[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dalej, bez większego związku:  Chcę powiedzieć, że nie zostają na wyspie.
Przypływają i odpływają. Dokąd? Nieraz się nad tym zastanawiam. Kupują owoce i te
bezsensowne laleczki, i tutejsze słomiane kapelusze, a potem wracają z nimi na statki,
statki zaś odpływają w swój rejs. Dokąd wracają? Do Manchesteru? Do Liverpoolu?
Może do Chichester? Tam wkładają plecione kapelusze i udają się na nabożeństwo do
katedry. To na pewno zabawnie wygląda. Ludzie mówią wówczas:  Nie wiem, czy się
wchodzi, czy wychodzi . Moja stara niania zwykle to powtarzała. Ale to prawda, czyż
nie? Takie właśnie jest życie. Ciągłe zamieszanie. Czy ktoś wchodzi, czy wychodzi?
Nie wiem.
Potrząsnęła głową i roześmiała się nieoczekiwanie. Przechylała się lekko to na
jedną, to na drugą stronę. Jeszcze kilka minut, a zemdleje, pomyślał Llewellyn.
Ciekawe, czy on zdaje sobie z tego sprawÄ™.
Jedno krótkie spojrzenie na Wildinga zaspokoiło jego ciekawość. Wilding, ten
bywały w świecie człowiek, nie miał o niczym pojęcia. Pochylał się właśnie ku żonie
z twarzą przepełnioną miłością i niepokojem.
 Kochanie, jesteś rozgorączkowana. Nie powinnaś wstawać.
 Poczułam się lepiej po zażyciu tych wszystkich pigułek; uśmierzają ból, choć
jednocześnie odurzają.  Zaśmiała się krótko, niepewnie i odgarnęła opadające na
czoło błyszczące włosy.  Nie przejmuj się mną, Richardzie. Podaj doktorowi
Knoxowi coÅ› do picia.
 A tobie? Może odrobinę brandy? Dobrze by ci zrobiła.
 Nie  skrzywiła się.  Dla mnie woda sodowa z cytryną.
Wilding przyniósł jej szklankę, a ona podziękowała uśmiechem.
 Nie umiera się od picia  powiedział.
Twarz lady Wilding stężała, a uśmiech stał się wymuszony.
 Kto to wie?
 Ja wiem. Knox, a co dla pana? Koktajl? Whisky?
 Brandy z wodą sodową, jeśli można.
 Moglibyśmy stąd wyjechać  powiedziała nagle, podążając wzrokiem za
alkoholem, który podawał Knoxowi.  Wyjedziemy, Richardzie?
 Z naszej posiadłości? Z wyspy?
 Z jednego i z drugiego.
Wilding nalał whisky dla siebie, wrócił i stanął za krzesłem żony.
 Możemy wyjechać, dokąd tylko sobie życzysz, najdroższa. W każde miejsce i o
każdej porze. Proszę bardzo, nawet dziś wieczorem.
Westchnęła głęboko i przeciągle.
 Jesteś dla mnie taki dobry. Oczywiście, nie chcę stąd wyjeżdżać. Zresztą, jak
mógłbyś? Wprawiłeś wszystko w ruch i w końcu robisz postępy.
 Masz rację, lecz to nie ma znaczenia. Ty jesteś najważniejsza.
 Może wyjechałabym sama, choćby na trochę.
 Nie. Wyjedziemy razem. Chcę, żebyś zawsze miała kogoś przy sobie. %7łebyś
czuła się pewnie.
 Sądzisz, że potrzebuję stróża?  Zaczęła się śmiać. To był śmiech niezupełnie
kontrolowany. Urwała nagle, przykładając dłoń do ust.
 Chcę, żebyś zawsze miała tę pewność, że jestem przy tobie.
 Ależ ja ją mam, naprawdę.
 Pojedziemy do Włoch. Albo do Anglii. Jak wolisz. Być może tęsknisz za Anglią.
 Nie. Nie pojedziemy nigdzie. Zostaniemy tutaj. Gdziekolwiek będziemy, będzie
tak samo. Zawsze tak samo.
Osunęła się trochę na krześle. W jej oczach, wpatrzonych w przestrzeń, malował się
smutek. Nagle spojrzała przez ramię w zakłopotaną, zmartwioną twarz męża.
 Mój drogi  powiedziała  jesteś wspaniały. I zawsze taki cierpliwy.
 Tak długo, jak długo to przyznajesz, nic poza tobą nie ma znaczenia  odparł
cicho.
 Wiem, Richardzie, dobrze o tym wiem.
 Miałem nadzieję, że będziesz tu szczęśliwa, lecz widzę teraz, że na wyspie
brakuje rozrywek.
 Jest doktor Knox  powiedziała.
Nagłym ruchem obróciła głowę w stronę gościa i uśmiechnęła się do niego wesoło,
po szelmowsku. Pomyślał, że w innych okolicznościach mogłaby być czarującą istotą.
 A jeśli chodzi o wyspę i o naszą posiadłość  kontynuowała  to są one rajem
na ziemi. Uwierzyłam ci, gdy mi to kiedyś powiedziałeś. I słusznie. To naprawdę
ziemski raj.
 Ach!
 Jednak ja nie mogę cieszyć się nim. Czy nie sądzi pan, doktorze Knox  znów
wybijała poszczególne słowa  że aby żyć w raju, trzeba mieć silny charakter? Jak te
postaci z obrazów dawnych prymitywistów, święci siedzący rzędem pod drzewami, w
koronach na głowach (zawsze mi się zdawało, że korony są bardzo ciężkie) i
rzucający te złote korony do połyskliwego morza; jest taka pieśń kościelna, prawda?
Możliwe, że Bóg pozwolił im pozbyć się koron z powodu ich ciężaru. To męczące
nosić koronę przez cały czas. Zdarza się, że ktoś ma przesyt wszystkiego, prawda?
Myślę&  Podniosła się i zrobiła jeden niezdarny krok.  Myślę, że chyba
powinnam wrócić do łóżka. Masz rację, Richardzie, chyba mam gorączkę. Lecz
korony są ciężkie. Pobyt na wyspie to jak sen na jawie, tylko że ja już nie śnię.
Niewątpliwie gdzieś powinnam być, lecz nie wiem gdzie. Gdyby tylko&
Zachwiała się nagle. Llewellyn, który tego właśnie się spodziewał, pochwycił ją w
porę i oddał w ręce Wildinga.
 Musi wrócić do łóżka  poradził szorstko.
 Tak, to jasne. Zaraz zadzwoniÄ™ po lekarza.
 Wystarczy, jak się wyśpi.
Richard Wilding spojrzał na niego powątpiewająco.
Llewellyn zaofiarował swą pomoc i obaj mężczyzni wynieśli nieprzytomną kobietę
przez te same drzwi, przez które weszła do biblioteki, i udali się korytarzem aż do
otwartych drzwi sypialni. Położyli ją delikatnie na wielkim, rzezbionym drewnianym
łożu, przykrytym narzutą z kosztownego, ciemnego, brokatu. Wilding wyszedł na
koiytarz, aby przywołać służącą.
Llewellyn obrzucił pokój jednym spojrzeniem. Wszedł za kotarę, do niszy, w której
znajdowała się łazienka, zajrzał do oszklonej szafki i wrócił do sypialni. Słysząc, że
Wilding nadal wzywa niecierpliwie jakąś Marię, pokręcił się chwilę przy toaletce.
Parę sekund pózniej gospodarz domu wszedł do pokoju, poprzedzany przez niską,
śniadą kobietę.
Ta ostatnia podeszła wprost do łóżka i nachylając się nad leżącą, coś krzyknęła.
 Dopilnuj pani. Ja zadzwonię po lekarza  powiedział Wilding.
 To nie jest konieczne, se?or. Wiem, co trzeba zrobić. Do rana przyjdzie do
siebie.
Wilding, potrząsając głową, opuścił niechętnie sypialnię. Llewellyn ruszył za nim,
lecz przystanÄ…Å‚ w progu.
 Gdzie ona to trzyma?  zapytał.
Kobieta popatrzyła na niego; jej powieki zatrzepotały. Następnie, jakby wbrew
własnej woli, powędrowała spojrzeniem ku ścianie za jego plecami. Odwrócił się.
Wisiał tam mały obrazek, pejzaż w stylu Corota. Llewellyn zdjął go z gwozdzia. Pod
obrazkiem znajdował się mały, staroświecki ścienny schowek, służący kobietom do
przechowywania biżuterii, z nowoczesnym zabezpieczeniem przed współczesnymi
włamywaczami. Kluczyk tkwił w zamku. Llewellyn otworzył drzwiczki i spojrzał do
środka. Pokiwał głową i zamknął schowek. Popatrzyli na siebie z Marią z pełnym
zrozumieniem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.xlx.pl