[ Pobierz całość w formacie PDF ]

hałas powoli ścichł. Maszyna przejechała dalej.
- Gdyby to było gorące popołudnie w Anglii, moglibyśmy znalezć
jakieś miejsce na trawie i kochać się w słońcu. Ale w Hiszpanii ziemia
jest zbyt wysuszona... Jedzmy już - powiedział, obejmując Liz jedną
ręką, a drugą otwierając samochód.
U stóp wzgórza musieli przejechać wyboistym korytem wyschniętej
rzeki, a potem dotrzeć kamienistym zboczem na główną szosę. W
R
L
T
drodze powrotnej Cam włączył prześliczny  Concierto de Aranjuez" -
koncert na gitarę i orkiestrę autorstwa hiszpańskiego kompozytora
Joaquina Rodriga. Część tego koncertu Liz słyszała podczas swego
pierwszego pobytu w Hiszpanii, a pózniej poznała związaną z nim
poruszającą historię. Rodrigo, który zmarł w 1999 roku w wieku 97
lat, zachorował jako trzyletnie dziecko na dyfteryt. Stracił wtedy pra-
wie całkowicie wzrok, ale zdobył wykształcenie muzyczne i został
kompozytorem, a jego najsłynniejsze dzieło poznał cały świat.
W Valdecarrasca Cam nie podjechał do swej willi, ale zatrzymał się
przed domkiem Liz.
- Przyniosę twoje rzeczy. Zaraz wracam  powiedział z uśmiechem.
Czy miało to oznaczać, że chciał zostać z nią przez resztę dnia? Do
czego to mogło doprowadzić? Czy była na to przygotowana? Na po-
całunek - tak. Ale na więcej?
Nie miała pewności.
Pojawił się z zakupami dopiero po pół godzinie.
- Przepraszam, że musiałaś czekać. Kiedy otwierałem drzwi,
zadzwonił telefon. Dopiero przed chwilą skończyłem rozmawiać.
Chociaż Liz nie opuściło zdenerwowanie, czuła, że wypada zaprosić
Cama na herbatÄ™.
- Dziękuję. Chętnie się napiję.
Napełniała kolejne filiżanki, a Cam pił i opowiadał zabawne histo-
ryjki. Liz zaczynała się powoli uspokajać. Nie flirtował z nią, więc
chyba niepotrzebnie wpadła w panikę. No, może panika to za dużo
powiedziane, ale była zdenerwowana. O wiele bardziej niż przeciętna
kobieta po trzydziestce, która spodziewa się, że nim zajdzie słońce,
R
L
T
znajdzie się w łóżku z upragnionym mężczyzną, a w dodatku własnym
narzeczonym. Było tak, ponieważ...
- Muszę się brać do roboty - przerwał jej rozmyślania Cam,
podnosząc się z krzesełka. - Nie mam jeszcze materiałów do swego
programu. Idę. - Postawił filiżankę na tacy. - Zniosę to na dół, a ty
posiedz jeszcze i od-
pocznij.
- Po tak obfitym lunchu nie musimy jeść dużej kolacji - powiedziała
spontanicznie Liz. - Może wpadłbyś o siódmej na sałatkę?
- Z największą przyjemnością. Na razie. - Zabrał tacę i zszedł na dół
zewnętrznymi schodkami.
Chyba naprawdę zwariowałam, pomyślała Liz. Czy jakikolwiek
mężczyzna zaproszony na kolację uznałby, że nie jest to równoz-
naczne z zaproszeniem na noc?
R
L
T
ROZDZIAA SIÓDMY
Amor, tos y dinero llevan cencerro.
Miłości, kaszlu i pieniędzy nie da się ukryć.
Z okna gabinetu Cam zobaczył, że Liz wstała, popatrzyła na
oświetlone słońcem winnice i powoli zeszła na dół. Nie miała pojęcia,
jak trudno mu było skierowywać rozmowę na tematy zawodowe. To
była jedyna rozsądna
wymówka, żeby rozstać się z Liz, chociaż miał ochotę zostać i
całować ja do utraty tchu, a potem.... Możliwość, że ktoś by ich
podejrzał, była niewielka. Nie tym się zresztą przejmował, na temat
ich znajomości zapewne
już huczało od plotek. Powstrzymywało go raczej instynktowne odc-
zucie, że fizyczne zbliżenie z Liz wymaga specjalnej oprawy.
Po pierwsze, minęły cztery lata, od kiedy po raz ostatni spała z
mężczyzną. Po drugie, miała tylko jednego partnera. A po trzecie - nie
kochała go, a dla kobiety jej pokroju miało to podstawowe znaczenie.
Biorąc to wszystko pod uwagę, musiał się bardzo postarać, żeby
zbliżenie się udało. Gdyby zabrał się do tego niewłaściwie,
zniszczyłby ich związek.
Nie miał wprawy w postępowaniu z kobietami niedoświadczonymi i
spiętymi. Pragnął Liz, od pewnego czasu coraz mocniej. Jednakże,
jeśli mieli spędzić życie razem, musiał póki co trzymać żądze na
wodzy i przedkładać potrzeby partnerki nad własne. Czy byłby w sta-
nie kontrolować się dzisiejszego wieczoru, pozostawało sprawą
otwartą. Zaczynał go podniecać już sam jej uśmiech, sposób, w jaki
zakładała nogę na nogę, czy zwykły gest ręki. Miał ochotę porwać ją
R
L
T
w ramiona. A to, naturalnie, zniweczyłoby natychmiast jego dotych-
czasowe zabiegi.
Chciał, by czuła się w jego towarzystwie swobodnie.
Zapamiętał rozmowy ze swoją babcią na temat jej ulubionego mus-
icalu  My Fair Lady". Była na premierze w 1956 roku. Pod koniec
życia zapominała o chorobie, oglądając filmową wersję na wideo.
Często oglądał musical razem z nią i zawsze rozmawiali potem o nar-
zekaniach profesora Higginsa:  Dlaczego kobieta nie może być bard-
ziej podobna do mężczyzny?". [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kudrzwi.xlx.pl