasu, żeby wśliznęli się do holu. Poszli za nim na paluszkach po kafelkowej podłodze.
Sekretarka szeroko otworzyła drzwi do gabinetu panny Cadwallader.
- Pan Chant, panno Cadwallader. Okręgowy inkwizytor. Chrestomanci wszedł do gabinetu
jeszcze wolniej, ciÄ…gnÄ…c Bria-
na i prowadząc Estellę. Nan i Nirupam wepchnęli się za nimi, a Karol ledwie zdążył się
przypłaszczyć do framugi drzwi, kiedy sekretarka wycofała się z szacunkiem. Nie chciał znalezć się
poza kręgiem nie widzialności.
Panna Cadwallader wybiegła gościowi na spotkanie z niezwykłym u niej przejęciem i podała
mu rękę. Reszta dzieci usłyszała, jak Brian odskoczył z tupotem, kiedy Chrestomanci go puścił.
- Och, dzień dobry, panie inkwizytorze!
- Dzień dobry, dzień dobry - mruknął Chrestomanci. Znowu wydawał się jakiś nieobecny.
Rozejrzał się z roztargnieniem po pokoju, ściskając dłoń panny Cadwallader. - Aadny ma pani
gabinet, panno., ee... Cudwollander.
Mówił prawdę. Pewnie dlatego, że panna Cadwallader musiała demonstrować urzędnikom
rządowym i rodzicom, jaką dobrą szkołą jest Wielobór, otoczyła się luksusem. Dywan wyglądał jak
bujna szkarłatna trawa. Fotele przypominały purpurowe mięciutkie chmurki. Na gzymsie kominka
stały marmurowe rzezby, na ścianach wisiało ze sto obrazów w pozłacanych ramach. Barek miał
wbudowaną lodówkę i na wierzchu ekspres do kawy. Sprzęt hi-fi zajmował prawie całą ścianę.
Karol spojrzał tęsknie na ogromny telewizor, ozdobiony laleczką w krynolinie. Zdawało mu
się, że minęły lata, odkąd oglądał telewizję. Nan gapiła się na biblioteczkę pełną jaskrawych
nowych książek. Większość wyglądała na kryminały. Nan marzyła, żeby obejrzeć je z bliska, ale
nie ośmieliła się puścić rąk Nirupama i Karola z obawy, że już ich nie odnajdzie.
- Tak się cieszę, że się panu podoba, panie inkwizytorze - zagruchała panna Cadwallader. -
Mój pokój jest całkowicie do pana dyspozycji, jeśli zamierza pan tutaj przesłuchiwać dzieci.
Zakładam, że chciałby pan przesłuchać kilku uczniów z II y?
- Wszystkich uczniów z II y - odparł Chrestomanci ze śmiertelną powagą - i prawdopodobnie
również wszystkich nauczycieli.
Pannie Cadwallader mocno zrzedła mina.
- Być może będę musiał przesłuchać wszystkich w tej szkole, zanim skończę - ciągnął
Chrestomanci. - Zostanę tutaj tak długo, jak trzeba... nawet przez kilka tygodni... żeby dogłębnie
zbadać tę sprawę.
Po tych słowach panna Cadwallader wyraznie zbladła. Nerwowo splotła dłonie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]