[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stych ciemnościach odgadywał wszelkiego rodzaju nierucho-
me rzeczy, spokojnie otrząsające się z deszczu: ściany stodół,
okrągłe owinięte plastikową folią stogi, konie w wilgotnym
mroku potrząsające muskularnymi szyjami. Przejeżdżając
obok gospodarstw, szybkim spojrzeniem sprawdzał, czy
okiennice są zamknięte, czy nie wypatrzy go czyjeś niedy-
skretne oko.
Dojechał do punktu opłat na autostradzie. O pierwszej
trzydzieści wziął kwit. Puste drogi, w pobliżu punktu opłat
rzęsiście oświetlone, wciąż jeszcze śliskie od deszczu i szerokie
136
jak pasy lotniska, dalej ginęły w całkowitych ciemnościach.
Jechał z maksymalną szybkością, od czasu do czasu wy-
przedzając długie wąskie ciężarówki na zagranicznych reje-
stracjach, zostawiajÄ…c daleko w tyle ich mokre, prawie wid-
mowe opływowe kształty.
Autostrada biegnie długim korytarzem przez tereny leśne.
Kilka metrów za betonowymi bandami zaczynają się szpalery
drzew. Las siÄ™ zamyka, ciemny jak grota. Co jakiÅ› czas ta
sama plansza z wizerunkiem jelenia ostrzega, że na szosę mo-
gą wtargnąć dzikie zwierzęta.
Doczekał końca nocy na poboczu przy wyjezdzie z lasu.
- Utrzymuje, że zasnął. Oczywiście nie ma na to świad-
ków. To zjazd, na którym nie ma stacji benzynowej. Tylko
parking i kosze na śmieci. Nie potrafił podać godziny. Zasta-
nawiam się - dodał Massonneau - czy miał świadomość tego,
co zrobił. Kiedy siedział naprzeciwko mnie, zorientowałem
się, że był opętany na punkcie tej kobiety. Poznał ją piętnaście
lat temu na dworcu w Lozeray, kiedy kursowała jeszcze
ciuchcia. Zabrał ją stopem, bo nie zdążyła na pociąg; wysadził
ją wtedy przed Brzeziną. Powiedziała:  Zobaczy pan cmentarz
i drzewa, a potem duży dom . Cóż - stwierdził w zamyśleniu
Massonneau - zdarzają się w życiu zbiegi okoliczności. Albo
też nic nie zrozumiałem. Nic a nic.
Kelnerka w pizzerii przyniosła kawę; gruba blondynka z
nieudolnie rozjaśnionymi włosami. Massonneau mrugnął i już
myślałem, że wygłosi jakąś uwagę typu  Dla takiej nikt nie
popełni szaleństwa , ale on tylko rozerwał opakowanie cukru.
- Albo też - powiedział powoli - trzeba by przyjąć, że był
kto inny, to jedyna możliwość. Ktoś, kto znalazł się tam przy-
padkiem, kto był świadkiem kłótni i kto dostał się do domu po
137
odjezdzie podejrzanego. Trzeba by przyjąć, że to, co twierdzi
inżynier, jest prawdą, i że jest niewinny, choć wszystko prze-
mawia przeciwko niemu.
*
- No dobrze - powiedział innym już tonem - miło poga-
dać, ale muszę się zbierać. Już po drugiej! Dziś po południu
mam służbę. Na szczęście nie co dzień zdarzają się tego typu
sprawy. Ale roboty papierkowej jest od groma, a chwilowo nie
mam zastępcy.
Odstawiłem filiżankę z kawą. Na zewnątrz nie było żadne-
go ruchu, jedynie światła mechanicznie zmieniały się z zielo-
nych na czerwone. Zza zasłon w pizzerii widziałem wielką
halÄ™ targowÄ…, pustÄ… teraz i surowÄ… (targ odbywa siÄ™ tylko w
piÄ…tki). Na wystawie kwiaciarni, jedynego sklepu otwartego w
poniedziałek, stały róże w pąkach w białym wazonie, i wciąż
te same nieśmiertelne chryzantemy, żółte i fioletowe, wysta-
wione aż na chodnik, szeregi doniczek na chodniku.
Massonneau podążył za moim spojrzeniem. I, tak jakby
zrozumiał, powiedział:
- Pogrzeb odbył się w Paryżu. Rodzina wolała wyciszyć
sprawÄ™. Ale kilka dni temu dyskretnie przywiezli jÄ… tutaj i
położyli przy ojcu, choć ten nigdy jej nie uznał. Zawsze znajdą
się zacne a naiwne dusze przekonane, że to on po nią przy-
szedł. Ale ja nie wierzę w duchy. Jestem jak święty Tomasz:
wierzę tylko w to, co sam widziałem. O ile wiem, dom jest
wystawiony na sprzedaż. Wisi już napis.
Podziękowałem mu za jego opowieść. Wyszliśmy z pizze-
rii i odprowadziłem go do furgonetki. Gdy ruszył, pomachał
138
mi ręką, a potem skręcił w stronę posterunku. Massonneau to
porządny gość, ale trudno zgadnąć, co naprawdę mu chodzi po
głowie.
Co do mnie, miałem wolny dzień. Ruszyłem pieszo ulicami
śródmieścia. Przez ostatnie pięć lat N. bardzo się rozrosło.
Powstały ulice dla pieszych, parkingi, przemysłowa masarnia,
liczne nowe sklepy odzieżowe na tyłach hali targowej, prezen-
tujące na wystawach tanie spodnie i T-shirty. Nie skręciłem w
prawo do parku Garniera. Poprzecznymi uliczkami, chcÄ…c
uniknąć stromego spadku terenu, powędrowałem w dół w
stronÄ™ dworca autobusowego, a potem Loary. Na groblach
stało kilka samochodów.
MÅ‚odzi zachowali zwyczaj spotykania siÄ™ tutaj przy Å‚adnej
pogodzie. Trochę wyżej niż my, na placu dostępnym dla sa-
mochodów. Wielu ma prawo jazdy; parkują na podmurowa-
nym tarasie, za ostatnią miejską ławką. Otwierają drzwi i słu-
chają muzyki. Ale Black and White już nie ma. Skrzydła
drzwi wejściowych zostały przemalowane. Powiadają, że
otworzą tu restaurację z zupełnie innym wnętrzem, a na miej-
scu dawnego parkietu powstanie oranżeria. Nie wiem, gdzie
się podziały niskie fotele obite czarnym pluszem. W Black and
White wszystko było czarne. Nawet właściciel miał włosy w
kolorze czerni, połyskliwej i sztucznej, prawie niebieskawej, i
brzmiące z amerykańska imię, Rock czy Dylan.
Pod mostem powierzchnia Loary lekko falowała. W spo-
kojnym powietrzu, niedostrzegalnie zrudziałym od mgły sły-
chać było dalekie wystrzały.
Ruszyłem do Brzeziny. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.xlx.pl