[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zobaczyć, Lavender, po prostu muszę. Prawdę mówiąc, miałam nadzieję, że skoro
jest takim dobrym przyjacielem twojego pana Hammonda, może jest gdzieś tu w
okolicy. Kto wie? Ale, ale - zmarszczyła brwi - wiem, że próbujesz odwrócić moją
uwagę. Nie daj się dłużej prosić i opowiedz mi całą historię.
Lavender opowiedziała, może nie całą historię, ale jej większą część, a Frances
potakiwała, dopytywała się i cmokała współczująco. Na koniec powiedziała z wes-
tchnieniem:
- Rozumiem, dlaczego uważasz, że musiałaś mu odmówić, najdroższa Lavender,
lecz teraz padłaś ofiarą tych nieszczęsnych plotek. Powinnaś stawić im czoło.
Oczy jej rozbłysły. - Och, doskonale się składa! Państwo Perceval przysłali
zaproszenie na kolacjÄ™ dla nas wszystkich.
- Och, nie! - Lavender zdawała sobie sprawę, że wygląda na przerażoną. Od
momentu powstania nieszczęsnych plotek dręczył ją tchórzliwy lęk przed wy-
chodzeniem z domu. Nie zamierzała udawać się do Abbot Quincey, a tym bardziej
brać udziału w życiu towarzyskim. Jeśli jednak miała pozostać w Hewly do czasu,
az będzie mogła dysponować swoim majątkiem, kiedyś w końcu będzie musiała
wyjść do ludzi. Przecież nie mogła kryć się w domu przez najbliższe dwa lata.
- No cóż - Frances przekrzywiła głowę - może powinnyśmy zacząć od
przechadzki. Nie zamierzam dopuścić do tego, by jedna z moich przyjaciółek stała
siÄ™ odludkiem.
Wzięła do ręki książkę przyrodniczą, którą Lavender trzymała na nocnym stoliku.
- Czy to ta książka, o której właśnie wspominałaś, Lavender? Pożegnalny
podarunek od pana Hammonda?
- Pochyliła głowę i orzechowe loki otarły się o kartki.
- Jakie to romantyczne z jego strony.
- Z tą książką wiąże się pewna historia, jeśli nawet nie romantyczna, to z
pewnością tajemnicza - skomentowała Lavender z uśmiechem - i to taka, która
może mieć związek z Riding Park. - Opowiedziała Frances pokrótce o wizycie sir
Thomasa Kentona i o uwagach Julii na temat Elizy. - Oczywiście to wszystko jest
bardzo wątłe - dorzuciła na zakończenie. - Chociaż pan Hammond dostał tę
książkę po matce, nie mam pojęcia,
jak trafiła w jej ręce. Bo pierwotnie z pewnością należała do sir Thomasa... -
Urwała w pół zdania, kręcąc głową.
- Może pan Hammond odziedziczył po matce jeszcze jakieś rzeczy - wtrąciła
Frances. Oczy z podniecenia zrobiły się jej wielkie jak spodki. - Może ma całą
komodę pamiątek po niej - książki, ubrania, pukiel włosów. Jakie to romantyczne!
Lavender z trudem powstrzymywała się od śmiechu. Frances wyglądała na
urażoną.
- Proszę, nie kpij ze mnie, próbuję tylko odgadnąć, co się kryje za tym wszystkim.
- Nie zamierzam cię zniechęcać - zapewniła Lavender -jednak nie wydaje mi się
prawdopodobne, by Eliza Hammond była w stanie czytać książkę przyrodniczą po
Å‚acinie.
Frances nie dawała za wygraną.
- Mogła ją pożyczyć.
- Chcesz powiedzieć ukraść z biblioteki chlebodawcy?
- Chcę powiedzieć pożyczyć albo dostać od kogoś w podarunku. - Frances z
przejęcia nie mogła usiedzieć na miejscu. - Już wiem! Dostała ją od kochanka.
Lavender zmarszczyła brwi.
- W takim razie musiałby nim być sir Thomas Kenton, a to idiotyczne.
- Dlaczego? Czy sir Thomas nie mógł się zabawiać z pokojówką?
- Frances!
- Ciekawa jestem, czy mama i ojciec znajÄ… rodzinÄ™
Kentonów - ciągnęła Frances w zamyśleniu. - Może pamiętają Elizę Hammond.
Jeśli naprawdę pracowała w Riding Park, musiało to być wkrótce po ich ślubie,
tak mi się wydaje. Boże, co za przygnębiająca historia!
Biedna dziewczyna, w ciąży, porzucona przez kochanka, na domiar nieszczęścia
umiera zaraz po wydaniu
dziecka na świat. - Azy stanęły jej w oczach. - Biedny
pan Hammond, na zawsze pozbawiony wiedzy o tym,
kim był jego ojciec!
- Zapewne czasami lepiej nie wiedzieć. - Lavender wstała i podeszła do okna.
Ciemna chmura właśnie zasłoniła słońce.
- Och, ale przecież... Podrzutek nigdy nie jest pewien swojego miejsca na ziemi. -
Frances, z całym swoim bogactwem i pozycją w świecie, wynikającą
z przynależności do rodziny Covinghamów, mogła tylko współczuć komuś, kto nie
miał rodzinnego domu, do którego zawsze mógł wrócić.
- Wówczas ten ktoś musi znalezć sobie miejsce sam, tak przypuszczam. - Lavender
patrzyła, jak niebo ciemnieje i zaczyna padać deszcz. Wiedziała, że właśnie to
próbował robić Bamey, dlatego studiował i pragnął zostać farmaceutą. Jego
ambicje były godne podziwu. Zdawała sobie sprawę, że wielu na jego miejscu już
dawno dałoby za wygraną, zaakceptowało życie na łasce Hammonda i nie szukało
niczego więcej. Westchnęła. Jej pieniądze umożliwiłyby Barneyowi o wiele
szybsze zrealizowanie
celów, pozwoliłyby mu na zdobycie zawodu i dały możliwość utrzymania żony.
Gdybyż tylko zechciał skorzystać z tej szansy! Mogliby się wyprowadzić - daleko
od Abbot
Quincey i rozplotkowanych języków, które nigdy nie pozwoliłyby im zapomnieć
wymuszonego ślubu. Wiedziała, że mogliby być szczęśliwi. Znów westchnęła.
- To tylko fantastyczne przypuszczenia, w dodatku pogmatwane! To nas do
niczego nie doprowadzi.
- W takim razie musimy porozmawiać z panem Hammondem! - Frances zerwała
siÄ™ z miejsca. -Chodzmy zaraz. WezmÄ™ tylko czepek.
- Pada - powiedziała Lavender, obserwując z niejaką ulgą krople deszczu
spływające z zachmurzonego niebu. - Może pózniej. Frances - wyciągnęła rękę do
swojej młodszej towarzyszki - proszę, nie mów nikomu o rym, co ci przed chwilą
powiedziałam! Nie chcę plotkować o panu Hammondzie, a my tylko sobie
wyobrażałyśmy...
Frances wyglądała na urażoną.
- Mówić komuś? O co ty mnie podejrzewasz, Lavender? Przecież wiesz, że jestem
uosobieniem dyskrecji. Nie pisnę ani słowa, przysięgam.
ROZDIAA DZIEWITY
- Mamo - zagadnęła Frances pózniej tego wieczoru, przysiadając się do matki na
sofie, kiedy po kolacji wszyscy przenieśli się do salonu - pamiętasz pokojówkę,
Elizę Hammond? Podobno pracowała w Riding Park jakieś dwadzieścia sześć lat
temu.
Lavender, która siedziała naprzeciwko niej i rozmawiała o malarstwie z lordem
Freddiem, poderwała głowę. Powinna była wiedzieć, że pojęcie dyskrecji Frances i
jej własne różnią się jak dzień od nocy. Frances w odpowiedzi na jej podejrzliwe
spojrzenie przybrała minę niewiniątka.
- Eliza Hammond? - powtórzyła z roztargnieniem lady Annę. - Nie przypominam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]