[ Pobierz całość w formacie PDF ]
żeby mnie osłaniał. Ale to wszystko było popieprzone od samego początku. Zabijali stada
owiec, jednak nikt nigdy nie słyszał żadnego hałasu. Widziałem całe pole usłane zabitymi
owcami, wszystkie rozszarpano na kawałki, a pasterze siedzący w przyczepie kempingowej
trzydzieści metrów dalej niczego nie słyszeli.
Nawet ich psy niczego nie słyszały.
- Skąd wiesz, że to zrobiły wilkołaki?
- Bo do zabicia tego pierwszego wynajęła mnie rodzina. Oni mi powiedzieli.
Pokręciłam głową.
- Jak to?
- Rodzice, rodzice tego dzieciaka.
- Wilk był dzieckiem?
- Nie, miał dwadzieścia lat! To wszystko brzmi nie tak, jak powinno.
- Więc się uspokój. Zacznij od początku. - Przysunęłam kubek z kawą do twarzy i
zaczęłam wdychać aromatyczną parę. Również musiałam się uspokoić, jeśli oczekiwałam
tego od Cormaca. Był na skraju wybuchu.
- Wiedzieli, że zamienił się w wilka i zabija owce. Bali się, że zabierze się do łudzi. Nie
potrafili go opanować, więc wezwali mnie.
- Po prostu położyli na nim krzyk? To był ich syn, a oni chcieli jego śmierci?
- Tam jest inny świat. Pustynia, obrzeża ziemi Nawahów Kiedy zdarza się coś takiego,
oni widzą w tym zło. Czyste zło. Jedyne, co można zrobić, to je zabić. Widziałaś takie
rzeczy, wiesz, że mają rację.
Widziałam i wiedziałam. Tylko nie chciałam tego przyznać.
- I co się stało?
- Znałem jego terytorium, wiedziałem, jak go znalezć, bo polował na żywy inwentarz.
Ale dotarłem tam i odkryłem, że są dwa tropy. Wilkołaki są bardzo silne, ale jeden nie
mógł wyrządzić aż tylu szkód.
Jego rodzina nie wiedziała, że jest ich dwóch.
- On i wilk, który go przemienił?
- Może. Nie wiem. Nie mieli pojęcia, kim jest ten drugi. Albo nie chcieli mi powiedzieć.
Wtedy wezwałem Bena. Ta robota była mocno podejrzana, powinienem był po prostu
stamtąd odejść. Zbyt wiele rzeczy nie pasowało, choćby z tym hałasem. Zanim dotarłem
na miejsce, ta dwójka zdążyła dokonać rzezi na trzech stadach. Ktoś powinien był
cokolwiek usłyszeć.
- Jak ich znalazłeś?
- Zostawiłem Bena przy jeepie, z bronią. Siedział na masce i pilnował, a ja poszedłem
podłożyć przynętę.
Niemal znów mu przerwałam. Przynętę? To tak polował na wilkołaki? Z przynętą? Ale
nie chciałam mu przeszkadzać, bo mógłby przerwać opowieść.
- Znalazłem ich od razu. A właściwie jednego. Nie powinno tak być, to okazało się zbyt
łatwe. I znów coś było nie tak, ponieważ wilk miał czerwone oczy. Widziałem mnóstwo
wilków, i dzikich, i likantropów, ale żaden nie miał czerwonych oczu. Jednak to coś... Jeśli
to nie był wilkołak, nie wiem, czym mógł być. Na pewno nie wyglądał na wilkołaka.
Wycelowałem do niego ze strzelby i nagle poczułem, że nie mogę się ruszyć. Nie mogłem
nawet oddychać. Już nieraz patrzyłem w oczy wilkołakom. Nigdy mnie tak nie
sparaliżowało. I zginąłbym, to coś na pewno rozerwałoby mi gardło, gdyby Ben właśnie w
tej chwili nie strzelił. Zupełnie jakby ktoś przekręcił wyłącznik, i nagle mogłem się ruszać. I
zobaczyłem Bena leżącego na masce jeepa, a na nim wilka. Nie wiem, czy strzelił i chybił,
czy ten drań po prostu był dla niego za szybki. Ale go dopadł. Ben nawet nie krzyknął.
Słońce zalało polanę przed domem, ale Cormac, odwrócony tyłem do okna, wciąż stał
w cieniu.
- I co zrobiłeś? - szepnęłam. Niemal nie śmiałam oddychać.
- Zastrzeliłem wilka. Miałem fart, taki strzał zdarza się raz na milion. Równie dobrze
mogłem trafić Bena.
- I co potem?
- Drugi wilk, ten przede mną, krzyknął. Nie zawył, nie zaszczekał. Wrzasnął jak człowiek.
Jak kobieta.
Odwróciłem się, żeby go zabić, ale on już pędził. Strzeliłem do niego, ale uciekł.
- A ten trafiony?
- To był chłopak, którego miałem załatwić. Strzał strącił go z jeepa. Kiedy do niego
podbiegłem, umierał. Wpakowałem mu kulkę w głowę. Przemienił się z powrotem w
człowieka. Tak jak powinien.
Cormac postąpił słusznie. Chłodna, racjonalna część mojego umysłu wiedziała, że
wilkołak, który nad sobą nie panuje i zabija co popadnie, jest zbyt niebezpieczny, a
wymiar sprawiedliwości nie ma nad nim żadnej kontroli. No bo co można zrobić,
zadzwonić na policję i wsadzić go do więzienia? Co dziwne, ta racjonalna część mnie
miała w sobie trochę wilka, który doskonale wiedział, co robić, gdy ktoś z naszych za
bardzo narozrabiał. To było jedyne wyjście. Ale dla mojej ludzkiej natury, na
emocjonalnym poziomie, wciąż to było morderstwo. I nie potrafiłam pogodzić tych dwóch
punktów widzenia.
- A Ben?
- Przywiozłem go tutaj. Oto cała historia. - Powoli wciągnął powietrze i westchnął. - On
się do tego nie nadaje. Nigdy się nie nadawał.
- Więc dlaczego go w to wciągnąłeś? - Mój głos był zduszony od gniewu.
Cormac wreszcie na mnie spojrzał.
- Bo jest jedynym człowiekiem, któremu ufam. - Podszedł do drzwi sypialni, oparł się o
futrynę i zatopił nieobecne spojrzenie we wnętrzu pomieszczenia.
To nie była prawda, że ufał tylko Benowi. Gdyby tak było, nie przywiózłby go tutaj. Ale
nie powiedziałam tego.
Cormac wyprostował się i odwrócił w drzwiach.
- Mogę się przespać na kanapie?
- Proszę bardzo - odparłam, próbując się uśmiechnąć jak uprzejma gospodyni.
- Przyniosę sobie śpiwór z jeepa. - Podszedł do drzwi i otworzył je.
I zatrzymał się. Patrzył długo, trzymając klamkę i nie wykonując żadnego ruchu.
Na werandzie leżał kolejny martwy królik, wypatroszony jak ten pierwszy. Nie byłam
zaskoczona, kiedy spojrzałam na zewnętrzną stronę drzwi i znalazłam krzyż nasmarowany
[ Pobierz całość w formacie PDF ]